Z lasu w Cisiach wcale nie mieliśmy zamiaru wracać w domowe pielesze; przed nami było jeszcze zwiedzanie lasów w pobliżu Książa Wielkiego. Nigdy tam nie byliśmy, a leśny teren wybrałam z mapy i internetowych opisów. Planując wyjazd i wybierając nowy rejon do penetracji brałam pod uwagę kilka czynników - po pierwsze musiał być niedaleko miejsca, w którym mieliśmy pierwszy wycieczkowy przystanek, a po drugie wybrany las musiał dawać nadzieję na zobaczenie czegoś ciekawego.
W wytypowanym lesie były dwa rezerwaty florystyczne, a poza tym podłoże i drzewostan stwarzały szanse na znalezienie smardzowatych, a także diabelskiej urny czy czareczki długotrzonkowej. Oczami wyobraźni widziałam już te rzadkie gatunki rosnące w wybranym lesie... Takie tam marzenia.:) W realu niestety ich nie znaleźliśmy, ale i tak warto było poznać nowe miejsce, bo jest tam cudnie.
Aby dotrzeć do rezerwatów, trzeba było przemaszerować leśnymi ścieżkami parę kilometrów, ale przecież spacer w takich okolicznościach wiosennej przyrody to sama radość i przyjemność. Pawełek wypruł do przodu idąc równym krokiem, a ja z Michałkiem i Krzychem obstawialiśmy tyły zatrzymując się i pochylając nad kolejnymi zawilcami i innymi roślinkami. Chłopcy zjedli ostatnie kanapki i upominali się o deser.
Deserem były czekoladowe jajka. Dzieciaki chciały, żeby wzorem lat ubiegłych rzucać im słodycze na ściółkę. Wtedy oni rzucali się za jajkami, przewracali i tarzali po liściach i zawilcach. Po zjedzeniu słodkiego nastąpił gigantyczny przypływ energii i chłopcy gotowi byli wędrować do końca świata i jeszcze parę kroków dalej. Goniliśmy Pawełka, który zginął z oczu za którąś tam linią drzew.
Dotarliśmy do pierwszego na trasie rezerwatu - Lipnego Dołu. Pawełek stwierdził, że nie będzie oglądał takich samych kwiatków w rezerwacie, skoro jest ich pełno w całym lesie, więc został na drodze.
Zdecydowanie bardziej podobało mu się przygotowane nieopodal miejsce na ognisko wraz ze zgromadzonym przy nim drewnem do palenia, kijkami do pieczenia kiełbasek i wystawką. Bardzo pouczająca była znajdująca się tam ekspozycja prezentująca rysunki różnych gatunków drzew i przekroje ich pni.
Pawełek się edukował, a ja z Michałkiem i Krzysiem zanurkowaliśmy w Lipnym Dole. Żeby się do niego dostać, trzeba było zaliczyć zjazd po stromej skarpie, bo to naprawdę był dół.Kwiatów nie brakowało - kwitło jeszcze sporo przylaszczek, mnóstwo zawilców, fiołki i kokorycze w dwóch odmianach barwnych.
Michaś i Krzyś trochę popatrzyli na kwiaty, ale znacznie bardziej interesujące były dla nich leżące na ziemi, powalone kłody drzew, zmurszałe i porośnięte mchem.
Chłopcy spindrali się po pniakach, a ja wypatrywałam na nich oznak grzybowego życia, bo takie miejsca są idealną siedzibą wszelakich nadrzewniaków.
Zanim dopadłam grzyby, musiałam się zatrzymać przy kolejnych kwiatuszkach, bo jakże je ominąć. Tym sposobem uwieczniłam kwitnący już szczawik zajęczy. Jedna kępka wyrosła na zmurszałym pniu i kwiatuszki wywyższały się ponad inne.
Wyjątkowo dorodnemu fiołeczkowi tez musiałam zrobić portrecik.
