Zdekompletowana przed dwoma tygodniami menażeria jest znowu w komplecie - Pawełek powrócił szczęśliwie z męskiego rejsu na Mazurach i mam już wszystkich trzech chłopaków w domu. Ostatni dzień przed przyjazdem Pawełka wykorzystałam na koniowanie, żeby naładować się pozytywną energia przed praniem mazurskich brudów i przygotowaniem obiadku na przyjecie Pawełka i jego tegorocznej mazurskiej ekipy.
Było cieplutko, więc najpierw wykąpałam wszystkie cztery konie, żeby mogły się później z jeszcze większą przyjemnością wytarzać. Przez chwilę jednak były całkiem czyste i pachnące dziecinnym szamponem. A później zanurzyłam się z Latoną w wybujałą zieloność.
Ciepła i wilgotna aura pozwoliła wyrosnąć wspaniałej, soczystej trawie, koło której żaden koń nie przejdzie obojętnie. Latona oczywiście też obojętna nie pozostała, a ja, jak zwykle, nie umiałam jej odmówić kolejnych skubnięć zieleniny rosnącej na naszej drodze.
Po zarośniętych, jeszcze nie wykoszonych łąkach nie bardzo da się teraz poszaleć, bo po pierwsze koń zdeptałby wysoką trawę, z której ma być siano, a po drugie mogłyby mu się nogi poplątać, czego skutkiem mogłaby być wywrotka.
W związku z tym człapałyśmy sobie noga za nogą rozkoszując się zielenią łąk, błękitem chabrów i czerwienią maków. Ja ograniczyłam się do doznań wzrokowych, ale Latona korzystała pełną paszczą, wybierając co smaczniejsze kąski. w końcu zakwitły też dzikie bzy; niektóre baldachy są już w pełnym rozkwicie i można je wykorzystać na przetwory.
Penetracja lasu zakończyła się stwierdzeniem, że żadne grzyby nam nie rosną - nawet żółciaki i żagwie łuskowate zrezygnowały. Dziwi mnie to, bo w Bosutowskim Lesie o tej porze zawsze można było zbierać łuszczaki zmienne, a grzybówek i maślanek rosło w bród. Teraz nie ma na czym oka zawiesić.
Powrót przez pola umozliwił rozpędzenie się na drodze między uprawami. Spacerujący po wykoszonym pasie bociek zupełnie się nami nie przejmował - na chwilę podniósł głowę, popatrzył i zaraz zabrał się za poszukiwanie jedzonka.
Wróciłyśmy z Latoną do stajni. Zanim wypuściłam moją długonogą bestię na trawę, dopadłam modelkę siedzącą na kracie od drzwi. Rzadko siadają tak nisko, więc trzeba było wykorzystać okazję. A ona siedziała, patrzyła na mnie i kręciła główką.
Zostawiłam koniska zajęte swoją ulubioną czynnością - pożeraniem trawy i byłam gotowa na piątkowe wyzwania.:)
Cudowne łąki i nic więcej nie powiem,witaj Pawełku z powrotem pod strzechą krakowską hii
OdpowiedzUsuńDziękuję, Ewuniu za powitanie! Serdecznie pozdrawiam i idę oddać się cudowne ręce Dorotki, która będzie leczyć moje spuchnięte stopy. Stopy, które wystawiłem kiedyś nieopatrznie, nocą na światło księżyca i wszystko co fruwało zrobiło sobie z nich szwedzki stół. W tym roku tego dziadostwa było tak dużo, że trzeba było machać ręką podnosząc łyżkę do ust. Gdyby się tego zaniechało to zjadłbym więcej komarów i meszek niż niejedna jaskółka. :(
OdpowiedzUsuńPaweł