piątek, 6 października 2017

Michałek - czytelnik, czyli jak zapisywaliśmy się do biblioteki

     Większość dzieci nie lubi czytać. Książki przegrywają w przedbiegach z telefonami, tabletami, komputerami czy telewizją. Tymczasem Michałek od wiosny tego roku stał się namiętnym czytelnikiem i pochłania kolejne książki w tempie błyskawicznym. Cieszy mnie to bardzo, bo wolę, żeby wolny czas poświęcił czytaniu książek niż graniu w gry na tablecie (a bardzo to lubi). 

     Jeszcze przed wakacjami Michaś przeczytał wszystkie interesujące go książki, jakie mamy w domu, a jest tego całkiem sporo. Na wakacyjny wyjazd do Lipnicy zabraliśmy wszystkie nagrody książkowe, jakie chłopcy dostali na zakończenie roku szkolnego i kilka pozycji, które zakupiłam specjalnie na czas wakacyjny dla Michałka. Bardzo szybko okazało się, że znowu nie ma co czytać... Pożyczał więc wszystkie czytadła, jakie przywozili do Lipnicy inni goście i często, zamiast bawić się z dziećmi na podwórku, przesiadywał w pokoju i czytał.
   
     Po powrocie do Krakowa, w czasie robienia zakupów szkolnych, Michaś wybrał sobie trzy czy cztery książki do czytania. Wystarczyło ich na tydzień. A później, przy każdym wyjściu z Michałkiem do sklepu czy na pocztę byłam zmuszona kupować kolejną książkę, która mu się spodobała. Stwierdziłam, ze w takim tempie to po pierwsze za rok braknie w domu miejsca na kolejne książki, a po drugie takie zakupy doprowadzą nas do bankructwa, bo książki nie są tanie. Powiedziałam zatem Michałkowi, że zapiszemy się do biblioteki i będziemy wypożyczać książki, a po przeczytaniu je oddawać. Krzyś oczywiście natychmiast stwierdził, że też się chce zapisać do biblioteki. Nie protestowałam, chociaż w jego przypadku książki są wykorzystywane głównie jako obciążnik szkolnego plecaka.;) Powiecie pewnie, że chłopcy powinni być już dawno zapisani do szkolnej biblioteki, ale księgozbiór szkolny jest tak ubogi, że nawet letur nie można wypożyczyć.

    Sprawdziłam w internecie, gdzie najbliżej nas jest biblioteka publiczna i poszliśmy tam po powrocie ze szkoły. Okazało się, że Krzyś doskonale wie, gdzie ta biblioteka się znajduje, bo był w niej na lekcji bibliotecznej, kiedy jeszcze chodził do przedszkola. Prowadził nas zatem Krzyś, który był dumny, ze on wie, którędy trzeba iść, podczas, gdy mama wie trochę mniej. Kiedy stanęliśmy przed bibliotecznymi drzwiami, Krzychu oznajmił:"Oto jest biblioteka!" I wycofał się za mnie, żebym mu przypadkiem nie kazała wejść pierwszemu.

    Za to Michaś się wysforował przed nas i wparował do środka. Stanął olśniony ilością książek otaczających go ze wszech stron. Natychmiast zapytał, czy może iść oglądać. Powstrzymałam go i skierowałam do pana bibliotekarza siedzącego za biurkiem, żeby najpierw dokonał formalności i zapisał się do grona czytelników korzystających z zasobów tejże biblioteki.Podszedł więc Michaś do pana bibliotekarza i oświadczył, że mama mu się kazała zapisać, bo mu nie będzie kupować co drugi dzień książki za 30 złotych. Pan się uśmiechnął i okazało się, że Michałek nie może się zapisać do biblioteki sam na podstawie legitymacji szkolnej (opieczętowałam ją w sekretariacie szkolnym, żeby była aktualna na bieżący rok), tylko mama musi go zapisać i wziąć odpowiedzialność za pożyczane książki, kartę i ewentualne straty czy za długie przetrzymywanie książek. Przypomniały mi się stare, dobre czasy, kiedy ja chodziłam do podstawówki i mogłam się zapisać do biblioteki bez udziału osób dorosłych. No cóż... Te czasy się skończyły. Oprócz podstawowych danych osobowych, musiałam podać pesele - Michałkowy i swój, adres mailowy, numer telefonu... Normalnie, totalna inwigilacja na każdym kroku. Oczywiście Michałkowego "pesla" nie pamiętałam, bo teraz dzieci mają te numery okrutnie zakodowane i niemożliwe do zapamiętania, ale pan bibliotekarz się zgodził, żebyśmy ten pesel donieśli przy następnej wizycie. Dla Krzysia wzięłam tylko kartę do wypełnienia w domu, żeby od ręki można go było zapisać następnym razem. Był trochę niepocieszony, ale udobruchał się, jak mu powiedziałam, że będzie mógł pożyczyć jedną książkę na Michałkowe konto.

     Kiedy ja załatwiałam formalności, Michaś rzucił się do półek z książkami dla dorosłych. Pan bibliotekarz skierował go do innego działu, ale użył argumentu, który do Michałka zupełnie nie przemówił - że tam są książki bez obrazków. Michaś, zanim przemieścił się do półek z książkami dla dzieci i młodzieży, nie omieszkał panu odpowiedzieć: "Ale JA czytam książki bez obrazków!" Drugi zgrzyt miał miejsce, kiedy pan zapytał Michałka, czy umie się podpisać na karcie. Wzrok mojego dziecka mówił sam za siebie - to było pytanie poniżej godności trzecioklasisty. Odpowiedział tylko: "Tak, proszę pana, umiem!" I złożył podpis na swojej karcie bibliotecznej. Teraz mógł już wybierać książki do wypożyczenia.

