Kiedy w poniedziałek Michałek i Krzyś wyjeżdżali na zieloną szkołę, umówiłam się z nimi, że nie będę dzwonić do pań opiekujących się dziećmi, żeby porozmawiać z moimi pociechami, bo z zimowiskowego doświadczenia wiedziałam, że na rozmowy brakowało im czasu. Uzgodniliśmy natomiast, że jeśli oni chcieliby ze mną rozmawiać, poproszą panie, żeby zadzwoniły i będą mogli, w razie potrzeby, poinformować mnie o tym, co robią w czasie wyjazdu Szczerze mówiąc, nie bardzo liczyłam na to, że chłopcy znajdą czas, żeby do mnie wydzwaniać, ale w głębi duszy liczyłam na to, że jednak dadzą znac, co u nich słychać.
Jestem jednak realistką i tak sobie myślałam, że jeżeli któryś z nich zadzwoni, to będzie to Michałek, który zechce zapytać, czy dotarły zamówione prezenty na Dzień Dziecka. Największym problemem przedwyjazdowym był dla niego bowiem fakt, że pierwszego czerwca nie będzie go w domu, a wtedy właśnie miał dostać swój wymarzony prezent. Zanim pojechał, uspokoiłam go, że robot spokojnie poczeka na niego do dnia powrotu z zielonej szkoły.
W Dniu Dziecka Michałek nie zadzwonił (mieli wtedy mnóstwo atrakcyjnych zajęć zielono-szkolnych), ale kiedy następnego dnia wyświetlił mi się dzwoniący numer pani opiekującej się chłopakami na wyjeździe, w pierwszym momencie zdrętwiałam, myśląc, że coś się złego stało, ale kiedy usłyszałam w telefonie Michałka, uspokoiłam się. Michaś przypomniał mi, że dzisiaj wracają i upewnił się, że będę na nich czekać na tyle wcześnie, żeby oni nie musieli czekać na mnie (bo przecież to byłaby dla niego strata czasu), a następnie zadał pytanie, którego się spodziewałam. Znam go od urodzenia i wiedziałam, że myśli o tych upominkach przy każdej nadarzającej się okazji i dręczy go niepewność, czy aby na pewno matka stanęła na wysokości zadania i załatwiła wszystko tak, jak miało być załatwione. Powiedziałam mu, że prezenty czekają; po drugiej stronie usłyszałam odetchnięcie ulgi i spłynięcie całego napięcia z mojego dziecka. Teraz m/ichaś mógł spokojnie wsiąść do autokaru i jechać do domu.
Przyjechałam przed szkołę prawie pół godziny przed deklarowanym powrotem dzieciaków z zielonej szkoły. Dla usprawiedliwienia swojej nadgorliwości mogę powiedzieć, że kilku rodziców mnie ubiegło i czekali już od dobrego kwadransa przed moim przyjazdem na szkolny parking. Wreszcie nadjechał autobus i zaczęły się z niego wysypywać roześmiane dzieciaki i trochę zmęczone panie. Chłopcy poganiali, żeby jak najszybciej jechać do domu, ale trochę ich wyhamowałam; wypadało się przecież pożegnać, podziękować paniom za cudowną opiekę i zabrać bagaże.:)
Bez przeszkód dotarliśmy do domu. Michaś i Krzyś, zanim jeszcze zdjęli buty, rzucili się do oglądania prezentów. Rozpakowali swoje zestawy, a ja wzięłam się za rozpakowanie ich podróżnych toreb. Poprosiłam Michałka, żeby najpierw pomógł w budowaniu Krzysiowi, a dopiero później zajął się swoim wymarzonym robotem. Nie bardzo mu to pasowało, ale przystał na moją prośbę. Krzyś wybrał sobie dość skomplikowany zestaw Lego i nie byłby w stanie samodzielnie go poskładać, a ja chciałam uniknąć złości i płaczu. W końcu Michaś jest szkolnym mistrzem legowego budownictwa, którego o pomoc proszą nawet szóstoklasiści, więc niech pomaga młodszemu bratu.
Michaś biegał między Krzysiem i jego klockami, a moim łóżkiem, na którym rozkładał części swojego robota. Ten robot to taki pół-prezent, bo częściowo Michałek sfinansował jego zakup ze swoich oszczędności. Od dłuższego czasu zbierał pieniążki na ten właśnie zestaw, ale wciąż mu brakowało i brakowało na zakup. A bardzo, ale to bardzo chciał mieć robota JUŻ. Zdając sobie sprawę z tego, że uzbieranie całości potrzebnej kwoty zajmie Michałkowi jeszcze co najmniej pół roku, zaproponowałam mu, że w ramach prezentu na Dzień Dziecka dołożę mu brakującą resztę i nie będzie musiał czekać na zabawkę przez kolejne miesiące. Przystał na taki układ i stał się dumnym posiadaczem robota Lego.
Jak już Krzysiowe klocki zamieniły się w twierdzę, Michaś przystąpił do budowania swojego robota. Było już późno, ale nie miałam sumienia gonić go do mycia i spania. Kiedy już większa część konstrukcji była gotowa, a Michałek ledwo przytomny ze zmęczenia, wrzuciłam chłopaków do wanny, żeby się trochę odmoczyli, a później do łóżka. Michałek, zamykając oczęta, zapytał, czy może wstać wcześnie rano, żeby dalej budować. Obiecałam, że przed wyjściem do koni na pewno jeszcze trochę zbuduje. Mógł spać spokojnie.
Myślałam, że Michałek zrobi pobudkę o piątej, ale musiał być porządnie zmęczony, bo dospał prawie do szóstej. Zanim wyszliśmy z domu, robot był gotowy. Teraz zostało "tylko" zaprogramowanie.
Sobotnie popołudnie upłynęło na próbach zmuszenia robota do współpracy. Nie jest to wcale takie proste, ale jakoś sobie radzimy.:) Może jutro dowiem się czegoś o zielonej szkole, bo dotychczas chłopcy są tak zaaferowani nowymi zabawkami, że zbywają mnie półsłówkami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz