W sobotni poranek zamieniłam Pawełka na Pawła i poszliśmy o świcie na grzybową wędrówkę orawską. Kiedy szykowałam się do wyjścia, miałam poważne wątpliwości czy Pawłowi uda się wstać na umówioną godzinę, bo poprzedniego wieczoru mocno zawalczył z trwającym do późna grillem. Jednak chęć pozysku okazała się silniejsza niż pogrillowa niemoc i Paweł, w pełnym grzybiarskim rynsztunku, zameldował się na moim balkonie pięć minut przed ustaloną godziną. Nie ukrywam, że byłam pod wrażeniem; mojemu Pawełkowi po takim wieczorze w życiu by się to nie udało.:)
Ruszyliśmy zatem, a nasze drugie połówki wraz z przychówkiem pozostały na razie w łóżeczkach, a po przebudzeniu, na lipnickim podwórku.
Szliśmy powoli przez wysokie, zroszone i oplątane pajęczynami trawy. Nad lasami i łąkami pełzały pasma mgieł podświetlonych przez wschodzące słońce. W dole spała pod mgielnym przykryciem Lipnica, horyzontu strzegły wysokie Tatry. Nie można było zostawić takich pięknych okoliczności przyrody bez uwiecznienia na karcie.:)
Chciałam pokazać Pawłowi kilka grzybowych ciekawostek, których nie ma za bardzo szans spotkać u siebie, wiec wybrałam wędrówkę przez trzy lasy, każdy o nieco innej ekologii grzybowej. Przy okazji oglądania ciekawostek, chcieliśmy oczywiście zapełnić również koszyki.
Grzybów koszykowych rosło pod dostatkiem. Najwięcej borowików szlachetnych. Z daleka przyciągały wzrok i radowały duszę. Jednak napełnienie nimi koszyków okazało się zadaniem niezwykle trudnym - kiedy pazerniacza łapa dotykała trzonu, ten rozsypywał się w proch. Były tez takie z twardymi trzonami, budzące nadzieję na wysoki poziom zdrowotności. Po przekrojeniu okazywało się natomiast, że wewnątrz jest mnóstwo szerokich kanalików wydrążonych przez innych amatorów grzybów.
Te wszystkie okazy z fotek pozostały w lesie. Do koszyka trafiał średnio co dziesiąty znaleziony egzemplarz.
Najzdrowsze były borowiczki, które ukryły się w kręgach i ciągach muchomorów czerwonych. Najwyraźniej wybrały tę właściwą strategię, aby trafić do koszyka.:)
Z ciekawostek, oprócz dobrze już wszystkim czytelnikom znanych kolczakówek, buławek i innych rzadkich i chronionych grzybków, znaleźliśmy pierwsze w tym roku klejówki świerkowe, zwane dawniej klejówkami kleistymi. To bardzo smaczne grzyby jadalne. Prawie nikt ich nie pozyskuje, bo standardowy grzybiarz z orawskich lasów skupia się na borowikach i rydzach. Tymczasem klejówki w formie sosu albo po cygańsku w słoikach, bija smakowo na głowę prawdziwki czy rydze. Są to jednak grzybki dla pracowitych i cierpliwych, bo są zdecydowanie lepsze po oskórowaniu, a robota ta równa się zdejmowaniu skórki z maślaków zwyczajnych. Każdy, któ miał większą ilość tych grzybków do obrobienia, wie, czym to pachnie.
Dla Pawła ciekawostką były również galaretki kolczaste, których próbował po raz pierwszy.
Poranne mgły rozpłynęły się w słonecznym blasku, zrobiło się upalnie, a przejrzyste powietrze pozwalało na podziwianie odległych widoków. Wracaliśmy z grzybobrania.
Ostatnimi grzybkami, które nas zauroczyły, były purchaweczki. Zostały obfocone i pozostawione w lesie, aby cieszyć oczy następnych grzybiarzy. Mieliśmy na tyle prawdziwków, że spokojnie mogliśmy darować życie purchawkom.
też muszę zapolować na galaretka kolczastego
OdpowiedzUsuńPowodzenia w poszukiwaniach! To całkiem smaczny grzybek.:)
UsuńTo prawda, spacer zdecydowanie pomógł.:)
OdpowiedzUsuń