W kwietniu nasz internetowy znajomy - Paweł zaprosił nas do smardzowego raju, w którym mieliśmy możliwość podziwiać i fotografować te piękne wiosenne grzyby. Poznaliśmy wtedy również rodzinę Pawła - trzy urocze dziewczyny i umówiliśmy się wstępnie, że zrewanżujemy się za smardze pokazaniem uroków Orawy. I wreszcie, na koniec sierpnia, Paweł z rodziną dotarli do Lipnicy. Pod względem grzybów nie pocelowali rewelacyjnie, bo nie ma obecnie masowego wysypu, ale i tak niemało nam sie udało zobaczyć i zebrać. Zapraszam na naszą wyprawę końsko - grzybowa do granicznego lasu i okolic.
Najmłodsza pociecha Pawła z mamą zostały na lipnickim podwórku, a całą resztę towarzystwa - Pawła z córką Mają, wakacyjnego kolegę moich chłopców - Eryka i oczywiście Krzycha i Michałka, popędziłam zaraz po szybkim śniadaniu na grzyby.
W ramach oszczędzania dziecięcych nóg i atrakcji dodatkowych, zabraliśmy z sobą Żółtego i Feliksa; dzieciaki miały się zmieniać podczas spaceru tak, żeby każde trochę pojeździło, ale z tym bywało różnie - najczęściej albo wszyscy na raz chcieli jechać na kucykach, albo wszyscy chcieli szukać grzybów na własnych nogach. Nie ukrywam, że opanowanie całej tej bandy przy równoczesnym nazbieraniu grzybów i pozostawieniu tylko pozytywnych wspomnień ze spaceru, wymagało sporo wysiłku.:)
Chciałam, żeby dzieciaki sobie poznajdowały grzybki, więc zabrałam ekipę na kozakowe miejscówki (tam najłatwiej wypatrzeć grzybki, a przy dzieciakach to ważne, bo mają ochotę iść dalej i szukać następnych darów lasu). Pierwszy biegł Michałek, za nim ja prowadząc dwa kucyki niosące Maję i Eryka, a na tyłach podążali Krzyś z wujkiem Pawłem.
Kiedy jednak zbliżaliśmy się do pierwszego grzybowego przystanku, Krzyś obarczył swoim, pustym jeszcze koszykiem, Pawła i wyprzedził wszystkich, żeby znaleźć pierwsze grzyby.
Udało się Krzysiowi, udało się również całej reszcie - na pierwszej miejscówce czekało na nas kilkanaście koźlarzy. Dzieciaki były zachwycone. Żółty i Feliks również, bo w czasie poszukiwań mogły spokojnie skubać trawkę.
Do następnej miejscówki pierwszy znowu dobiegł Krzyś i dorwał niemłoda już babeczkę.
A dalej były następne miejscówki, kolejne znaleziska, uśmiechy, przechwałki, zabawa i mnóstwo radości. Mimo dość wysokiej temperatury i pokonywania kolejnych kilometrów, prawie nie było marudzenia, bo grzybowe znaleziska rekompensowały wysiłek.
Podczas pozyskiwania koźlarzy wywiązała się dyskusja na temat kań. Eryk nie wiedział jak ten grzybek wygląda, więc staraliśmy się znaleźć jakiś egzemplarz szkoleniowy. Młodziutką kanię wypatrzył Paweł. Była niestety tylko jedna, ale do oglądania wystarczyło.
Dzieciaki dokładnie obejrzały grzybka,
a następnie pozyskały.
Wracaliśmy przez las, dopełniając koszyki borowikami szlachetnymi i ceglastoporymi. Zdjęć robiłam niewiele, bo brakowało mi ze czterech rąk co najmniej.;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz