Znak wskazujący trasę do skalnych grzybów wypatrzyliśmy podczas pokonywania ostatniej prostej przed agroturystyką, w której spędzaliśmy Wielkanoc. Oczywistym było, że takie miejsce musi znaleźć się na trasie naszych wędrówek po Sudetach. Przypominałam o tym reszcie ekipy każdego dnia.:) Po przejściu przez Białe Skały i nawiedzeniu Skały Puchacza, weszliśmy na żółty szlak, który miał nas doprowadzić do miejscówki skalnych grzybasów.Ociepliło się na tyle, że nocny śnieg zupełnie zniknął.
Schodziliśmy delikatnie w dół przez las zjedzony przez korniki. Informowały o tym ustawione na szlaku tablice edukacyjne. Martwe drzewa leżały między młodzieżą pnącą się do światła i słońca. Tylko przy szlaku suche świerki zostały wycięte przez leśników, bo zachodziła obawa, że padną na drogę, którą w sezonie letnim na pewno sporo turystów wędruje. Również te wycięte drzewa zostały na miejscu, w którym urosły. To jest taki fragment prawdziwego lasu, nie skażonego gospodarką człowieka.
Żółty szlak doprowadził nas do Niknącej Łąki, która zapewne jest o wiele ciekawsza nieco później, kiedy wegetacja rozhula się na dobre. Obecnie niewiele można tam zobaczyć, ale skrupulatnie zapoznaliśmy się z informacjami o tym miejscu oraz o działaniach podejmowanych przez pracowników PNGS w celu odbudowy tego "niknącego" bagienka.
Przeszliśmy po ścieżce edukacyjnej. Robert wysforował się nieco do przodu i po chwili zza drzew rozległ się jego okrzyk: "Jest! Znalazłem pierwszego grzyba!" Krzyś w mgnieniu oka wyprysnął do przodu, bo jakże to może być, żeby ktoś był w czymś pierwszy od niego. A już przecież w szukaniu i znajdowaniu grzybów nie ma takiej opcji - mistrz jest tylko jeden. I jest nim Krzyś oczywiście.;)
Kiedy Krzychu dobiegł do znalezionego grzybka, nie mógł się nadziwić jak się udało takiemu olbrzymowi wyrosnąć. Stwierdził, że to borowik górski i że nie mamy niestety takiego dużego koszyka, żeby zmieścić naszego grzybka... Byliśmy zauroczeni tym pierwszym okazem. Chłopcy obchodzili go dookoła i nie mogli się mu nadziwić. Aby zmobilizować ich do dalszych poszukiwań, przypomniałam, że przecież grzybki nie lubią samotności, więc pora najwyższa poszukać jego brata.
Tym razem Krzyś już nie pozwolił się nikomu wyprzedzić i parł do przodu z determinacją i zacięciem. Długo nie musiał szukać - na szlaku czekał na nas opromieniony słońcem "prawdziwek".
Doskonale nadawałby się na mieszkanko dla smerfów albo jakichś krasnoludków.
Kawałek dalej czekał następny okaz - musiał się podczas wzrostu nieźle przepychać przez korzenie i inne przeszkody, które nieźle mu pogięły nakrycie głowy.
Szliśmy i żartowaliśmy sobie wymyślając, co wyrośnie z młodzieży skalnogrzybowej przycupniętej w borowinach i mchu.;)
A tu już wyrósł wielki koźlarz, pod którym mieściły się bez problemu nie tylko malutkie krasnoludki, ale i całkiem spore krasnoludy.:)
Znajdowane dotychczas pojedyncze owocniki skalniaków były tylko wstępem do prawdziwego wysypu - dalej las był usiany grzybowymi rodzinkami rosnącymi w liniach i czarcich kręgach.
