Wigilijny poranek obudził nas deszczem bębniącym o parapety i wiatrem świszczącym za oknem. Od dłuższego czasu kolejne niedziele mocno nas rozpieszczały nie tylko brakiem opadów, ale i słoneczkiem świecącym od rana, więc wcale się nie dziwiłam, że ta dobra passa niedzielna musiała w końcu zostać przełamana. Wybrała sobie na to tę świąteczną niedzielę. I dobrze! - pomyślałam. Teraz to już na pewno będziemy prawie samotni na szlaku i na pewno nie spotkamy żadnych niedzielnych turystów rozrzucających plastikowe butelki po krzakach. My mięczakami nie jesteśmy, więc nam żaden deszcz czy wiatr straszne nie są.
Chłopcy znowu zrobili pobudkę tuż po szóstej i niewiele później zaczęli dopytywać, kiedy wreszcie będzie śniadanie. A trzeba na nie było czekać aż do dziewiątej... Ten czas o tyle działał na naszą korzyść, że deszcz się zmęczył i zamienił w mżawkę. Zaraz po sniadaniu ruszyliśmy na zaplanowaną wycieczkę.
Po nocnym ociepleniu i deszczu podwórko przed domkiem wyglądało zupełnie inaczej niż jeszcze dzień wcześniej. Pomyślałam nawet, ze powinniśmy przyjechać do Szczawnicy również na wiosenne święta, bo wtedy zapewne będzie leżał śnieg i da się pojeździć na sankach.;)
Wiosennie wyglądało również wejście do Wąwozu Homole. Śniegu nie było i gdyby nie lód pokrywający szlak, można byłoby spokojnie myśleć, że to środek wiosny. Zaraz na wstępie powitały nas pojedyncze zimówki/płomiennice zimowe. Jedną wypatrzyłam ja, a dwie Krzychu.
Wąwóz wznosi się nieco do góry i im dalej szliśmy, tym coraz częściej nasze nogi stawały na śniegu.
Wysokie skały na ścianach wąwozu i urokliwy strumień płynący jego dnem tworzą piękny obrazek pienińskiej przyrody.
Doszliśmy do miejsca, w którym nad wodą rosły piękne, omszone, stare krzewy dzikiego bzu. Były obrośnięte leśnym podsłuchem w różnym wieku - od dużych, rozłożonych uszu po maleństwa dopiero co witające świat.
Po nocnych opadach deszczu uszaki wyglądały zupełnie inaczej niż te, które znaleźliśmy dzień wcześniej - nie były przysuszone i zmrożone tylko świeżutkie i jędrne.
Podobnie jak uszaki, również trzęsak pomarańczowożółty nie był zamrożony.
Dotarliśmy do Dubantowskiej Polany. To piękne miejsce jest zakończeniem Wąwozu Homole. Zatrzymaliśmy się na chwilę, żeby poczytać informacje z tablicy.
Za polaną są rozstajne drogi - można iść do pobliskiego schroniska albo na Wysoką. Wybraliśmy tę drugą opcję. Szło się coraz trudniej, bo śnieg był bardzo rozmoknięty i nogi zapadały głęboko. Wyciąganie zassanych nóg ze śnieżno - błotnistej mazi było męczące zwłaszcza dla Michałka i Krzysia.
Od początku nie zakładaliśmy, że zdobędziemy szczyt Wysokiej, tylko pójdziemy sobie dotąd, dokąd nam się będzie chciało. Krzyś skakał przez kolejne strumyki spływające z góry w dół, przewracał się i turlał co chwilę po śniegu. Patrząc na niego, doceniałam coraz bardziej zalety kombinezonu, w którym dziecko nie musi się zupełnie ograniczać.
Przy drodze znalazłam listek bukowy z czymś,co w pierwszej chwili przypominało jakiegoś grzybka, ale po wnikliwych oględzinach, stwierdziłam, że jest to raczej jakiś domek owada, z ktorego mieszkaniec się wyprowadził.
Były też nadrzewniaki - skórniki, pniarki i czyrenie.
Na naszej trasie stanęło schronienie dla wędrowców i stwierdziliśmy, że zrobimy w nim popas i z tego miejsca zawrócimy.
Posiedzieliśmy chwilę, chłopcy zjedli po kilka kruchych ciasteczek, napili się wody i nie bardzo mieli ochotę ruszać w drogę powrotną. Ponieważ warunki były doskonałe, zaproponowałam budowanie bałwana. Zabraliśmy się do toczenia śniegowych kul, a Pawełek dokumentował nasze poczynania.
Początkowo plan zakładał stworzenie jednego bałwana, ale szybko doszliśmy do wniosku, że samotnikowi będzie smutno i dobudowaliśmy mu panią bałwanową.
To była wspaniała zimowa zabawa. Uwieczniliśmy nasze dzieła i poszliśmy w drogę powrotną.
Chcieliśmy wracać nieco innym szlakiem - przez Szałas Bukowinki do parkingu pod Jaworkami, ale Michaś i Krzyś bardzo chcieli iść jeszcze raz Wąwozem Homole, bo bardzo im się podobało przechodzenie przez mostki rzucone nad potokiem i pokonywanie kolejnych schodów.
Nie mieliśmy z Pawełkiem nic przeciwko temu, ale najpierw podeszliśmy zobaczyć jak wygląda Szałas Bukowinki. Liczyliśmy na jakąś gorącą herbatę, ale zastaliśmy tylko kartkę na drzwiach: "W dniu dzisiejszym czynne do 15." Piętnastej jeszcze zdecydowanie nie było, ale nikt z nas nie wiedział czy "dzień dzisiejszy już był, czy może dopiero nastąpi. Wszystko było pozamykane i ani śladu żywego ducha w pobliżu.
Zamiast gorącej herbaty wypiliśmy zimną wodę i zebraliśmy się do powrotu. Spotkaliśmy jeszcze przydrożną stokrotkę polną i wkroczyliśmy do Wąwozu Homole od drugiej strony.
Tym razem opuszczaliśmy śnieżną krainę i szliśmy w kierunku wiosny. Strumyk szumiał, a Pawełek, Michaś i Krzyś toczyli rozmowy dotyczące obiadu i ustalali kto, komu co odstąpi ze swojego talerza. Byli już porządnie wygłodzeni po spacerku.:)
Hej wędrowcy.Cudowny Bałwan i pani Bałwanowa. Włosy szczególnie ma rewelacyjne.To pewnie jedyne bałwany które zobaczyłam i zobaczę w tym roku,bardzo dziękuję.Dziwne to jest że się wychodzi z domu i wiosna za oknem a zrobisz kilometr i zima i bałwanki lepimy,uściski Menażerio kochana
OdpowiedzUsuńMoże jeszcze sypnie śniegiem i jakiegoś bałwanka ulepimy i obfocimy. Na razie wieje strasznie i +10 na termometrze. Jesteśmy juz w Krakowie, ale jeszcze na jakiś spacer w Pieninach Cię Ewo zaproszę, tylko muszę się odrobić po przyjeździe. Pozdrawiamy i ściskamy najserdeczniej!
UsuńOOO a ja myślałam że jeszcze jesteście w Szczawnicy,spacerek był wspaniały a płomienice rany boskie cudowne
OdpowiedzUsuńDwa ostatnie dni starego roku trzeba jeszcze popracować.:) Nie dało się dłużej zostać.
Usuń