Pierwszy etap wizyty u Pawełka - spacer i pozysk grzybków, był za nami. Plan działania na dalszą część dnia mieliśmy napięty, bo czasu przed zmrokiem niewiele, a do zobaczenia mnóstwo ciekawych miejsc. Odstawiliśmy Zibiego do domku, żeby przygotował się na wspólny obiad i pojechaliśmy z Pawełkiem do jego sanatorium, żeby zobaczyć te wszystkie sale tortur, o których opowiadał dotychczas tylko przez telefon.
Basen można było zobaczyć tylko przez drzwi, bo w niedzielę nie ma w sanatorium żadnych zabiegów i pacjenci mają pełny luzik. Później zwiedzaliśmy sanatorium od środka. Pawełek, który poznał w ciągu tygodnia wszystkie zakamarki i tajne przejścia, prowadził nas szlakiem swoich zabiegów. Budynek jest duży i dotarcie na wszystkie zaplanowane zajęcia wymaga niezłej sprawności. Można oczywiście korzystać z wind, ale Pawełek się zawziął i chodzi wszędzie na piechotę. A trochę tych schodów ma do pokonania każdego dnia. Wcale się nie dziwię, że leci z wagi, skoro musi się tyle nabiegać, a nie je nic poza szpitalnymi posiłkami.
Pawełkową trasę zabiegową pokonywaliśmy szybkim krokiem marszowym, żeby zdążyć zobaczyć wszystko i nie spóźnić się na obiad. Zibi zarezerwował wcześniej stolik w jednej z restauracji w parku zdrojowym, żeby nie było problemu ze znalezieniem miejsc dla całej gromadki. Oprócz Zibiego, mieli do nas dołączyć jeszcze Miłosz z rodzicami.
Pawełek poganiał w kierunku obiadu, więc nie zatrzymywaliśmy się przy wiewiórkach, które miały być kluczowym punktem spaceru po parku, ale dopiero po jedzeniu. Upolowałam tylko jedną z daleka i pognaliśmy na obiadek.
Miłosz z mamą i tatą oraz Zibi, czekali już na nas przed wejściem do restauracji. Szybciutko się przywitaliśmy i poszliśmy na jedzenie. Dla dzieci wyjście na taki wybierany z karty obiad, to wielka atrakcja. Krzyś już podczas spaceru w lesie planował, co sobie zamówi do jedzenia. Na nic się zdało moje tłumaczenie, że dopiero co chorował na brzuszek i powinien jeść delikatne posiłki. Kiedy przyszła jego kolej na składanie zamówienia, wybrał sobie zupę pomidorową, fryty i gigantyczną porcję lodów na deser. Miałam już czarną wizję ponownych cierpień brzusznych Krzysia i konieczności leczenia go, ale na szczęście jego żołądek jakoś się uporał z trudnym zadaniem przyswojenia takiej ilości jedzenia.
W czasie, kiedy się objadaliśmy, pogoda nam się nieco popsuła - popadało przez chwilę i słoneczko zniknęło zupełnie za czarnymi chmurami. Nie przeszkodziło nam to jednak w spacerze po parku zdrojowym.
Pierwszą atrakcją na naszej trasie był pomnik butów. Chłopcy bardzo się starali mierzyć metalowe gumowce i trapery, ale okazało się, że żadna para nie jest dopasowana do ich stóp. Policzyli za to skrupulatnie ilość par butów umieszczonych na pomniku - było ich 28.
Niedaleko od butów stoi pomnik Leszka Czarnego. Według legendy, należy potrzeć ręką jego kiesę wypełnioną złotem, aby zostać bogatym człowiekiem. Krzychu i Miłosz nie mieli czasu, żeby zapoznać się z instrukcją zostania bogaczem; woleli biegać po schodach i skakać z murku. Michaś, jako jedyny, wykonał zalecenia. Teraz czekamy, kiedy przepowiednia się spełni.:)
Doszliśmy do najważniejszego punktu spacerowego - wiewiórek. Pawełek obczaił to miejsce podczas popołudniowych spacerów w ciągu tygodnia. Parkowe wiewiórki przychodzą tam niemal gromadnie, a spacerowicze (też gromadnie) je dokarmiają. My też byliśmy przygotowani na spotkanie z rudzielcami - ciocia Kasia, mama Miłosza, przyniosła całą siatkę laskowych orzeszków oraz dziadka do orzechów, żeby można było rozłupać twarde skorupki.
