To była jedyna łabędzia rodzina, jaką spotkaliśmy podczas tegorocznego mazurskiego rejsu. Ale to chyba nie dlatego, że łabędzie nie zdecydowały się w tym roku na rozmnożenie, tylko z powodu ogólnego opóźnienia w rozwoju przyrody. Nie było jeszcze dojrzałych poziomek, a przecież w pierwszych dniach czerwca były tam zawsze! Nie było też łabędzich pisklaków, bo zapewne były jeszcze tak malutkie, że ich rodzice nie zdecydowali się na opuszczenie wraz z nimi gniazda ukrytego w szuwarach. Łabędzie dzieci, które widzieliśmy, nie były zbyt wrośnięte - zazwyczaj o tej porze prezentowały się już nieco okazalej.
Port w Krzyżach. Jemy sobie śniadanko na pokładzie naszej łódki, Krzyś jest spokojny, bo wie, że cały dzień spędzimy na plaży, nie będzie pływania "krzywiącą się" łódką, tylko sama radość i zabawa.
Sielankę przerwał Pawełek stwierdzeniem: "Oooo! Skończyliśmy śniadanie! Tramwaj do nas płynie!" No i śniadanie się skończyło - Michaś z Krzychem rzucili się do oglądania małych łabądków, ja skoczyłam po aparat, a piękne, kolorowe kanapki pozostay wzgardzone na talerzu.
Łabędzia rodzina składała się z mamy, taty i sześciu puchatych pisklaków. Cztery z nich jechały sobie wygodnie na grzbiecie mamy, dwa płynęły obok. Całą rodzinę prowadził ojciec.
Łabędzica ze swoim przychówkiem została po drugiej stronie pomostu i profilaktycznie zasłaniała dzieci własnym ciałem, kiedy któryś z chłopców zbliżył się za bardzo do brzegu kei. Mamusia nieśmiało tylko zerkała w naszą stronę.
Natomiast łabędzi tatuś przepłynął pod pomostem i sycząc okrutnie wyciągał szyję w kierunku naszych kanapek. Najwyraźniej poczuł się zaproszony na śniadanie.
Musiał być naprawdę bardzo wygłodzony, bo niewiele brakło, a wpakowałby się całym swoim upierzonym cielskiem na pokład. Michałek i Krzyś karmili z pomostu łabędzią mamę, ja dawałam chlebek syczącemu tatusiowi. Młode najwyraźniej miały zakaz zjadania tego, co rzucają ludzie i nie próbowały zjadać okruszków chleba. Wtem pan łabądek nastroszył się okrutnie, zasyczał jeszcze bardziej złowrogo i ruszył pod pomostem bijąc wodę skrzydłami. Po sekundzie już szedł po wodzie łapami, a skrzydła rozłożył na całą szerokość. Dopiero wtedy zauważyłam, ze w pobliżu pojawił się nasz znajomy, bezczelny łabędź, który jeszcze wczoraj zarządzał portem i plażą. Płynął do jak do siebie, jak na śniadanie, a tu taki numer...
Tata łabędź startował z takim impetem, ze nie zdążyłam tego uwiecznić. Samotny samiec, równie potężny, jak agresor tylko raz spróbował się postawić, ale momentalnie został potraktowany "z buta", a może bardziej "z dzioba" i "ze skrzydła". Wiał w kierunku trzcin jak niesiony wiatrem, a łabądek - tata jeszcze go poganiał szczypaniem po kuperku. Po chwili na wodzie unosiły się tylko białe pióra, a zwycięzca walki o terytorium wracał triumfalnie do swojej rodzinki. Port został przejęty. Taki przejęty port to ważna rzecz, bo to terytorium obfitujące w nieograniczone zasoby żarcia,o które nie trzeba się specjalnie starać.
Kiedy łabądki napasły się nieco przy naszej łódce, rozpoczęły opływanie basenu portowego - na czele tatuś, za nim mama, a za nią stadko łabędziątek. Załapały się na kolejny posiłek przy jachcie stojącym w pewnej odległości od nas. Sprzątałam już po menażeryjnym śniadaniu, kiedy usłyszałam:"Chyboj gibko po chleb i aparat!" I już wiedziałam, że tamtą łodzią pływają Ślązacy. Łabędzie spędziły przy nich co najmniej tyle czasu, co przy nas.
Łabędzia rodzina zajęła nie tylko portowe wody, ale i plażę, na której odpoczywały, przysypiały i czyściły swoje piórka.
Rodzice pozwolili maluchom na skorzystanie z darmowej wyżerki. Pisklaki doskonale radziły sobie z wyławianiem kawałków chleba pływających po powierzchni i wodorostów spod wody.
Tata łabądkowy spacerował wzdłuż plaży, prężył się i wyginał - najwidoczniej bardzo był dumny ze swojej rodzinki.
W pewnym momencie przyjął postawę bojową i ruszył w stronę otwartych wód jeziora. Byliśmy szczerze zdumieni jego zachowaniem - tak znienacka zostawił rodzinkę i ruszył z bojowym nastawieniem. Dopiero po dobrej chwili udało nam się dostrzec na linii trzcin drugiego łabędzia.
Po chwili słychać było łopot skrzydeł i plusk wody. Tata łabędź przepędził ostatecznie konkurenta do pełnego koryta.
Na koniec film z łabądkami w roli głównej.:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz