Wczoraj Michaś po raz pierwszy od rozpoczęcia swojej szkolnej kariery poczuł się okrutnie przytłoczony szkolnymi obowiązkami. Kiedy przyjechałam po chłopaków do szkoły, Michaś zszedł do szatni ze smętnie zwieszoną głową i miną, jakby rzekła Ania z Zielnego Wzgórza, wyrażającą przebywanie w "otchłani rozpaczy". Od razu widziałam, że coś jest nie tak, bo Michałek zawsze zbiegał z uśmiechem na twarzy albo pretensjami, że za wcześnie przyszłam i czegoś tam nie skończył robić. No i oczywiście, jak to Michałkowi, buzia się nie zamykała. A tu grobowa cisza i ta minka przeszywająca smutkiem całą przestrzeń szatni i korytarza...
Pytam zatem, co się stało, a moje dziecko odpowiada, że nic. Myślę - poważna sprawa. Zazwyczaj od razu po takim pytaniu Michaś dostawał słowotoku. Stanął z plecakiem na plecach i stoi. Pytam jeszcze raz, co się stało. I wtedy dopiero popłynęły ogromne łzy po Michasiowych policzkach i przerywane szlochem słowa: "Bo czwarta klasa nie ma nic na zadanie, a ja mam TYLE, że..." I łzy zaczęły płynąć strumieniem. Przytuliłam Michałka, stwierdzając, że bardziej od nadmiaru zadań boli go poczucie niesprawiedliwości życiowej. Ponieważ w szatni byli również rodzice czwartoklasistów, to szybko okazało się, że rok starsi koledzy mają zdecydowanie więcej zadań niż mieli w klasie trzeciej.
Do szatni wpadł roześmiany Krzyś i patrząc ze zdziwieniem na brata, zapytał, co mu się stało. Odpowiedziałam, że ma dużo zadań. Na to Krzyś oznajmił z zadowoleniem, że on już zadanie ma zrobione i trzeba mu tylko sprawdzić angielski. I dodał: "To będziesz mieć czas, żeby pomóc Michałkowi, a ja się pobawię!" No tak... Michaś jest bardzo obowiązkowy i z zadaniami radzi sobie od drugiej klasy samodzielnie; tylko od czasu do czasu prosi o pomoc. Ale teraz zaczynają się trudniejsze rzeczy i pewnie ta pomoc będzie potrzebna częściej.
Przyjście Krzysia przerwało nam mamowo - Michałkowe przytulanki tylko na chwilę. Moje kurtka już była nieźle upaćkana wydzielinami z oczu, nosa i buzi Michałka. Trzeba było wziąć chusteczkę i przeprowadzić wywiad, żeby sie dowiedzieć, ile to tych zadań mój biedny Michałek ma zrobić. Pytam zatem, co konkretnie ma na zadanie. Zaczęło się wyliczanie: "Dwie karty pracy z polskiego i matematyki; już zrobiłem, wypracowanie; napisałem wstęp i kawałek rozwinięcia, napisać, co jest na obrazku; napisałem i pani Renia mi sprawdziła i jeszcze wierszyk! Cztery razy po cztery linijki! Szesnaście linijek! Czy ty to sobie wyobrażasz??? Jeszcze jednej zwrotki nie umiem." Powstrzymałam się, żeby nie parsknąć śmiechem - przecież sam teraz mówi, ze już prawie wszystko zrobił! Stwierdziłam, że wyobraźnię mam całkiem dobrą, więc jakoś te zadania nią ogarniam, ale nie wierzę, że pani zadała tyle zadań z dnia na dzień. Zwłaszcza, że dzień wcześniej Michaś mówił, że na napisanie pierwszego wypracowania będzie miał dwa tygodnie czasu.
Do szatni zeszła pani Renia (ukochana wychowawczyni Krzysia) i widząc szlochającego Michałka zapytała, co się stało. Szybko wyjaśniliśmy i pani Renia stwierdziła, że nie wie jak to jest z tym wierszykiem, bo nikt z trzeciej klasy, oprócz Michałka, nie mówił, że mają się uczyć na pamięć. Szybki telefon do Michasiowej pani wszystko wyjaśnił - pani tylko wspomniała, że w najbliższym czasie zada te szesnaście linijek do nauki na pamięć, ale na razie nic nie zadała. A moje dziecko zdążyło się już dwunastu linijek nauczyć i popłakać, że tak tego dużo. Ufff... Ciśnienie z Michałka nieco zeszło - przestał płakać.
Już w drodze powrotnej kontynuowaliśmy rozmowę na temat zadań. Zapytałam więc czy to były po dwie karty pracy z polskiego i matematyki, czyli cztery, czy też po jednej, czyli dwie. Okazało się, że dwie. I to nie wszystkie zadania trzeba było na nich wykonać. A już w domu, kiedy Michaś odbywał tradycyjne posiedzenie w toalecie, wyjęłam z jego plecaka wszystkie mniej lub bardziej potrzebne rzeczy, wyszło na jaw, że to było jedyne zadanie do zrobienia na następny dzień.
Wzięłam do rąk zeszyt z opisem ilustracji, a tam jak byk stoi, Michałkową ręką napisane, że zadanie jest na piątek, a nie na dzień następny, czyli czwartek. ale to już zdążył napisać. Tekst w porządku, ale kilka skreśleń, parę wymazanych miejsc... Zapytałam, czy nie byłoby dobrze przepisać to zadanie. O dziwo, nie protestował. Pomogłam mu usunąć kartkę z zeszytu i nieco jeszcze rozwinąć opis. Kiedy przepisał tekst już bez skreśleń na nowej stronie, zapytałam, czy chce pisać wypracowanie, na które ma jeszcze dwa tygodnie czasu, no bez jednego dnia. Stwierdził, że będzie pisał. Tylko, żeby mama pomogła.
Nie można było odmówić, chociaż wolałabym, żeby odłożył tę pracę na jakiś inny dzień. Ale skoro chciał... Pisaliśmy o Michałkowym przyjacielu. Trochę podpowiadałam i naprowadzałam na właściwe słowa, ale to pierwsze w życiu wypracowanie jest dziełem własnym Michałka. Poradził sobie świetnie i bardzo szybko. Tekst mamy na razie na kartce, przygotowany do przepisania. Michaś chciał co prawda od razu przepisywać, żeby mieć już wszystko gotowe, ale Krzyś się tak dobrze bawił i tylko braterskiego towarzystwa mu brakowało. Chłopcy zajęli się lataniem samolotami, a ja mogłam spokojnie zabrać się za przygotowanie kolacji. Michałkowi wrócił uśmiech i przekonanie, że ze wszystkim sobie da radę.:)
Bo Michaś jest taki bardzo ogromnie ambitny,wszystko musi być na tip top i dlatego te łzy mamo.Dopiero dwa miesiące nauki więc się wprawi i będzie super,Pozdrawiam Michasiu
OdpowiedzUsuńTo prawda. Michaś stara się być perfekcyjny w szkole. Uściski dla Ciebie i Iwonki od całej Menażerii!
UsuńBardzo przydatna strona. Ja też prowadzę blog gdzie są wypracowania - wypracowania z języka polskiego
OdpowiedzUsuńZapraszam do czytania!