Na długi weekend pod Babią zjechały się tłumy, które gromadnie ruszyły do lasu. Konsekwencją takiego ruchu jest hałas - ciągłe nawoływania, pełno nowych śmieci (bo przecież te puste butelki i puszki takie ciężkie są) i zdewastowane gromady grzybów, które dany delikwent uznał za przeszkodę w pokonywaniu leśnych ścieżek. W czwartek ciocia Ania poszła do najpopularniejszego lasu - na zbocza Babiej Góry i wróciła przerażona ilością osób snujących się po babiogórskim lesie. Ustaliliśmy, że na takie atrakcje nie ma co cioci więcej narażać i zaproponowaliśmy spacerek w rejony, do których nie da się dojechać żadnym samochodem, dzięki czemu sporadycznie można spotkać co najwyżej kogoś z miejscowych. Las wybrał Pawełek - do pokonania mieliśmy trzy szczyty i zestaw zarośniętych łąk. Za nimi miły być wymarzone przez Pawełka "prawdzikusy". Wiedziałam, że wybierając ten las, widział już swoje zbiory z ubiegłego roku.:)
Ruszyliśmy o ósmej w nieco głupkowatym nastroju. Krzyś wystroił się w koszyk i stwierdził, że jest grzybowym żołnierzem. Brakowało mu tylko maczety do walki z gigantycznymi borowikami.;) Idąc tak pod górkę w kierunku lasu, zadał intrygujące pytanie: "Dlaczego tego lasu nie postawili bliżej domu?" Natychmiast do pytania podłączyła się ciocia Ania, która stwierdziła, ze zadaje je sobie za każdym razem, kiedy musi pokonać te pi... łąki.
Niestety, las jakoś nie chciał się przybliżyć i stanąć nam na drodze wcześniej niż zazwyczaj. W końcu jednak stanęliśmy na jego skraju. Na czele pochodu znalazłam się ja i Krzyś.
Zobaczyłam, ze na wypalenisku jest coś kolorowego. To, co widzicie na fotkach, to już zdecydowane powiększenie. W realu to były takie milimetrowe kropeczki. Pochyliłam się nad wypaleniskiem i zaczęłam focić. Krzyś, zniecierpliwiony do granic możliwości, stał nade mną i przebierał nogami. Doskonale wiedziałam o co mu chodzi. Powiedziałam więc, żeby sam szedł w koźlarzowy zagajnik i szukał, tylko nie zbierał, bo chciałabym zrobić fotki. Odetchnął z ulgą i już go nie było.
Dotarła reszta grupy. Z pogardą spojrzeli na moje znalezisko, którym się zachwyciłam, ale zatrzymali się i czekali aż skończę. Z koźlarzowego zagajnika nie dobiegały żadne okrzyki radości, więc stwierdziłam, ze kozaki nadal nie wystartowały.
Pofociłam i poszłam w ślady Krzysia, który natychmiast mi doniósł, że nic nie ma. Na przekór jego słowom, zobaczyłam dwie sztuki na skraju miejscówki. Krzychu był zawiedziony, że to nie on je znalazł. Przecież był tam pierwszy! Wykosił koźlarze i poszliśmy dalej, bo nic więcej w tym miejscu nie było.
Żeby dostać się do kolejnego fragmentu lasu, który chcieliśmy spenetrować, trzeba było znowu pokonać łąki, pląsając w wysokich trawach co najmniej jak rusałki.
Tam do koszyków wpakowaliśmy trochę borowików ceglastoporych i szlachetnych oraz kurek. Z ciekawszych znalezisk do zdjęć trafiły się gromady korkozębów kieliszkowatych.
W poprzednich latach, o tej porze, owocniki tego gatunku były już zazwyczaj w pełni dorosłe; w tym roku dopiero startują.
Takie młodziaki stojące szeregami w ściółce wyglądają jak grzybowa armia. Krzzychu mógłby z nimi walczyć, ale musiał już zdjąć z głowy grzybożołnierzowy hełm, żeby umieścić w nim swój pozysk.
To już były ostatnie łąki, jakie musieliśmy pokonać w tym dniu. Po dotarciu do leśnej drogi trzeba było zrobić postój i wytrzepać z gumowców wszystkie paprochy, jakie tam wpadły podczas przedzierania się przez niewykoszone łąki.
Pierwszą kolczakówkę zauważył Pawełek. Była bez kropelek, ale zmusiła mnie do pochylenia się nad ściółką. W wyniku dokładnej penetracji wzrokowej, dostrzegłam dwa maleńkie owocniki, które się "wykropliły".
Te większe sztuki bez kropelek były duże, nawet do dziesięciu centymetrów średnicy. Maluchy z kropelkami nie miały więcej niż po centymetrze wzrostu.
To znalezisko ucieszyło mnie chyba najbardziej. Może jeszcze w ciągu najbliższych dni uda się dopaść jakąś większą kolczakówkę ozdobioną sokiem malinowym.:)
Równie pięknie wybarwione jak kolczakówkowe kropelki, są liczne zasłonaki, które rzucają się w oczy ze swoimi krwistymi barwami. Nie da się ich nie zauważyć idąc przez las.
Pięknymi kolorkami przyciągają wzrok liczne pięknorogi, które zasiedlają dosłownie każde wolne miejsce na ściółce.
Podczas spaceru był również czas na budowanie przepływów i odpływów, czyli słynne już, menażeryjne kanalizowanie lasu. Tym razem żaden kanalizator nie skąpał się w błotnistej kałuży.
Miejscami można było uskuteczniać pazerniactwo, bo pozyskowe grzybki wyrosły gromadnie.
Michałek wyznaczył sobie "czelendż" do wykonania podczas spaceru. Zdarzyło mu się, że zgubił transportowany w kieszeni woreczek z kanapki i w ramach zadośćuczynienia postanowił, że zbierze wszystkie śmieci, jakie napotka na swojej drodze. Wszystkich nie dał rady pozbierać, bo miejsca w reklamówce zabrakło, ale i tak przytachał całą siatę śmieci.
Tym razem koszyki nie były wypchane po brzegi, ale sporo takich okazów nam wpadło w łapy:
OdpowiedzUsuńCo to za grzyb na ostatnim zdjęciu? Widuję takie w lesie ale nigdy ich nie zbieram bo potocznie są znane jako muchomory -i pewnie łatwo je pomylić z trującymi .
To muchomor czerwieniejący. Bardzo smaczny, jadalny grzybek.:)
Usuń