We wrześniu, z powodu ciągłego deszczu, kilka Krzysiowych treningów piłkarskich zostało odwołanych, bo boisko zamieniło się w basen ze sporą warstwą błotka na dnie. Aura nie skąpiąca deszczu wygoniła drużynę do hali wcześniej niż w ubiegłym roku i od początku października chłopcy kopią piłę pod dachem. Pogoda jednak pokazała ostatnio swoje jaśniejsze oblicze i przez blisko tydzień mogliśmy się cieszyć niemal letnimi temperaturami i słoneczną jasnością na niebie. W związku z tym zaplanowane zostało odrabianie na boisku odwołanych we wrześniu treningów. Ostatni trening pod gołym niebem miał się odbyć w piątek.
Tymczasem ostatni cudny wschód słońca i piękny dzień były w czwartek. Piątek powitał nas mgłą, która w mniejszym lub większym natężeniu utrzymywała się przez cały dzień. Zmiany planów jednak nie było.
Odwożąc rano chłopców do szkoły, dostrzegłam we mgle majaczące kapelusze grzybowe po drugiej stronie pnia. Krzyś od razu wrzasnął, że boczniaki, chociaż chyba nic nie widział tym razem. Ja też byłam pewna, że będziemy po południu kosić materiał na boczniakowe kotlety. Park przylega do boiska, więc plan był prosty - pójdziemy przed treningiem na grzyby! Krzyś natychmiast przypomniał, że mieliśmy iść również na kasztany. Obiecałam więc chłopakom, ze wezmę ich ze szkoły na tyle wcześnie, żebyśmy zdążyli nazbierać kasztanów, grzybów i potrenować.
W Krzysia klasie zapanowało w tym roku kasztanowe szaleństwo połączone z rywalizacją w ilości zbiorów. Dzieciaki pozyskują kasztany przy każdej okazji, przeliczają pozyski, sumują i porównują z dokonaniami kolegów i koleżanek. Liderką, według relacji Krzysia, była ostatnio Emilka, która tylko nieznacznie wyprzedzała mojego małego pazerniaczka. Krzychu nie mógł się z tym pogodzić i od kilku dni nalegał, żeby iść "gdzieś" na kasztany i pokonać koleżankę.
Podjechaliśmy zatem przed klubowe boisko godzinę przed treningiem. Chciałam jak najszybciej iść po boczniaki, ale dla Krzysia ważniejsze od grzybów były tym razem kasztany. Ruszyliśmy więc ku kasztanowej alei.
Kasztanki nie były już takie śliczne, świeże i błyszczące jak parę tygodni temu. Poleżały trochę na ziemi i nieco straciły swój blask. Nie straciły jednak nic ze swej atrakcyjności w oczach dzieci. Krzyś zbierał jak najszybciej i jak najwięcej. Przy okazji wypatrywał rarytasików - kasztanków w kolczastych skorupkach. Trafiały się sporadycznie.
Michałkowi nie bardzo chciało się schylać i wybrzydzał, ze ten pęknięty, a inny pobrudzony, wiec jego siatka nie była zbyt ciężka. Za to Krzyś miał co dźwigać. Wzięłam jego kasztanki w pomocną dłoń, a on zabrał Michałkową reklamówkę i zbierał dalej.:) Dobrze, że zerknęłam na zegarek,bo już musieliśmy biec, żeby zdążyć na trening. Krzyś był zachwycony. Dzięki temu kasztanowemu zbiorowi zostanie mistrzem w swojej klasie. Rywali zostawił daleko za dwusetką kasztanów! A ja mam na balkonie całą wielką skrzynkę wypełnioną Krzysiowym bogactwem.
Krzyś szybko zmienił zwykłe buty na korki i pobiegł na boisko, a my z Michałkiem na boczniaki. Okrążając boisko udokumentowaliśmy początek treningu i nadciągająca nową fale gęstej mgły.
Doszliśmy do drzewa, zza którego na drogę, którą jeździmy do szkoły, widać było zarysy kapelusików. I przeżyłam wielki zawód. To nie były boczniaki, tylko dorodne, piękne łuskwiaki złotawe. Normalnie czar prysł w ułamku sekundy. Czułam już smak świeżutkich boczniakowych kotletów, a tu nic z tego...
Było już bardzo mroczno i trochę się musiałam nabiedzić, żeby sfocić tych wstrętnych oszustów. Początkowo wcale nie miałam zamiaru robić im zdjęć i nawet odeszłam parę metrów od nich. Michałek jednak stwierdził, że i tak są piękne, chociaż to nie boczniaki. Aż mi się trochę wstyd zrobiło, że nic, ale to nic się nie ucieszyłam z takich dorodnych łuskwiaków, tylko myślałam o żarciu.
Poszliśmy z Michałkiem jeszcze dalej na spacer, ale z grzybów udało nam się wypatrzeć tylko kilka czernidłaków.