I rozmawiającym zawilcom też... Poruszane lekkimi podmuchami wiatru zdawały się prowadzić niezwykle ożywioną konwersację kłapiąc płatuszkami, zbliżając się do siebie i oddalając. Chłopcy zaczęli wymyślać o czym zawilce mogą z sobą rozmawiać - pomysłów było mnóstwo, ale kiedy Michaś stwierdził, że na pewno uzgadniają, co zrobić, żeby zamienić się w żywe ludziki lego, przerwałam burzę mózgów, bo już wiedziałam, ze następna godzina nie moja - musiałabym wysłuchiwać historii o zawilcach zamienionych w uwielbiane przez Michałka klocki. A wolałam posłuchać ptaków wyśpiewujących swoje piosenki wiosenne.
No dobrze - kwiaty kwiatami, a tu grzybki czekają, żebyśmy się zainteresowali również nimi.
Najwięcej w Lipnym Dole było pniarków i hubiaków.
Na jednym z konarów, który odłamał się od leżącego na ziemi drzewa nadrzewniaki leżały do góry brzuchami. Najwidoczniej konar upadł w taki sposób, że owocniki ułożyły się do góry nogami. Rzadko ogląda się je od tej strony, a wyglądają pięknie.
Niektóre owocniki podczas upadku odpadły wraz z kawałkami kory. Krzyś pozbierał je i ułożył blisko "znajomych", żeby im nie było smutno w samotności.
Wracaliśmy do miejsca, w którym czekał na nas Pawełek. Kwiaty wciąż zastępowały nam drogę.:)
Tuż przed opuszczeniem rezerwatu trafiliśmy jeszcze na grzybki - trzęsaka pomarańczowożółtego,
podsuszoną kisielnicę trzoneczkowatą,
przepiękną kisielnicę kędzierzawą
i pierwsze wiosenne grzybki kapeluszowe - kruchaweczki.
Po przejściu kolejnych dwóch kilometrów dotarliśmy do drugiego rezerwatu, którego obejrzenie mieliśmy w planach - Kwiatkówki. Przed wejściem do rezerwatu na zmęczonych spacerowiczów czekała ławeczka. Pawełek zasiadł na niej i zajął się struganiem patyka, a Michaś i Krzyś, zmęczeni już nieco, zajęli miejsca obok, odmawiając pójscia do rezerwatu. Poszłam zatem sama.
Kwiaty były takie same, jak w Lipnym Dole, a słońce przestało przeświecać przez listki na drzewach, więc nie robiłam kolejnych zdjęć takich samych kwiatuszków. Trafiło mi się za to co innego - skrzek złożony na pniu. Pierwszy raz coś takiego widziałam i nie wiem, czy któryś z płazów tak właśnie składa skrzek, czy tez jakiemuś zwierzakowi coś się pomyliło i przez przypadek zostawił jajeczka na powietrzu, a nie w wodzie.
Kiedy już miałam zawracać do chłopaków, coś jasnobrązowego przyciągało mnie z dala. Podeszłam i zobaczyłam przepiękną lakownicę lśniącą. Ubiegłoroczny owocnik był już miękki, ale i tak wyglądał pięknie.
Wracaliśmy powoli do samochodu. Krzysia bolały nogi i uskarżał się na to okrutnie w chwilach, kiedy zapominał, że trzeba biegać i wchodzić na każdą ambonę, których po drodze było ze dwadzieścia.;)
Dotarliśmy do parkingu. Zapakowaliśmy kije wystrugane przez Pawełka i sami też się upchaliśmy. Ujechaliśmy może z pół kilometra, kiedy w przydrożnym sadzie zobaczyłam coś pięknego na jabłoni. Nie wiem już czy najpierw zahamowałam, czy tez pomyślałam, że to wypatrywana od dawna kolcówka jabłoniowa... Zatrzymałam się na wąskim poboczu, co wywołało Pawełkowe pomruki niezadowolenia, skoczyłam przez rów, dobiegłam do drzewa i... Zobaczyłam pięknie nałożoną na pień i konary piankę montażową... Czar prysł i już powoli wróciłam za kierownicę. Pytania chłopaków co to było wcale nie sprawiły mi przyjemności.
Tradycyjnie Zdrowych -Spokojnych Szczęśliwych Świat Wielkanocnych życzę
OdpowiedzUsuńDziękujemy i z wzajemnością życzymy dużo słonka, pogody i uśmiechu, nie tylko na święta.:)
Usuń