Celem ostatniej wycieczki w Górach Stołowych był labirynt Błędnych Skał. Ten cel znalazł się w środkowej części spaceru, bo poszliśmy sobie do niego okrężnymi szlakami, czego absolutnie nie żałujemy,bo zobaczyliśmy tyle pięknych miejsc, że nawet się tego nie spodziewaliśmy. Pogoda nadal była słoneczna, chociaż już z momentami, kiedy na niebie dominowały chmury, ale temperatura już zdecydowanie nie była tak przyjazna jak wcześniej. Wiał lodowaty wiatr, który bez trudu zabierał całe ciepełko wysyłane przez słoneczne promyki. Niemniej to i tak był najbardziej udany pogodowo wyjazd wielkanocny odkąd pamiętam.
Ruszamy z naszej kwatery w stronę czerwonego szlaku. To kilkaset metrów od domu, więc zaraz wkraczamy na zaplanowaną trasę. Chłopaki idą szybko, żeby się rozgrzać, a ja nieco wolniej, bo patrzę przecież ciągle po ziemi, czy jakieś grzyby,mimo wszelkich przeciwności losu, nie wyrosły. A tu zamiast grzybów odkryłam śnieżyce! To było jak cofnięcie się w czasie do wiosny sprzed miesiąca.
Na całej, dość potężnej polanie, było zielono od śnieżycowych liści, a w rowie, zimniejszym niż pozostała część opanowanego przez nie terenu, jeszcze kilka pojedynczych sztuk kwitło. Musiało to miejsce naprawdę cudnie wyglądać, kiedy wszystkie miały kwiaty.
Odbiliśmy na chwilę z czerwonego szlaku, żeby zobaczyć Fort Karola (zaznaczony na mapie). Po powrocie z wycieczki Krzyś szukał w internecie informacji o tym miejscu i stąd wiemy, że to wartownia zbudowana przez Prusaków w 1790 roku w celu pilnowania bezpieczeństwa na szlaku kupieckim.
Oczywiście barierki zostały zamontowane współcześnie, zeby żaden turysta nie gruchnął w dół robiąc sobie ostatnie selfie przed śmiercią. A w tle widać Szczeliniec Wielki i Mały.
Wróciliśmy na nasz czerwony szlak i idąc bawiliśmy się w odgadywanie trudnych zagadek, doszukiwanie się znajomych kształtów w wyglądzie mijanych skał i nadawanie im nazw.
Ta była twarzą z nosem naciągniętym po szeregu operacji plastycznych. Spokojnie można ją było nazwać Celebrytą.:)
A na kolejnej skale ktoś przed nami poustawiał gromadkę skalnych grzybów. Niektórym pospadały kapelusze, więc Krzyś, w dobroci serca swego, postanowił je odbudować.
Przy okazji, zupełnie przez przypadek i bez jego winy, z ręki wypadł mu kamień, który poleciał prosto we mnie. Ponieważ po drodze rozkruszył się (jak to piaskowiec) zahaczając o inny kamień, miałam odłamki wszędzie - za koszulką, we włosach, w aparacie, a nawet między zębami. Nie jest miło być ukamienowanym przez własnego syna.;)
Oprócz kamieni, uwagę przyciągały też korzenie, płożące się tuż nad powierzchnią ziemi. Miejscami wyglądały jak kłębowisko węży.
Doszliśmy do punktu widokowego. I znowu mogliśmy podziwiać góry - stoły.
Do Błędnych Skał dotarliśmy od strony wyjścia z labiryntu. Trzeba było je obejść, żeby dostać się na początek szlaku.
Błędne Skały są w Polsce, ale tuż za nimi znajduje się granica. Słupki graniczne są zamontowane oczywiście na skałach.
Tam też jest punkt widokowy, z którego rozciąga się widok na Czechy.