Oprócz borowików, koźlarzy i podgrzybków znaleźliśmy też młodziutkie kanie - jeszcze nie rozłożyły kapeluszy, a już miały konkretne rozmiary.:)
Zostawiliśmy kaniutki, żeby sobie spokojnie rosły dalej przez kolejne tysiące lat i wypatrywaliśmy kolejnych grzybowych skarbów.
Chodziliśmy od rana, a było już coraz późniejsze popołudnie. Dzieciaki zaczęły nieco ustawać, a Michaś skarżył się na ból w nodze - musiał ją gdzieś nadwyrężyć podczas biegania lub chodzenia po skałach. Tymczasem szlak, którym planowaliśmy wracać do kwatery wił się niemiłosiernie i wg mapy nieszybko doprowadziłby nas na miejsce. Zrobiliśmy naradę z mapą i dżipsem. Doszliśmy do wniosku, że najbezpieczniej będzie zawrócić kawałek po szlaku skalnych grzybów i drogami leśnymi przedostać się do Karłowa. Co do dróg leśnych i ich długości zdania były mocno podzielone - Robert, operujący mapą, polecał Trakt Praski, prowadzący do wsi "po skosie", natomiast Pawełek, fan dżipsa, uważał, że bliżej będzie dojść do drogi, którą jechaliśmy do Karłowa samochodami i dojść tamtędy.
Wróciliśmy więc wśród grzybów do drogi leśnej i rozdzieliliśmy się - ja poszłam z Robertem i Krzysiem Traktem Praskim, a Pawełek z Anią i Michałkiem - do asfaltowej drogi.
Zastanawiacie się może, czemu nie poszliśmy najkrótszą droga, na przełaj, przez las. Otóż cała, pokonywana przez nas trasa, znajduje się na terenie Parku Narodowego Gór Stołowych i nie wypada chadzać tam własnymi ścieżkami, tylko korzystać z oznaczonych szlaków. Nawet jakbyśmy nie byli tacy porządni i chcieli zejść ze szlaku, to nie wiedzieliśmy na jaki teren byśmy natrafili - bagna, zarośla czy skalne urwiska. Bezpieczniej było zatem dołożyć trochę drogi i wędrować po pewnym, równym podłożu.
Przy Trakcie Praskim znaleźliśmy zabytkowy kamień milowy. Krzyś wykorzystał okazję, żeby nieco odpocząć. Tak naprawdę, to już niewiele miał sił na przebieranie odnóżami.
Ożywił się dopiero, kiedy wyszliśmy z lasu i zobaczył na horyzoncie dach kwatery. Wypruł wtedy do przodu, żeby być pierwszym. Na miejscu wypił duszkiem swoją nagrodę - półlitrową colę.
Druga grupa szła dłuższą drogą, więc ogólnie to my wygraliśmy.:) Ania z Michałkiem dojechali po chwili autostopem dorwanym na trasie i tylko mój Pawełek dzielnie przeszedł wybraną przez siebie trasę na własnych nogach. W tym dniu przemaszerowaliśmy blisko 20 kilometrów. Michał i Krzyś nabili tych kilometrów trochę więcej, bo do połowy dnia biegali dookoła ekipy, wspinali się na skały i skakali po drzewach i rowach. To ich rekordowo długi spacer - byli zmęczeni, ale bardzo zadowoleni ze spaceru.
Cudowny długi spacer,skały grzybowe to jakieś cuda.Podziwiam was za te długie wędrówki a szczególnie chłopaków bo to jeszcze maluchy a tyle kilometrów w życiu już przeszli.Jak zwykle byłam z wami przy tych grzybach skalnych o których nigdy nie słyszałam a mam już lat 62.Ze szpitalnego łóżka razem z wami chodziła te 20 km Ewa
OdpowiedzUsuńMiło, że dołączyłaś do wędrówki. Pozdrawiamy serdecznie.:)
UsuńŻe mnie tam jeszcze nie było ....
OdpowiedzUsuńBrzęczy_Mucha
Musisz to nadrobić. Pięknie tam jest.:)
Usuń