Tegoroczny listopad i do tej pory również grudzień były o tyle łaskawe dla końskich kopyt, że nie zmroziły ziemi w nieprzyjazną, twardą i grożącą uszkodzeniami rogu kopytowago grudę. Nawet jak przez noc ziemia trochę stwardniała, to szybko odzyskiwała miękkość w ciągu dnia. Ale co dobre, to się kiedyś musi skończyć. Dzisiejszej nocy mrozu co prawda wielkiego nie było, ale wystarczyło, żeby wszelkie nierówności na podłożu zrobiły się twarde jak beton. W ciągu dnia też wiele cieplej nie było, więc utwardzone błotko nie rozmiękło.
Kiedy przyjechaliśmy do stajni, zabrałam się za czyszczenie kolejnych koni, które doskonale wykorzystały błotną paćkę, jaka była na wybiegu jeszcze dzień wcześniej i miały na sobie gruba warstwę dobrze przyklejonej do futra panierki. W trakcie zapylania okolicy sproszkowanym błotem z Latony zjawiła się Gabrysia, której przypadło w udziale wyczyszczenie Ramzesa - mistrza w nakładaniu panierki. Chłopaki w tym czasie rozpalili ognisko i dokonali zakupu niezdrowej żywności, którą przygotowują później na ogniu.
Na ujeżdżalni nie było szans na jazdę szybszą niż stęp i trochę kłusa na jednym boku, który nieco mniej zamarzł, ale zawsze można przecież jechać na spacer. Człapanie stępem po lesie ma zupełnie inny wymiar przyjemności niż robienie tego samego na ujeżdżalni.:)
Gabrysia pojechała po raz pierwszy na spacer na oklep, na Żółtym. Na długim, zimowym futrze siedzi się na kucyku znacznie wygodniej na oklep niż z siodłem, tylko trzeba się porządnie trzymać nogami. Gabrysia poradziła sobie świetnie i nawet pokonali z Żółtym dwa zwalone drzewa, przez które pięknie przeskoczyli. W lesie podłoże było na tyle przyjazne, ze dało się trochę pokłusować.
Pola jednak były tak zmrożone, ze można było po nich jedynie poczłapać stępem. Gabrysi było ciepło, bo oprócz samej jazdy grzały ją emocje, ale ja zmarzłam całkiem konkretnie. Dobrze, że Pawełek cały czas podtrzymywał stajenne ognisko i kiedy wróciłyśmy ze spaceru, można się było przy nim nieco rozgrzać. Nie siedzieliśmy jednak długo przy ogniu, tylko pojechaliśmy do domu.
Podczas drogi powrotnej Krzychu oznajmił, że nie bardzo ma ochotę jechać z tatą Pawełkiem na basen, co ostatnio było sobotnią popołudniową tradycją. Pawełek się tym specjalnie nie zmartwił, bo natychmiast stworzył nowy plan na popołudnie - drzemnąć się porządnie i pójść sobie na swój ukochany warsztat, z którym nie mamy szans konkurować. Mnie to trochę mniej pasowało, bo myślałam, że będę mieć jedno biegające młode mniej podczas sprzątania.
Zanim dałam chłopakom obiad, skompletowałam i dopasowałam Krzysiowi strój na przedstawienie, w którym wystąpi w środę po południu. Był zachwycony swoją stylizacją z brzęczącymi łańcuchami. Mam nadzieję, że koledzy z klasy nie pobiją się o te łańcuchy zanim nastąpi inscenizacja. Przecież kazdy chciałby takie mieć.;)
Dałam chłopakom obiad, który musiałam tylko podgrzać, Pawełek poszedł spać, Michaś budować, Krzyś czytał mi swoją lekturę - "Filonka Bezogonka", a ja zabrałam się za robienie czipsów grzybowych. Nazywam tak kotlety grzybowe zrobione z suszonych kapeluchów - ile by ich nie było, to ręka sama wędruje po nie aż się skończą.:) To jedno z moich ulubionych grzybowych dań, ale i reszta Menażerii nim nie pogardza. Tym razem do panierki trafiły poćki (borowiki ceglastopore). Roboty wiele nie było, bo grzybki ugotowałam rano, więc teraz rach-ciach panierka i na patelnię.
W sam raz Krzychu skończył czytanie planowych dwóch rozdziałów, kiedy ja skończyłam smażenie. Na konto tej potrawy w ramach obiadu zjadłam tylko resztkę Krzysiowej zupy ogórkowej, więc mogłam oddać się przyjemności objadania się moimi czipsami.:)
Chciałam się zabrać za sprzątanie, a tu w jednym kącie Krzysiowa strzelnica z ustawionymi butelkami po wodzie mineralnej, na łóżku lądowisko dla samolotów i helikopterów, w drugim kącie baza piracka, a Michaś i Krzyś na środku pokoju wydobywają "wungiel" przy pomocy ładowarki górniczej, która przytaskał w worku Mikołaj... I jak tu zrobić porządek??? Nie miałam serca przeganiać chłopaków, bo w tygodniu nie mają za często czasu na taką rozbudowaną zabawę, bo szkoła, zadania, zajęcia popołudniowe i tak dalej. Meandrowałam więc między tymi wszystkimi zabawowymi punktami i ogarniałam mieszkanie powierzchniowo, chociaż plany w tym zakresie miałam znacznie bardziej rozbudowane. Cóż, gruntowne porządki przeprowadzę w innym, bliżej nieokreślonym terminie, a dzisiaj miałam czas, zeby usiąść i spokojnie napisać jak nam mija grudniowa sobota.:)
Tak patrzę na ten talerz z górą grzybków to aż mi ślinka po brodzie cieknie
OdpowiedzUsuńSpróbuj sobie kilka takich zrobić; ja bardzo, bardzo lubię w tej wersji.)
Usuń