Po przedpołudniowym grzybobraniu w Szczawnicy zostawiłam nasz marny zbiór na zacienionym balkonie i zabrałam chłopaków na drugi spacer do rezerwatu Biała Woda. Teren jest nam znany od blisko roku, bo to właśnie w Białej Wodzie zastaliśmy podczas bożonarodzeniowego spaceru wspaniałe zimowe grzyby. Drugi raz byliśmy tam wczesną wiosną; grzybów wtedy wiele nie znaleźliśmy, ale spacer był cudny. Chłopakom bardzo to miejsce pasowało, bo pamiętali świetnie, że można tam wspinać się na skałki. Nawet Michaś, który początkowo psioczył na drugi spacer w ciągu jednego dnia, stwierdził po głębszym zastanowieniu, że będzie Fajnie, zwłaszcza, że miał do towarzystwa nie tylko Krzysia, ale i Miłosza. Ja liczyłam natomiast na spotkanie z wilgotnicami, które na łąkach, na których pasły się latem owce, mają doskonałe warunki do rozwoju.
Nie byliśmy jedynymi, którzy chcieli podziwiać Białą Wodę. Na poboczach drogi prowadzącej do rezerwatu stały setki zaparkowanych samochodów, a odpłatny parking był wypełniony po brzegi ogrodzenia. Z trudem wcisnęłam naszego Doblowoza między parkingową budką, a innym samochodem. W zimie i wiosną, na tym samym parkingu było miejsca od groma i można się było panoszyć jak komu pasowało, bo w przypływach parkowały tam 3 - 4 samochody.
Ilość samochodów na parkingu i w jego okolicach była adekwatna do tłumów, jakie przetaczały się przez Białą Wodę w obydwu kierunkach. Trzeba się było nieźle nagimnastykować, żeby zrobić fotki, na których nie uwieczni się innych turystów. Później ktoś mógłby się powołać na RODO i żądać gratyfikacji za publikację wizerunku.;) A tak na poważnie, to natura wygląda lepiej, kiedy nie zadeptują jej setki albo nawet tysiące stóp.
Chłopcy zupełnie nie zwracali uwagi na innych turystów i zajmowali się tym, co lubią najbardziej. Przez lato powstała na strumieniu tama będąca równocześnie mostem umożliwiającym przejście suchą nagą na druga stronę. Michał, Krzyś i Miłosz nie byli zupełnie zainteresowani takim prostym pokonywaniem wodnej przeszkody. Nie darowali sobie natomiast wrzucenia paru kamieni do wody. W sumie w rezerwacie nic nie powinno zmieniać swojego położenia, ale myślę, że takie działanie chłopców zaszkodzi znacznie mniej niż na przykład budowanie tam (było ich kilka na całym szlaku).
Miejscami cała wycieczka maszerowała regulaminowo wybetonowaną drogą.
Kiedy tylko nadarzała się okazja, pokonywali trasę znacznie trudniejszym wariantem niż przewidziany dla ogółu.
Jesienne widoki chwilami zapierały dech w piersiach i nawet zapominało się na chwilę o tych wszystkich turystach, którzy nam towarzyszyli na szlaku.
Oczywiście najwspanialszą zabawą było wspinanie się na skałki. Właściwie to wcale nie trzeba się było na nie wdrapywać po kamieniach, bo na każdą z nich prowadziła "od tyłu" wydeptana w trawie ścieżka.
Michaś i Krzyś byli już na górze, a Miłosz podążał ich śladem. Ja i Pawełek staliśmy na drodze. Obok nas przystanęła para spacerowiczów, którzy obserwowali poczynania naszych chłopaków. W pewnym momencie pani mówi do pana:"Rób szybko zdjęcie! Będziesz miał skałki z bliźniakami!" Nadstawiłam ucha, a pan szybko uwieczniał Michałka i Krzysia na szczycie. Miałam ochotę powiedzieć, żeby poczekali chwilkę, to będą mieć na fotce trojaczki.:)
Kiedy chłopcy łazikowali po skałkach, patrzyłam sobie na wodospad, który ledwie ciurczył. Wiosną był częściowo skuty lodem, ale wody płynęło w nim zdecydowanie więcej.
Skałki zostały przez chłopaków pogrupowane w zależności od poziomu odczuwalnej przyjemności podczas wchodzenia na nie. Były więc skałki dobre, lepsze, najlepsze i FEJWERYTY.
Jak się domyślacie, u stóp fejwerytów spędziliśmy najwięcej czasu.:)
Doszliśmy do końca Białej Wody. Dalej już nie planowaliśmy kontynuować wędrówki, bo trzeba było wracać na obiadokolację.
A powrót był oczywiście okraszony kolejnymi wspinaczkami. Ja też wyszłam z chłopakami na jednego fejweryta.:)
A tak wygląda trasa wejściowa i zejściowa na poszczególne skałki. Na górze jest na tyle miejsca, że można bezpiecznie stać, a nawet siedzieć.
Na koniec relacja z moich grzybkowych poszukiwań w Białej Wodzie. Nie trafiłam na żadną wilgotnicę. Nie było też żadnych grzybowych ciekawostek. Nie brakowało natomiast urokliwych pawężnic, na których wyżyłam się zdjęciowo.:)
Jedynymi zlokalizowanymi grzybami było pięć młodziutkich czubajek kań rosnących na łące. W porównaniu z porą zimową, jesienią w Białej Wodzie zastaliśmy więc totalne bezgrzybie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz