Jesień w tym roku ogólnie nas nie rozpieszcza, bo dni ze złotą polską, można policzyć na palcach, ale ten listopadowy tydzień to już po prostu przegiął. Ciemne chmury, mgły i opady deszczu i śniegu szybko dały się we znaki i samopoczucie jesienne zjechało ekspresowo w dół. Mimo, że zawsze w pogodzie staram się znaleźć coś pozytywnego i nie marudzę zbytnio nawet na niezbyt korzystne warunki atmosferyczne, to te parę ciemnych dni wprowadziło mnie w stan apatycznego "nic-nie-chcenia". Strasznie tego nie lubię, bo takie mobilizowanie się na siłę do zrobienia czegokolwiek jest okrutnie męczące. Czekałam z niedowierzaniem na spełnienie się przepowiedni pogodowych, według których w czwartek miało zaświecić słońce, a temperatura opuścić najbliższe okolice zera.
Zupełnie inaczej wyciągało się Michałka i Krzysia z łóżka, kiedy na niebie pojawiło się dawno nieobecne, pomarańczowe słoneczko. Od razu wszystkie poranne czynności nabrały rozpędu i do wyjścia do szkoły byliśmy gotowi pół godziny wcześniej niż ostatnio! Starczyło nawet czasu na uwiecznienie tego poranku. Słońce co prawda było nieco przysłonięte mgiełką, która została z nami na cały dzień, ale BYŁO.
Odwiozłam chłopaków do szkoły, mając już w zapasie pół godziny pozyskane na szybkim porannym oporządzeniu wszystkiego. O tej porze w Krakowie są największe korki, więc czekając na ich przerzedzenie, popracowałam sobie w domu i po dziewiątej odpaliłam w kierunku Węgrzc i moich koni.
W stajni czekała mnie taka niespodziewajka, jakiej bym się w życiu nie spodziewała - Latona kończyła dojadanie śniadaniowego sianka i nie miała na sobie błotnej maseczki! Taki bonus zdarzył mi się po raz pierwszy tej mokrej i błotnistej jesieni. Pozostała trójka - Ramzes, Żółty i Feliks, wyglądały standardowo, czyli były dokładnie opanierowane. Doceniłam poświęcenie Latony i dałam jej potrójną porcję końskich cukierasów. Zyskałam kolejne pół godziny czasu, którego nie musiałam poświecić na skrobanie skorupy błotnej. Spieszyło mi się do szybkiego wykorzystania tego zaoszczędzonego czasu, więc szybciutko poskrobałam kucory i Ramzesa, nie starając się zbytnio o dokładne doczyszczenie. I tak za chwilę utaplały się na nowo. Z Latoną czyszczenie poszło ekspresowo i ruszyłyśmy na spacerek.
Pola już niemal wszystkie zostały zaorane. Zostało mi jeszcze tylko jedno duże ściernisko po kukurydzy. Nie udało się w pełni wykorzystać tej przestrzeni na dzikie galopady, bo po deszczach podłoże zrobiło się grząskie i śliskie.
Poczłapałyśmy do lasu. Promienie słoneczne, przeciskające się przez mgiełkę i ostatnie liście na drzewach, tworzyły złocistą poświatę w listopadowym lesie.
Jeszcze parę lat temu Bosutowski Las obfitował w uszaki bzowe. Można ich tam było nazbierać naprawdę mnóstwo. Wypatrywałam ich podczas końskiego spaceru, a później podjeżdżałam samochodem i szłam w las z koszykiem. Jednak czasu uszakowej świetności w tym lesie należą do przeszłości. Od trzech lat praktycznie ten gatunek znikł zupełnie. Dzikie bzy rosną jak rosły, siedlisko nie zmieniło się, a uszaki przestały rosnąć. Zastanawiam się, czy to już tak na zawsze, czy może w którymś roku nastąpi eksplozja uszakowa. Podobnie stało się z uszakami, które przez kilka lat porastały bzy koło stajni; też na nich już nic nie rośnie. Oglądam je regularnie, więc nie mogłyby mi umknąć. Gdyby rosły na drewnie martwym, byłaby taka możliwość, że wykorzystały już wszystko, co było do wykorzystania i nie mając czym się żywić, wyginęły.. Ale one rosły na żywych krzewach, które nadal są żywe.
Tak mi się dobrze po tym lesie szwendało, że objechałam chyba wszystkie możliwe ścieżki. Dawno nie udało mi się tak wyluzować, jak w ten listopadowy dzień okraszony słońcem.
Wypatrzyłam nawet leszczynowe oznaki wiosny, która kiedyś tam nadejdzie.:)
A dzisiaj, w piątek, też świeci słoneczko. Oby zostało jak najdłużej.
Latona to na pewno była zadowolona chociaż jakby pogalopowała byłaby szczęśliwa no ale się bierze co jest prawda Dorotko.Te troszkę słoneczka miałaś a u nas nic,pada,pochmurno dalej.Człowiek jak w kokonie siedzi w domu i nosa nie wychyla,pozdrawiam
OdpowiedzUsuńOby i do Was dotarło trochę słoneczka. U nas jeszcze jutro ma być ładnie, a od niedzieli znowu deszcz i śnieg.
UsuńPozdrawiam słonecznie!
Miła ta oznaka wiosny :)Za miesiąc święta ,później Sylwester i pędzimy do wiosny.To prawda i taka ponura prawda jak i ta aura listopadowa ,że dni bez słońca są paskudne ,ospałe i za dużo ich.Dziś mieliśmy fajną pogodę ,ciepło że pranie powiesiłam na ogród i wyschło:)Lasy już utraciły prawie te piękne kolory jesieni ,zamieniają się też w ponurość .Za życzenia zdrowia dziękuję ,pomogły:)Pierwszy raz mialam taką przypadłość choć słyszałam nie raz,ale porażka.Jutro oddalę się już od domu,jadę na targ gdzie rolnicy sprzedają zdrową żywność ,tzw. brudną marchewkę i robaczywe jabłka i ser od krowy z łąki-uwielbiam i te produkty i ten klimat.W małych miasteczkach jeszcze jest ten rarytas raz w tygodniu.Pozdrawiam całą rodzinkę sympatyczną i życzę żeby to słońce zostało na dłużej:)
OdpowiedzUsuńSuper, że zdrowie wróciło.:) Taki targ w pobliżu, to skarb. Ja też staram się jak najzdrowsze jedzenie kupować, chociaż nie zawsze jest to łatwe, zwłaszcza jak idę do sklepu z chłopakami.;)
OdpowiedzUsuńPogoda musiała u Was być jeszcze piękniejsza niż u nas, bo moje pranie nie wyschło.
Pozdrawiam przedweekendow.:)