W Lipnicy nawiedzają nas w czasie wakacji różni zagrzybieni znajomi. Na ten weekend dotarł do nas mój grzybowy przyjaciel Zibi, który przywiózł oprócz wnuka Miłosza jeszcze jednego grzybniętego, również znajomego mojej Menażerii - Bobsona, będącego w trakcie Grzybowego Tour de Pologne. Bobson Orawę i nasze towarzystwo zostawił sobie na deser - koniec dwutygodniowej grzybomaniackiej wędrówki po polskich lasach. Bobson wędruje po lasach z malutkim koszyczkiem i dużym plecakiem, w którym ma mnóstwo fotograficznych gadżetów, dzięki którym jego grzybowe zdjęcia są perfekcyjne. Poluje nie na jadalniaki, tylko na rzadkie gatunki. Na Orawie tych rzadkości nie brakuje, ale upalna pogoda spłatała psikusa i niektóre gatunki, jakie powinny już być, niestety nie pojawiły się. Mimo tych trudnych warunków, parę rarytasików przez trzy dni udało się dorwać, a niektóre nawet wykopać spod ziemi.;)
Kiedy znajomi dojechali do nas w czwartek, Michaś i Krzyś przywitali gorąco Miłosza i zamiast powitać resztę towarzystwa, zapytali:"Panie Bobsonie, a czemu pan nie przywiózł Brata Pana Bobsona???" Brat Pana Bobsona skradł dziecięce serduszka w czasie majówki, bo był najchętniejszym partnerem do gry w piłkę. I stąd ten zawód u dzieciaków, bo jakże to Bobson mógł przyjechac bez Brata Pana Bobsona? (Tak dzieci się do niego zwracały, bo nie mogły zapamiętać, że ma na imie Piotr;)).
Ale wróćmy do tematu właściwego - trzeba było ruszyć w lasy i pokazać ile ciekawostek kryją. Bobson wędrował po lasach całymi dniami, trochę z Zibim, trochę sam, trochę z całą Menażerią i trochę ze mną, bez dzieciarni. Coś niecoś udało mu się pofotografować.
Znalazły się jeszcze siatkolisty maczugowate, co prawda już nie tak pięknie wybarwione jak te młodziutkie, pierwsze, dopiero co wychylające się z mchu, ale jeszcze całkiem przyzwoicie wyglądające. Trzeba było za nimi połazić po bagiennych miejscach,bo tam najlepiej przetrwały upalny tydzień.
W piątek pojechaliśmy do Zubrzycy, do lasu, w którym jeszcze nie byliśmy w czasie tych wakacji. Tam jest dość podmokły las i miałam nadzieję, że parę interesujących grzybków się w nim pojawiło. Głównym celem była płomykówka galaretowata. Po przyjeździe na miejsce penetrowaliśmy dokładnie rów, w którym co rok wyrastała płomykówka. Ja, Bobson, Michał, Krzyś i kolega chłopaków - Eryk przez dłuższą chwilę przetrzepywaliśmy znajomą miejscówkę. Grzybków nie było. Zrezygnowani poszliśmy w las - Bobson w swoją stronę, a ja z dzieciakami w swoją. Umówiliśmy się na spotkanie przy samochodzie o wyznaczonej godzinie.
W lesie było pusto - w znajomych miejscach nie czekały na nas ani borowiki, ani muchomory czerwieniejące, ani mleczaje. Totalna porażka. Do koszyka trafiło zaledwie kilka ceglasi i całe cztery kurki. Wracaliśmy do samochodu świadomi swojej porażki. Bobson był już na miejscu i robił zdjęcia napotkanej przy drodze ćmy. Chłopcy zapakowali się do samochodu, a ja jeszcze raz poszłam przeszukać rów - stanowisko płomykówki. Prawie nie wierzyłam własnym oczom,kiedy w mchu dostrzegłam trzy małe owocniki. Przecież szukaliśmy ich tu wszyscy! Niedowierzanie przerodziło się szybko w radość. Bobson miał co sfotografować, a o to am przecież chodziło.:)
Wczesnym rankiem w sobotę zabrałam Bobsona na sprawdzone już wcześniej stanowiska. Miał możliwość uwiecznienia kolczakówek na dwóch miejscówkach. Drugą z nich znalazł sam.
Tuż obok pierwszej miejscówki kolczakówki odkryłam pięknie rozwinięte grzybolubki purchawkowate. To było niespodziewane znalezisko, bo grzybki te rozwijają się najlepiej podczas obfitych opadów deszczu, kiedy w lesie jest mokro. A tu przecież susza u nas straszliwa była.