    Wybrał szybko, bo już wcześniej zrobił dokładny przegląd tego, co znajduje się na półkach. Trzymał w rekach cztery tomy opowieści o Indiana Jonesie. Pan zareagował momentalnie - "To nie są książki dla ciebie, tylko dla starszych dzieci". Widziałam, że w Michałku zaczyna się gromadzić złość pomieszana z rozżaleniem. Czuł się niewłaściwie oceniony, a to mogło skutkować wielkim wybuchem, bo Michałek, człowiek nad wyraz spokojny i opanowany, potrafi przedstawić swoje racje w sposób nie znoszący sprzeciwu czy jakichkolwiek kontrargumentów. W sumie to go rozumiałam, bo chciał się zaprezentować jak najdoroślej, a został potraktowany trochę jak przedszkolak. Powiedziałam panu bibliotekarzowi, żeby pozwolił mu wziąć wybrane książki i samodzielnie sprawdzić, czy go zainteresują. Krzyś wybrał sobie jedną książkę i tak zakończyła się nasza pierwsza wizyta w bibliotece.

     Michałek próbował czytać wybrane przez siebie książki; przeczytał po 50 - 60 stron z każdego tomu i stwierdził, że nie podobają mu się te historie. Zapytałam oczywiście, co konkretnie mu się nie podoba. Odpowiedział, ze treść i zapytał, czy możemy te książki oddać. Przypomniałam mu, ze pan bibliotekarz ostrzegał go przed tym, ze mu się książki nie spodobają...  Poszliśmy zatem ponownie do biblioteki. W drodze Michaś powiedział, żebym powiedziała panu, że to nie dlatego mu się książki nie podobały, że nie było w nich obrazków (tekst o książkach z obrazkami dotknął go najwyraźniej do żywego). Odpowiedziałam Michałkowi, że w ogóle nie musi mówić, ze nie przeczytał całych książek, jeżeli nikt go o to nie spyta. Widziałam, że odetchnął z ulgą.

    Tym razem w bibliotece była pani. Michałek spokojnie oddał książki i posłuchał rad, co najlepiej będzie do poczytania wybrać. Już zdążył przeczytać wszystkie pożyczone książki, więc w poniedziałek znowu pomaszerujemy do biblioteki. Krzyś też ma już swoją kartę biblioteczną, tylko zapału do czytania zdecydowanie mniej od brata.:)

4 komentarze:

  1. Jakbym czytała o swoim dzieciństwie.Tak bardzo lubiłam czytać,wszystkie książki w szkolnej bibliotece były przeczytane.Wybrałam się z mamą,która też uwielbiała czytać,do biblioteki miejskiej.wyczytałam połowę książek. Kupować nie było nas stać ale mogłam czytać w bibliotece ile chciałam.Po jakimś czasie moja sąsiadka zaczęła pracować w bibliotece i miałam dostęp do wszystkich nowości.Czytanie nauczyło mnie ortografii,umiałam pisać streszczenia i opowiadania i miałam 5 z polskiego.lektury połykałam.Michaś jak lubi czytać to tylko z zyskiem oczywiście dla niego,moje dzieci nie podzieliły mojej pasji.Życzę Michałkowi wielu przygód z bohaterami książkowymi.Moja ulubiona która przeczytałam juz jako dorosła to Hrabia Monte Christo Aleksandra Dumasa,czytałam dzień i noc hii,pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzieci nie zawsze chcą kontynuować pasje rodziców. Moi mają w nosach jazdę konną. Dobrze, że chociaż Krzychu jest grzybiarzem. Ja kiedyś też dużo czytałam.
      Pozdrawiamy serdecznie!

      Usuń
  2. No to syn jest bardzo ambitny ,może i brat pozazdrości ,pomyśli ,że to musi być ciekawe i też będzie tak dużo czytać .Moja corka też bardzo dużo czytała ,miała założone karty w trzech bibliotekach bo do jednej wstydziła się tak często chodzić ,ale to już taki typ ,typ kujona :) pozostała moja dwójka to już niestety ,mało i żadne namowy ,zachęty nie pomogły.W ogóle jestem przekonana ,że dziecko już się rodzi wyposażony genetycznie w jakieś predyspozycje lub ich nie ma i to w różnych sferach życia. Czy wypady na grzyby jeszcze są w planach czy koniec? U mnie koniec w tym roku.Pozdrawiam i słoneczka życzę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też myślę, ze dzieci mają w genach zapisane to co lubią i chcą robić. Michałek jest naukowcem i tak mu już pewnie zostanie. A Krzyś będzie kopał piłkę i zbierał grzyby.:) Dobrze, ze się różnimy, bo byłoby na świecie nudno, jakby wszyscy byli acy sami.:)
      Do lasu chodzimy przez cały rok; dla nas sezon nigdy się nie kończy.:) Wczoraj po południu byliśmy i dzisiaj też jedziemy na spacer do jesiennego lasu. Pozdrawiam serdecznie i miłej niedzieli życzę!

      Usuń