Kiedy tam dotarliśmy, kilka osób karmiło wiewióry. Oprócz orzeszków podawanych z rąk, na ławce leżało kilka wyłuskanych porcji.
Wiewiórki podchodziły i wybierały sobie smaczne kąski. Jedne, po wzięciu orzeszka, oddalały się kilka kroków i tam jadły, ale niektóre niczym się nie przejmowały i siedziały po prostu nad "talerzem".
Michaś, Krzyś i Miłosz przystąpili natychmiast do karmienia wiewiórek. Zwierzaki zostawiły to, co miały podane, żeby sprawdzić, czy nowi karmiciele nie przynieśli czegoś lepszego.
Michałek podawał całe orzechy w skorupkach. Przy okazji chciał pogłaskać wiewiórkę, ale ani jedna się na to nie zgodziła. Mimo, że nie boją się ludzi i korzystają z przynoszonych przez nich smakołyków, nie pozwalają na większe spoufalanie się z nimi.
Wiewiórki bardzo chętnie zabierały niewyłuskane orzeszki, ale wcale nie miały zamiaru ich zjadać. Po porwaniu w ząbki takiego przysmaku natychmiast biegły pod drzewa i zakopywały pozysk w liściach. Czynność tę mogłyby wykonywać chyba w nieskończoność - zabrać orzeszka, jak najszybciej go ukryć, natychmiast o nim zapomnieć i porwać kolejnego.
Na tym kawałku trawnika, gdzie wiewióry mają swoją stołówkę, muszą być setki ukrytych orzeszków. Ich rude właścicielki pewnie nigdy nie skorzystają ze zgromadzonych zapasów, bo ludzie wciąż będą im przynosić nowe.
Krzyś karmił wyłupanymi orzechami. Początkowo wiewiórki zjadały, co dostały, ale w pewnym momencie zaczęły zakopywać w liściach również orzechy bez skorupek. Najwidoczniej mają ograniczoną pojemność, ale nieograniczone pazerniactwo.:)
W pobliże przyszły też sikorki. Próbowaliśmy je również zwabić na posiłek, ale chyba jeszcze nie są na tyle głodne, żeby wybierać pokarm z rąk. Wiemy od Zibiego, ze zimą nie mają takich oporów i siadają na rękach karmicieli tak, jak krakowskie gołębie na Rynku.
Karmienie i obserwacja wiewiórek były niezwykle przyjemne, ale każda przyjemność kiedyś się kończy. W dalszej drodze przez park chłopcy wystąpili dla nas na scenie. Miłosz początkowo zachował powagę godną najstarszego w grupie, ale po chwili dołączył do wygłupiającego się zespołu.
Weszliśmy też do pijalni wód mineralnych, bo Pawełek miał plan wypicia tej najbardziej zjadliwej wody siarczkowej, której sam zapach jest powalający.
O smaku mina Pawełka mówi wszystko.;)
Oprócz śmierdzących wód mineralnych były tam, na moje nieszczęście, PAMIĄTKI. Nie lubię takich badziewnych gadżetów, z którymi nie wiadomo, co zrobić, kiedy tylko przywiezie się je do domu. Ale dzieci mają swoje prawa - dla nich pamiątki są niezwykle piękne i atrakcyjne. Miłosz od razu wybrał coś dla siebie. Krzyś oczywiście chciał to samo, ale więcej gigantycznych ołówków nie było. Nie mógł się zdecydować i tylko pytał, czy na pewno może wybrać tylko jedną rzecz. Musiałam mu pomóc w wyborze; zdecydował się w końcu na drewniany czołg, który mu podsunęłam.
Michał myślał i myślał, oglądał i sprawdzał mechanizmy w oferowanych zabawkach. Widziałam, ze nie jest zachwycony ich jakością. Zaproponowałam mu więc, że może dostać do skarbonki równowartość Krzysiowego zakupu. Zgodził się.
Przeszliśmy razem jeszcze kawałek, a później pożegnaliśmy się z buskowianami i ruszyliśmy w kierunku Pawełkowego sanatorium. I wtedy właśnie wypatrzyłam jedynego parkowego grzybka - młodziutkiego czernidłaka kołpakowatego. Został na swoim miejscu, bo przypuszczam, że spaceruje tam sporo piesków, które użyźniają trawniki.