Przed obiektyw Bobsona trafiały też borowiki - górskie i żółtopore. Do kolekcji borowikowej z terenu Orawy brakowało mu tylko borowika orawskiego. Bobson pogodził się z faktem, ze orawskiego i kolczakówki kroplistej w tym roku nie dorwie. W niedzielę miał rano pakować się i jechać do domu.
Niedziela. Wczesny ranek - zostawiam chłopaków w domu, żeby się wyspali, a sama ruszam do granicznego lasu na poszukiwania czegokolwiek. Po godzinie spaceru w koszyku niewiele, ale trafiam na pięknie wybarwiony okaz borowika orawskiego. Chwilę waham się co zrobić - dzwonić do Bobsona, żeby go sobie sfocił, czy dać mu spokój, żeby mógł się spakować i wracać do domu. Myślę tak - zrobię zdjęcia, pochwalę się grzybkiem i Bobsonowi będzie żal, że był niespełna kilometr od niego i nie miał możliwości go obfocić. Dzwonię. Jęk - już spakowałem wszystko... Ale chcę... Dzwonię do Pawełka; na szczęście porzucił telefon na balkonie i miał zasięg. Na szczęście dzwoniłam tak długo, że go dobudziłam. Nie zdążył odebrać, ale oddzwonił. Mówię, że ma wstawać i przyprowadzić Bobsona do lasu. (Droga łatwa, ale trzeba ją znać, żeby szybko trafić we właściwe miejsce). Pawełka zatkało. Po chwili zrozumiał czego od niego chcę i się zgodził. Wróciłam do głównej ścieżki przez las i wkrótce przejęłam chłopaków. Pawełek szybko zawrócił do domu, Bobson przystąpił do fotografowania (po minie widziałam, że nie żałował, że musiał się rozpakować i wleźć na górę), a ja sobie poszłam na dalsze poszukiwania czegokolwiek nadającego się do koszyka.
A tu już Bobson przy pracy. Robienie perfekcyjnych zdjęć grzybów wymaga sporo czasu i poświecenia.
Czasem nawet trzeba wyjąć z plecaka dodatkowe słońce albo trochę cienia.
Taki foto profesjonalizm to nie dla mnie. nie chciałoby mi się nosić tych wszystkich gadżetów ze sobą i wytracać czasu na robienie fotek, kiedy w pobliżu rosną jadalniaki. Niemniej jestem pełna podziwu dla pasji i dla tych wszystkich, którzy robią urocze foty.
A moją uwagę podczas tych spacerów przykuwały oprócz wynalazków zwyczajne muchomory czerwone, które usiłują żyć mimo niesprzyjających warunków.
Znalazłam też kwiatuszka, jakiego nigdy wcześniej nie spotkałam w orawskich lasach. Może ktoś z Was wie co to za jeden?
kwiatek to trzykrotka :-)
OdpowiedzUsuńna szybko sprawdzam i wychodzi mi, że to uciekinier z ogrodu - trzykrotka wirginijska, sama taką miałam w ogródku, ale to nie ja zawlekłam ją na Orawę ;-)
OdpowiedzUsuńZ nadzieją, że nie błądzę w swych dociekaniach, pozdrawiam :-)
Dzięki za oznaczenie! Widocznie ktoś musiał ją podrzucić w to jedno miejsce. To wiem już czemu nigdy jej wcześniej nie spotkałam.
UsuńPozdrawiam serdecznie!
uwielbiam takie klimaty...super
OdpowiedzUsuńDla takich klimatów warto żyć.:)
Usuńjakie macie fajne życie rodzinę znajomych !! żal mi że mnie to ominęło ale pozdrawiam WSZYSTKICH
OdpowiedzUsuńPozdrawiamy serdecznie!
UsuńZdjęcia Twego gościa są fantastyczne,trzeba się napracować aby zdobić taką fotografię a najpierw właśnie znaleźć grzyba do sesji.Na pewno obejrzę sprawozdanie z waszego leśnego spotkania na fotkach Bobsona
OdpowiedzUsuńSama z przyjemnością będę oglądać zdjęcia Bobsona.:)
UsuńCzy Robert widzi grzyby do koszyka czy tylko te do obiektywu bo jak to pogodzić
OdpowiedzUsuńNa Orawie skupiał się na tych do focenia; zresztą koszykowych za bogato nie było. Wiem jednak, że potrafi nieźle pazerniaczyć.:)
Usuńto jednak ma coś z grzybiarza a nie tylko fotografika
Usuńwłaściwie widzę tylko jego dzieła a nie koszyki
OdpowiedzUsuńW tym roku chyba nie bardzo miał czym zapełnić koszyki, ale jak będzie miał jesienny wysyp borowikowy, to może się pochwali.:)
Usuń