Miejscówkę noclegową na Święta wielkanocne zarezerwowaliśmy już dwa miesiące przed wyjazdem. Najbliżej z punktu wypadowego mamy do Szczelińca, więc to był pierwszy cel na naszej liście punktów obowiązkowych do zobaczenia w Górach Stołowych. Zanim jednak można było wyruszyć na podbój Szczelińca, trzeba było dojechać z Krakowa do Karłowa.
Wyruszyliśmy o świcie, w deszczu spadającym obficie na drogę i nasze wozidło. W drodze spotkaliśmy się z ciocią Anią i wujkiem Robercikiem - Kopercikiem, którzy spędzają z nami święta. Deszcz raz był mocniejszy, raz słabszy, a przez chwilę nawet zaświeciło słońce. Niestety, na ostatnich kilometrach powróciły czarne chmury i obfity opad. Wąska droga przez las, na terenie Parku Narodowego Gór Stołowych usiana była dziurami jak szwajcarski ser, a w dziurach była woda. Jechaliśmy z prędkością 10 - 20 kilometrów na godzinę. Ale dotarliśmy, nie pozostawiając na leśnej drodze żadnego kawałka samochodu.
Zostawiliśmy bagaże na kwaterze i poszliśmy na spacer po lesie. Deszcz ustał, więc stwierdziliśmy, że na pewno za chwilę zaświeci słońce i Szczeliniec zdobędziemy w jego promieniach. Wróciliśmy do naszej agroturystyki, zgarnęliśmy Roberta, który nie przepada za włóczeniem po lesie i ruszyliśmy szlakiem w stronę naszego celu.
Na początku szlaku na górę czekała nas informacja, że musimy być odpowiedzialni, jeśli chcemy iść na szczyt. Pierwszy Krzyś stwierdził, że spokojnie starczy naszej odpowiedzialności na wędrówkę i wydarł do przodu, twierdząc przy tym, że doskonale pamięta jak się tam idzie i co nas czeka na górze. Nie byłoby w tym nic dziwnego, bo Krzyś ma doskonałą orientację w terenie, gdyby nie fakt, że ostatnio "był" tutaj jak miał około 4 tygodni w moim brzuchu...
Niemniej zachowywał się tak, jakby rzeczywiście pamiętał i chadzał ta trasą co najmniej raz w tygodniu. Poszłam za nim, bo o poślizg czy upadek na kamienistym szlaku nie jest trudno.
Nastąpiło rozwleczenie towarzystwa na szlaku - ja z Krzychem mocno w przodzie, później Pawełek z Robercikiem, a na końcu Ania z Michałkiem opowiadającym o planowanym nakreceniu filmu według własnego scenariusza.
Tymczasem zniknęły chmury, a na niebo, BŁĘKITNE NIEBO! wtoczyło się słoneczko. Zrobiło się naprawdę bardzo, bardzo przyjemnie.
Krzyś darł pod górę w tempie sprinterskim i musiałam go co chwilę hamować, żeby zdążyć popatrzeć na fantastycznie ukształtowane skały i kamerdolce.
Przechodzenie przez kamienne korytarze i wąskie szczeliny między głazami było doskonałą zabawą.
Niedaleko szczytu zarządziłam oczekiwanie na resztę towarzystwa. Krzyś, który już uznał, że jest pierwszy, nie protestował, bo nikt już nie mógł mu odebrać zwycięstwa.:) Czas oczekiwania poświęcił na włażenie na jeden z głazów.
Zanim zobaczyliśmy resztę naszej wycieczki, usłyszałam tokującego nieprzerwanie Michałka, który nadal wyjaśniał Ani wszelkie zawiłości swojego projektu filmowego.
Na szczyt doszliśmy całą grupą.
A tam obowiązkowe oglądanie widoków z tarasów widokowych,
pamiątkowe fotki
i gorąca czekolada w schronisku.:)
Rozgrzanie było bardzo potrzebne, bo mimo słońca przeświecającego przez chmury, ciepło wcale nie było, a porywisty wiatr przewiewał na wskroś.
Schodziliśmy trasą zejściową, zatrzymując się w punktach widokowych. A patrzeć na Szczelińcu i w jego okolicach jest na co.;)
Teraz już się nie rozdzielaliśmy - szliśmy całą bandą, a Michaś i Krzyś biegali, nadkładając kilometrów. Mieli doskonałą zabawę podczas przeciskania się między skałami w labiryncie.
Większym uczestnikom wycieczki szło to zdecydowanie trudniej, ale wszyscy dali radę i nikt nie został na zawsze zaklinowany między głazami.;)
Słońce poszło odpoczywać, wróciły chmury, a z nich sypnęło śnieżną krupą i drobnym deszczem. Trzeba było schodzić w takich warunkach, jakie nas dopadły. mimo to humory dopisywały i tylko Krzysiowe obawy czy zdążymy na obiad, zakłócały atmosferę zejścia.
Oprócz nas na Szczelińcu była jeszcze tylko grupka Czechów, więc warunki zwiedzania mieliśmy komfortowe.
Jeszcze ostatnie spojrzenie na skały.
Zejście po stromych schodach.
I dziki galop przez łąki, na skróty - w kierunku obiadku.:) Nie zdążylibyśmy idąc szlakiem, ale na przełaj i biegiem, udało się. Michaś i Krzyś byli już naprawdę porządnie wygłodzeni, więc ani słowem nie marudzili, że nogi bolą, tylko gnali naprzód.
Obiad został pochłonięty ekspresowo i wkrótce po nim chłopcy padli do łóżek.
Dzięki wam widzę takie góry i głazy,dziękuję bardzo,pozdrawiam.Góry Stołowe są fascynujące
OdpowiedzUsuńTo prawda. Skalne twory, jakie tutaj natura utworzyła są niesamowite. Szczeliniec to taki wstęp do kolejnych wycieczek naskalnych. Pozdrawiamy Ewo serdecznie!
Usuń