A później zapadła już ciemność. Wśród starych drzew zrobiło się całkiem ciemno i Michaś już nie bardzo miał ochotę spacerować. Wróciliśmy na boisko. A Krzyś ze swoją drużyną rozgrywali kolejne mecze, chociaż wydawało się, że w ciemnościach nie można zlokalizować piłki. Dali jakoś radę.:)
Przed nami najkrótsze dni w roku. Trzeba się przyzwyczaić do krótkich jesienno-zimowych dni. Dopiero się zaczynają, a mnie już tęskno za wiosną...
Przepraszam ,że nie na temat-W Starym atlasie grzybów znalazłem informacje że Kosmykówka robiniowa uznawana za smaczny grzyb jadalny – ale uwaga ,w większych ilościach lekko trująca - - co Pani o tym sądzi?-Zadam też pytania- o czubajkę czy ten grzyb rośnie pod robiniami (akacjami) i czy jest jadalnym grzybem –--Czy w lesie mieszanym gąska zielonka ma prawo bytu .mimo że rosły pod sosną – gąski zbieraliśmy ale na piaszczystym terenie – a spotkałem może 20 sztuk na gliniastym podłożu – Oczywiście zostały w lesie W pobliżu rosły brzozy i topole – zapachu nieprzyjemnego jak w przypadku gąsek siarkowych nie wyczuliśmy –ale wątpliwości pozostały -Miłej niedzieli życzę
OdpowiedzUsuńWitam! Kosmykówka robiniowa jest przede wszystkim grzybem bardzo rzadkim, więc trochę szkoda byłoby ją zjadać. Ja tego gatunku nigdy nie spotkałam, więc nie mogłam wypróbować. A Ty zetknąłeś się z nią w lesie? Jeżeli jakikolwiek grzyb ma być lekko trujący w większych ilościach, to znaczy, ze każdy owocnik może zawierać substancje toksyczny, choćby w śladowych ilościach. Każdy ma inną tolerancję na toksyny, więc większa ilość dla jednej osoby może wynosić kilogram, dla drugiej 3-4 sztuki. W atlasach często są informacje powielane z innych opracowań, czasem autor coś doda od siebie, a tak naprawdę niewiele jest rzetelnych badań, zwłaszcza składu chemicznego grzybów. Po takim opisie w atlasie na pewno nie jadłabym takich grzybów.
UsuńPod robiniami czubajki rosną bardzo chętnie. Spotkać pod nimi można różne gatunki czubajek; wszystkie są jadalne.
Gąski zielonki rosną właśnie pod topolami. Wyglądają i pachną nieco inaczej niż te spod sosen, ale to one.:) Zazwyczaj pod topolami pojawiają się wcześniej niż pod sosnami. A w mieszanym lesie jak najbardziej zieleniatki rosną.:)
Pozdrawiam i udanych zbiorów życzę!
Ojejku jaki zawód,szkoda ze to nie były boczniaki ale na pewni je znajdziecie w innym miejscu.Krzysiowi życzę wielu wygranych meczów i strzelonych bramek,ściskam was mocno,u nas dalej pada i dziś w nocy ma być jedynie 4 stopnie
OdpowiedzUsuńW nagrodę znalazłam pierwszy raz na Orawie boczniaki.:) W sobotę. U nas też już pada i zimno. Na całkiem zimowe grzybki się trzeba przestawić.
UsuńGorące uściski Ewo!
Nowe przygody i wyzwania były :)Kasztany mają w sobie coś takiego dziecinnego ,jakby rosły właśnie dla dzieci.Kiedyś dawniej jak mieliśmy dzieci małe ,robiliśmy ludziki z kasztanów i żołędzie ,takie na zapałkach ,potem nadmiar tej twórczości wlożyłam do szuflady u dzieci i zapomniałam o nich .Po jakimś może miesiącu ,robiąc porządki przeżyłam szok,otwieram szufladę a tam pełno robaków,nie wiem czy były już w kasztanach lub żołędziach ,wyglądały na zdrowe przecież .Teraz mam takie już skrzywienie myślowe na widok kasztanów,no trudno ,muszę z tym żyć :))Pada ,drugi dzień ,ale sad posprzątany ,czosnek posadzony,kapusta zakiszona.Udało się nam wyrobić przed deszczami.Pozdrawiam kasztanowo :))
OdpowiedzUsuńJa co rok noszę w kieszeniach kasztany. Najładniejsze są te pierwsze.:) W ubiegłym roku nasz kasztanowy pozysk też został zamknięty w szufladzie. Efekt przy sprzątaniu był podobny jak u Ciebie; Oprócz robactwa, na spodzie rozwinęła się pleśń. W tym roku kasztany leżą na balkonie, w przewiewnej skrzynce. Ludzików tej jesieni nie robiliśmy, bo tak jakoś zeszło, że nie było na to czasu.
UsuńU nas też pada już drugi dzień, a w kamiennym garze kiszą się buraki zamiast kapusty. Sok z zakiszonych buraków i barszczyk z niego wypijamy w ilościach hurtowych.
To w sadzie i na grządkach będzie się od wiosny działo, jak wszystko już przygotowane do zimowego odpoczynku.:)Pozdrawiam ciepło, mmo deszczu.:)