Odstawiliśmy tatę Pawełka na miejsce i pojechaliśmy do Krakowa. Wieczorem poprosiłam Pawełka, żeby przysłał mi zdjęcia, które zrobił w parku. Przyznał ze smutkiem, że sobie skasował wszystko co sfocił w tym dniu i nie może odzyskać. W ramach rekompensaty przysłał mi fotki wiewiórek, które uwiecznił dzień wcześniej. Ja się nie mogę napatrzeć na urocze wiewiórki na równie uroczych zdjęciach, więc myślę, że i Wy obejrzycie je z przyjemnością.:)
No i jakie udane odwiedziny u taty.Wiewiórki są fantastyczne,uwielbiam je.Mogłam codziennie oglądać je na żywo w kamerkach na polanie jeleni w Minnesocie. Ale zrobili tam zakaz dokarmiania jeleni,nie było jedzonka i wiewiórki przestały przychodzić,Te na zdjęciach Pawełka cudne,pozdrawiam
OdpowiedzUsuńA jelenie przychodzą mimo braku paszy, czy też zrezygnowały z tej miejscówki?
UsuńNa wiewióry można się gapić godzinami i się nie znudzi. W najbliższą niedzielę pojedziemy odebrać Pawełka z sanatorium, to pewnie jeszcze odwiedzimy parkowe wiewiórki.:)
Zdjęcia wiewiórek cudne ,wszystkie ale ostatnie to mistrzostwo jest.Obejrzałam kilka razy ,sam zachwyt.Te sympatyczne zwierzątka mają coś dziecięcego w sobie ,zawsze mi sie jakoś tak kojarzy .Może się mylę ale wiewiórki ileś lat do tyłu ,wydawały mi się bardziej rude.Może to krzyżowanie się z tymi ciemnymi? To mieliście super dzień ,zawsze jakaś odmiana jest fajna ,zwłaszcza dla dzieci.No takie wątpliwej urody i jakości pamiątki to jest problem dla rodziców,wiadomo z góry ,że to kasa wyrzucona w błoto i jeszcze problem gdzie to postawić takiego koszmarka :)Wracając do wiewiórek to kiedyś obserwowałam taką na balkonie u koleżanki ,jak one przegryzają tą skorupę .Otóż one najpierw jakby tą skorupę piłują po dwóch stronach ,tak ścierają żeby była cienka a potem rozgryzają.Nie wiem czy to ich zasada czy wyjątek .Mają takie pyszczki zaciekawione na każdym zdjęciu jakby coś pierwszy raz zobaczyły.Cudo.Taki pomnik z butami to nie wiedziałam ze istnieje ,ale fajny,inne coś .W związku z tym ,że mam grypę jelitową to jestem tu i czytam z częstymi przerwami :) Pozdrawiam i zapowiadanego słoneczka życzę .
OdpowiedzUsuńNie zazdroszczę jelitówki.:( Życzę jak najszybszego powrotu do zdrowia.
UsuńJa obserwowałam kiedyś jak wiewiórka obrabiała orzecha włoskiego - też nadgryzała go z dwóch stron, a później zdjęła dwie równiutkie połówki skorupki. W niedzielę wszystkie ocheszki w skorupkach zostały schowane na zapas, więc nie dało się podpatrzeć jak rudzielce je otwierają.
Najbardziej rude wiewiórki widziałam nad morzem; były takie jaskrawopomarańczowe, a w górach są wyłącznie te ciemne, prawie czarne. Na Orawie nigdy nie widziałam rudej wiewióry. Te z Buska to na pewno mieszańce dwóch odmian kolorystycznych, bo praktycznie każda z nich miała inny odcień futerka.
Na słoneczko nie możemy się doczekać. Dziś znowu cały dzień padał deszcz i było ciemno od czarnych chmur i smogowej mgły.:( Pozdrawiam i dużo zdrowia życzę!
Dziękuję, Ewuniu za pochwałę! Fotki - myślę, że odzyskam w Krakowie.
OdpowiedzUsuńNatomiast, co do zakopywanych orzechów to, jak twierdzi Pan Miejscowy, wiewiórki wszystkie jakoś znajdują (szczególnie wiosną) i zjadają.
Na poparcie swoich słów powiedział, że gdyby jakieś zostały w ziemi to pewnie wyrósłby orzech albo inna leszczyna a on nic takiego nigdy nie zauważył.
Jedno jest pewne: te wiewióry to mają w tym parku RAJ !!
Paweł zwany Pawełkiem