Stacjonując w Popielnie, odwiedziliśmy oczywiście naszych znajomych - bobry i żubronia. My z Pawełkiem pamiętamy co prawda większość informacji, które można "pozyskać" w czasie zwiedzania, ale Michaś z Krzysiem każdorazowo wyłapują coś nowego z opowieści. Poza tym odwiedzenie jedynych takich miejsc jest po prostu obowiazkowe.
Po "dobrej zmianie" nie było już szans na składanie wizyt w towarzystwie naszego wieloletniego przewodnika - pana Ryśka, który oprócz informacji wpisanych w zakres obowiązkowej znajomości każdego "oprowadzacza", sypał jak z rękawa historiami z życia wziętymi - o kręceniu filmów z oswojonymi bobrami, o ucieczce Brutusa z zagrody czy spacerze w towarzystwie łosia przez zamarznięte jezioro...
Do bobrów poszliśmy w towarzystwie sympatycznej pani Oli. Wiedzieliśmy, że dorosłe boberki zobaczymy co najwyżej w ich ciemnych, sztucznych żeremiach, bo obecnie żaden z pracowników PAN-u nie jest na tyle obyty z tymi zwierzętami, żeby odważyć się na tyle, by je pogłaskać czy wziąć na ręce. Czasy, kiedy pan Rysiek nosił duże boberki na rękach, bezpowrotnie odeszły do przeszłości.
Bobrza ferma była bardzo ważnym miejscem dla przetrwania tego gatunku w latach, kiedy bobry były zagrożone wyginięciem w naturalnym środowisku. Obecnie ich populacja jest na tyle duża (w niektórych rejonach aż za duża), że hodowanie ich w niewoli jest przeżytkiem, który funkcjonuje siłą rozpędu. Dzięki temu możliwe jest zobaczenie tych zwierzaków z bardzo bliska.
Bobrza ferma znajduje się w niskim baraku, wyglądającym dość obskurnie Na zewnątrz są oddzielne wybiegi dla każdej z rodzin. Tam właśnie bobry dostają swoje racje żywnościowe, które obkorowują w tempie ekspresowym. Świadczy o tym spora sterta "nagich" wierzbowych gałązek ułożonych nieopodal.
Wewnątrz budynku znajdują się "żeremia", czyli wilgotne, betonowe mieszkanka - osobne dla każdej rodziny. W jednym z nich przyszły na świat cztery młode bobry, które mogliśmy obejrzeć. Miały raptem trzy tygodnie i jeszcze nie trenowały pływania w basenie, do którego wejście wyprowadzone jest wprost z przytulnego "żeremia". W czasie, kiedy podglądaliśmy maluchy, ich rodzice pławili się w wodzie krążąc wokół otworu prowadzącego do "gniazda". Najwidoczniej, mimo iż są przyzwyczajone, że ktoś im ciągle zakłóca spokój, pilnowały swoich dzieciaczków, chociaż same wolały się ewakuować z domku.
W budynku panuje półmrok, żeby światło dzienne nie zakłócało bobrom ich naturalnego rytmu życia - snu w czasie dniai nocnej aktywności.
Z bliska mogliśmy obejrzeć bobrzątko. Jak każde dziecko jest słodziakiem - ma miękkie futerko i lubi się przytulać. Taka bobrza ferma to jedyna możliwość na tak bliskie spotkanie - w naturze takie maluszki nie opuszczają jeszcze przytulnego gniazdka w środku żeremia.
Jakie kochane maleństwo! Wiesz, Dorotka? Jeszcze nigdy nie widziałam bobra w naturze.
OdpowiedzUsuńJolu! Ja też w naturze bobra nie spotkałam, chociaż widuję sporo śladów ich działalności, a kilka razy nawet czatowałam na nie w miejscach, gdzie mieszkają. Chyba mi cierpliwości brakło...
UsuńBobrowe maleństwa są tak mięciutkie i delikatne jak szczeniaki albo kocięta. Dorosłe mają znacznie twardszą sierść.
:))))))))
OdpowiedzUsuńBrzęcząca Muszka