Wielkanocny poniedziałek powitał nas bożonarodzeniową aurą - było biało, a z góry prószyły drobne płatki kwietniowego śniegu. Michaś i Krzyś cieszyli się na myśl o przeprowadzeniu śnieżkowej wojny, ale ja ich radości specjalnie nie podzielałam; namarzłam się już tyle podczas zimy, że teraz naprawdę wolałabym pospacerować po zielonym, a nie po białym i zimnym. A zaplanowaliśmy na ten dzień długą, pieszą wyprawę. Samochody zostały na podwórku i odpoczywały pod śnieżnym okryciem, a my, zaopatrzeni w zapasowe skarpetki i rękawiczki (na wypadek przemoczenia), wyruszyliśmy na szlak w kierunku Białych Skał.
Tej wycieczki nie było w przedwyjazdowych planach, ale kiedy okazało się, że mamy pod ręką kolejne ciekawe miejsca, nie zaprzepaściliśmy szansy bliższego zapoznania się z nimi.:)
Las pokryty warstewką świeżego śniegu wcale nie wyglądał na wiosenny. Na szczęście nie było mocnego wiatru i dzięki temu nie było nam zimno. Maszerowaliśmy raźno szlakiem, a ja tylko przestrzegałam chłopców, żeby nie pomoczyli się zbytnio mokrym śniegiem. Większość moich ostrzeżeń przelatywała im oczywiście obok uszu, bo jakże można przejść obojętnie wobec dostatku materiału doskonałego do lepienia bomb i pocisków...
Doszliśmy do pierwszych skał i dzięki tablicy informacyjnej dowiedzieliśmy się, ze stapamy po dnie oceanu. Michał i Krzyś natychmiast włączyli wprawne pływackie ruchy, aby sprawniej przemieszczać się w podwodnym środowisku.;)
Białe Skały są rozrzucone po lesie, między drzewami. Nie są co prawda tak skumulowane jak na Szczelińcu czy Błędnych Skałach, ale jest ich całkiem sporo. Niektóre dorównują wielkością i fantastycznymi kształtami tworom z czeskiego Skalnego Miasta.
Ale wśród Białych Skał nie ma komercji, kas biletowych, szerokich chodników i nie ma tłumów. Nie spotkaliśmy tam ani jednego turysty. Mogliśmy w ciszy podziwiać cuda natury.
Z Białych Skał, leśną ścieżką prowadzącą delikatnie pod górę, weszliśmy na szczyt. I tutaj doskonale było widać dlaczego te góry nazywają się "Stołowe" - szczyt jest rozległą, płaską jak stół, powierzchnią porośniętą lasem. Na szczycie zeszliśmy na niebieski szlak prowadzący najpierw do Skały Puchacza, a dalej wzdłuż urwistego brzegu, który kończył się głęboką, skalną przepaścią. Robert proponował nawet, żebyśmy przeszli ten szlak, ale ze względu na brykające źrebaczki - Michałka i Krzysia, nie byłaby to wędrówka bezpieczna.
Do Skały Puchacza część szlaku przechodziła przez teren podmokły, na którym ustawiona została ścieżka z desek. Były tak śliskie, że Krzysia kilkakrotnie uratowałam przed upadkiem. Dwa razy jednak nie zdążyłam go w odpowiednim momencie złapać za ubranie i przytrzymać, więc wylądował na podłożu i pomoczył się. Mokre spodnie i rękawiczki w tej temperaturze nie należą do przyjemności. Nawet słońce, które przez chwilę przyświeciło i roztopiło śnieg na szlaku, nie było w stanie rozgrzać Krzysia. Zapasowe ubrania, które nosiłam w plecaku, przydały się.:)
Las na szczycie góry, jak informowała tablica, został zjedzony przez korniki. Na szczęście tutaj nikt nie wpadł na to, żeby wyrąbać wszystkie drzewa z tego powodu i można obserwować jak natura doskonale sobie radzi z problemem - martwe, powalone drzewa, stają się podłożem do nowego życia. W każdym miejscu, do którego dociera odpowiednia ilość słonecznego światła, rośnie młode pokolenie drzew. Las żyje swoim życiem i jest piękny mimo powalonych pni czy sterczących suchych kikutów.
Doszliśmy do urwiska. Niebo się nieco rozjaśniło i dało się zobaczyć dal.
A to już Skała Puchacza. Obejrzeliśmy ją dość szybko pilnując dzieciaki, żeby się za bardzo nie rozpędziły i nie spadły w przepaść. Z tego miejsca zawróciliśmy na bezpieczniejszy szlak, który miał nas doprowadzić do Skalnych Grzybów.
Przy Skale Puchacza Krzyś miał chwilowy kryzys. Zaległ na kamieniu i oświadczył, że się musi drzemnąć. Na szczęście zapasy żywnościowe szybciutko przywróciły mu siły i chęci do dalszej wędrówki, na końcu której czekała na niego obiecana cola.:)
Nieziemskie te skały,dziękuję że mogłam je zobaczyć.Nawet nie wiedziałam że one istnieją,przykre to ale nie znałam i nie słyszałam,geografia nie była moją mocna stroną i nie jest.Czy Krzyś na prawdę się zdrzemnął na chwilkę hii?
OdpowiedzUsuńJest tyle miejsc na świecie, których nie znamy, a nawet o nich nie słyszeliśmy, że życia by brakło, żeby chociaż część z nich odwiedzić.
UsuńKrzychu nie miał na tyle czasu, żeby sobie pospać; trzeba było iść dalej, bo jak się tylko stanęło, zaraz zimno wchodziło w kości. Zgoniłam go z górskiego łóżeczka.