Doszliśmy do wejścia w labirynt, a tam zaskoczenie! Czynna kasa i konieczność wykupienia biletów wstępu. Dla dorosłych to 10 złotych, a dla dzieciaków piątka. Zapłaciliśmy i można się było zagłębić w labiryntowe korytarze.
Michałek i Krzyś szybko wysforowali się do przodu, bo z ich gabarytami można się między Błędnymi Skałami przemieszczać biegiem. Im człowiek większy, tym mu jest trudniej.
Krzyś korzystał z każdej okazji, zeby wzmocnić skały i podpierał je znalezionymi patyczkami, dokładając je do już podpierających.
Do ciekawszych formacji skalnych z tego miejsca należy dwunożny grzyb. Pawełek nie omieszkał się podśmiechiwać z Anglików, dla których każdy grzyb, to tylko grzyb, co dobrze widać na tabliczce z tłumaczeniem.
Zaraz za grzybem znajduje się Kasa.
Można do niej wejść.
Ale to wcale nie jest takie proste.
Ja z kasą wolałam nie ryzykować. Wolę mniej schudłe szczeliny.;)
Tu, gdzie Michaś mieścił się w dowolnej pozycji,
Pawełek musiał się nieźle skurczać.
Niektóre przejścia są naprawdę wąskie.
A Michaś jeszcze się nam starał utrudnić.
To najwęższa szczelina.
Pawełek na chwilę utknął, ale po chwili jakoś przeszedł.
I odetchnął z ulgą.
Ale tylko na moment.
Kiedy doszliśmy z Pawełkiem do końca trasy labiryntowej, dzieciaki już na nas czekały.
Za labiryntem jest placyk z ławeczkami, stołami i kilkoma skałami, na które można wchodzić i robić sobie fotki. Było tam kilkoro dzieci, ale tylko Michał i Krzychu łazili po skałach z gracją małp.
Michałek trenował nawet skoki, co życzył sobie uwiecznić.
Po opuszczeniu Błędnych Skał pomaszerowaliśmy na Ostrą Górę. Byłam przekonana, że skoro ta góra ma być ostra, to będziemy drzeć mocno pod górę. A tu nic z tych rzeczy - zamiast pod górę, było w dół i w dół.
Chłopaki byli zachwyceni tym schodzeniem w dół, ale ja zdecydowanie mniej. Wolę się wspinać niż schodzić po stromiznach, na których moje kolano daje o sobie znać i zaczyna pykać przy każdym kroku.
W Ostrej Górze jest baza wojskowa i teren z zakazem wstępu. Najciekawszym dla mnie obiektem w tym miejscu były dwie kwitnące jeszcze cebulice.
Z Ostrej Góry poszliśmy do Pasterki. Najpierw było trochę pod górkę, a później znowu po płaskim blacie stołu.
W schronisku chłopcy się posilili - Pawełek zupą piwną, a młodzież frytami. Mnie wystarczyła gorąca kawka.
Do Karłowa wróciliśmy przez sawannę pasterską, okrążając Szczeliniec od strony, po której nas jeszcze nie było. W ten sposób zaliczyliśmy całą pętlę szlaków wokół tej malowniczej góry. To już było pożegnanie ze Szczelińcem, Pasterką i centrum Karłowa, które też musieliśmy przetuptać, żeby dotrzeć do kwatery. Następnego dnia czekał nas powrót do Krakowa.
Dziękuje wam że mogłam być na wycieczce po Górach Stołowych i poznać grzyby które nie mieszczą się do żadnego koszyka.Moje zdziwienie trwa i trwa i chyba nigdy nie zrozumiem jak to się stało że takie skały powstały,że przybrały takie kształty.Pozdrawiam serdecznie Menażerio
OdpowiedzUsuńBardzo, bardzo mi miło, że przewędrowałaś z nami wszystkie szlaki Gór Stołowych. One są niesamowite. Teraz będą wędrówki smardzowe po słowackiej Orawie. Pozdrawiamy już spod Babiej.:)
Usuń