Majówka była nie tylko okazją do przeprowadzenia selekcji na orawskich smardzowiskach, ale również do spotkania ze znajomymi. Szczególnie dzieciaki nie mogły się doczekać wyjazdu na majówkę, a następnie przyjazdu kolegów i koleżanek. My byliśmy dwa dni przed rozpoczęciem "właściwego" weekendu, więc miałam okazję usłyszeć po tysiąckroć zadawane przez Michałka i Krzycha pytania: "Kiedy przyjadą?", "Kiedy będzie sobota?", "Za ile będą?" I tak w nieskończoność. Odetchnęłam więc z ulgą, kiedy nadszedł dzień przyjazdu całej dziecięcej ekipy - wiedziałam, że po powrocie ze smardzowego spaceru chłopcy będą już mieli swoje wyczekiwane towarzystwo.
Jak już ekipa dotarła, rozpoczęły się rozgrywki piłkarskie, których głównymi inicjatorami byli Krzyś i Miłosz. Kopanie piłki odbywało się każdego popołudnia przez co najmniej kilka godzin. Większość zawodników robiła sobie przerwy na odpoczynek czy inne zajęcia, tylko dwóch największych zapaleńców nie miało dość. Kiedy i Miłosza opuszczały siły, na boisku zostawał Krzyś dopytujący kto jeszcze będzie z nim grał... Wszyscy zgodnie stwierdzili, że Krzyś jest nie do zdarcia.:) Po boisku biegały nie tylko dzieciaki. Od czasu do czasu dołączali do nich dorośli chcący utrzepać zawartość swoich żołądków, żeby coś jeszcze się do nich dao włożyć.
Pierwszego maja, w ramach kultywowania tradycji i kontynuacji przedpołudniowego pochodu smardzowego odbyły się biegi z orawską flagą. W tej konkurencji przodownikami byli ponownie wybitni piłkarze - Miłosz i Krzyś.
Trochę bardziej stacjonarnych zabaw też było - sporym wzięciem cieszyła się chwilami zjeżdżalnia, a nawet piaskownica, w której podczas poprzednich wakacji Michaś i Krzyś nie bawili się chyba ani raz. Teraz, w towarzystwie podziwiających ich dokonania dziewczyn, przystąpili do tworzenia piaskowych budowli.
Nie obyło się też bez polowań na lipnickie kury, w czym prym wiodła Nela. Dzieciaki chciały za wszelką cenę zamienić kury w orawskie orły i momentami trzeba było interweniować, żeby nie zrobiły kurom krzywdy. Zaniepokojonych losem ptaków uspokajam - wszystkie kury przeżyły bez uszczerbku na zdrowiu, nadal gdaczą i znoszą jajka.:)
Furorę na podwórku robiły najmłodsze uczestniczki spotkania - bliźniaczki Jula i Mila.
Po początkowej nieśmiałości i przyklejeniu się do mamy i taty, szybko nie zostało śladu i dziewczynki bawiły się w najlepsze ze starszymi dzieciakami.
Ważnym punktem popołudniowych posiadów była impreza urodzinowa Neli, która z sześcioletnią powagą przyjmowała życzenia, słuchała "stolatów" i perfekcyjnie zdmuchnęła świeczki ze swojego urodzinowego tortu.
Tortu wystarczyło dla wszystkich, ale słodkim to tylko dzieci się najedzą do syta, więc "starzy" co wieczór grillowali co tylko się dało w ilościach przekraczających możliwości nawet najpojemniejszych żołądków.
Paweł z Jaworzna przygotował swój popisowy numer kulinarny - pieczonkę z kociołka. Co prawda przygotowanie wsadu, doprawianie i pieczenie spędził w lesie na poszukiwaniu rzadkich grzybków (w moim i Piotra towarzystwie), ale i tak laury za potrawę przypadły jemu, bo on przecież przywiózł kociołek i składniki do jego napełnienia.:)
Kociołek parował i pysznie pachniał. Mój Pawełek zjadł trzy dokładki w ramach dbania o linię.;)
Na deserek były smardze nadziewane fetą i zalane oliwą - potrawa autorstwa mistrzyni Smacznej Pyzy. Robiłam zdjęcie, kiedy talerzyk był już mocno przetrzebiony przez degustatorów.:)
Po grillowych posiłkach dorośli siedzieli z napełnionymi brzuchami i popijali nalewki domowej roboty, a dzieciaki nadal szalały. Maja udowodniła wszem i wobec, że człowiekowi wcale nie jest potrzebny kręgosłup... Swoimi akrobacjami dziewczyny (Maja i Nela) wzbudzały zachwyt i niedowierzanie. Michaś i Krzyś próbowali im chwilami dorównać, ale ich popisy były tylko karykaturą tego, co dziewczyny wypracowały codziennymi treningami.
Niektóre ćwiczenia udawały się też chłopakom, chociaż brakowało im tej gracji.;)
A nam pozostały akrobacje na huśtawce, może nie tak widowiskowe, ale jakże bezpieczne i przyjemne.:)
Jak wam było wszystkim wspaniale.Ciekawa jestem jakie grzybki znalazł Paweł nie w swoim lesie? Takie zgromadzenie,takich ludzi zapamiętacie na długo.cieszę się że ja chociaż mogę o tym poczytać i obejrzeć na zdjęciach.A jak smakowały smardze Izy,dobre były? Pewnie powtórzycie taka majówkę za rok,pozdrawiam wszystkich uczestników
OdpowiedzUsuńSmardzowa majówka od kilku lat jest menażeryjną tradycją. Zazwyczaj paru znajomych spędza z nami te kilka dni.:)
UsuńSmardze Izy szybko zniknęły, co znaczy, że były smaczne.:)
Smardze Izy były pyszne, wygibasy dziewczyn szalone - mnie kręgosłup bolał od samego patrzenia... i wcale nie było tak, że niektórzy to tylko się wylegiwali na hustawce �� ale najlepsze ze wszystkiego było móc się spotkać! ☺
OdpowiedzUsuńciocia Anja
Wszem i wobec informuję, że ciocia Ania spedzała czas nie tylko na huśtawce! Mam sporo zdjęć różnych innych okupantów tego miejsca, ale nikt nie wyszedł w zestawie z huśtawką tak uroczo jak Anja.:)
Usuń