Wbrew moim przewidywaniom, grzybki sobie poradziły i wykorzystały tę odrobinę wilgoci, jaką dał jednodniowy opad sprzed dwóch tygodni. Dwa ostatnie wakacyjne grzybobrania były spełnieniem grzybowych marzeń o pełnych koszykach. Aż trochę żal wyjeżdżać. Za chwilę rozpocznę ostatni etap pakowania, w południe przyjedzie samochód po konie i wieczorem powinniśmy się szczęśliwie zalogować w krakowskim domku, za którym juz nam nieco tęskno. A grzybki będą sobie rosły, bo w nocy znowu popadało. Zobaczcie jakie piekne sztuki wpadły w nasze łapy przez ostatnie dwa dni.
Najwięcej szlachetniaków i oczywiście tego najdorodniejszego znalazł Krzyś. Jak stwierdziła ciocia Ania, Krzychu ma tajemne moce, które pozwalają mu widzieć to, co dla innych oczu pozostaje niewidoczne.
Również on znalazł najwięcej koźlarzy, których ja w ogóle nie mogłam poszukać, bo w wiadomych miejscach moje dziecko tylko donosiło swój pozysk, a ja oczyszczałam jego grzybki przed włożeniem do koszyka.
W ostatnich spacerach towarzyszył nam Pawełek, który w "wyjazdowym" tygodniu dojechał już w środę wieczorem. Kiedy przechodziliśmy z lasu do lasu przez łąki, trafiliśmy na przepięknie kwitnące zimowity. Zrobiliśmy popas, a Pawełek wyżywał się na nich artystycznie z aparatem.
W drugim lesie dopełniliśmy koszyczek.
Tak uroczo wyglądał nasz czwartkowy zbiór.:)
W piątek pierwsze grzyby zobaczył z samochodu Krzyś. Spełniło się tym samym marzenie o kaniowych kotletach, chociaż prawdę mówiąc z tych maluchów wyszły kotleciki, a nie kotlety.;)
Później, już w lesie, znajdowaliśmy wszyscy po trochu.
Ciocia Ania szalała z radości, trafiając na kolejne grupy borowików szlachetnych.
Mnie, na równi z borowikami, cieszyły moje ulubione pieprzniki ametystowe.
I to już ostatni wakacyjny pozysk.
Trzymajcie kciuki za bezproblemowy powrót menażerii do Krakowa.
Piękne okazy.Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam już z Krakowa.:)
UsuńPiękne grzyby i tradycyjnie ciekawy, nakręcający na las opis. ;-) Pozdrawiam całą Menażerię! ;-)
OdpowiedzUsuńPozdrawiamy Pawle serdecznie! Dzisiaj wróciliśmy do domu po 71 dniach leśno - końskiego bytowania. Padam na paszczę.
UsuńDorotko tak się cieszę że w końcu mieliście takie cudowne grzybobranie,no właśnie szkoda że teraz one się pojawiły jak wy wyjeżdżacie.Cudowne grubaśne korzenie,w życiu takich nie widziałam,to chyba zależy od miejsca ich rośnięcia,w górach pewnie jest inaczej jak na Mazurach.Mam nadzieję że dojechaliście razem szczęśliwie,Ja już jestem po transfuzji,nie wiem czy to już koniec,zobaczę w poniedziałek.Boże jak ja bym chciała do lasu.Uściski dla całej kochanej Menażerii.
OdpowiedzUsuńUściski Ewo! Trzymaj się dzielnie! Oby szpitalne leczenie pozwoliło Ci na zrealizowanie chociaż krótkiej wyprawy do lasu.
UsuńDojechaliśmy szczęśliwie do domu. Chłopaki odmaczają dwumiesięczny brud wrośnięty w ciała, a ja mam chwilę na komputer. Jutro szaleństwo zakupowo - szkolne. Pół biedy z zeszytami i akcesoriami papierniczymi, ale mi wyrośli z ubrań. Nie cierpię zakupów.:(
Dzień dobry, wróciłam właśnie z grzybobrania. Zawsze zastanawiałam się, co to znaczy: grzybów nie do wyniesienia. To tak właśnie dziś było. Dwa wielkie kosze pełne po brzegi. Do tego duża "anużka", też pełna. Skróciłyśmy pobyt w lesie, bo już nie było w co pakować. Pozdrawiam, Inka
OdpowiedzUsuńSuper! Cieszę się, że Was las tak dopieścił na dzisiejszym grzybobraniu. To cudowne uczucie, tylko obróbka trwa później całe wieki.:)
UsuńPozdrawiam z deszczowego Krakowa.
gratulacje pozyskiwacze
OdpowiedzUsuńszczęścia na mazurach
OdpowiedzUsuńDziękujemy! Na razie się darzy.:)
Usuń