Doszliśmy wreszcie w naszym spaceringu po śląskim lesie do grzybków, którymi napełniliśmy koszyk. Wzięłam co prawda profilaktycznie koszyki dwa, ale jeden pozostał bezrobotny w samochodzie i w takim pierwotnym stanie wrócił do domu. Drugi, zgodnie z planem, został zapełniony. Zobaczcie, co do niego trafiło.
Zaraz na początku Krzychu wypatrzył czubajki. Biegał za nimi i przynosił je pełnymi garściami. W związku z tym, ja, zamiast szukać swoich własnych, zajmowałam się przeglądem Krzysiowych. niestety, ponad połowa z nich miała sporą zawartość farszu wysokobiałkowego w postaci robali. Niemniej, na początku wydawało się, ze tych czubajek będzie dużo i nawet przy takim znaczącym odrzucie, zbiór będzie satysfakcjonujący.
Wśród znalezionych czubajek znalazły się czubajki gwiaździste, które były w całkiem przyzwoitym stanie, tylko trochę podsuszone. Wśród nich mniej było robaczywców. Drugi znajdowany gatunek znacznie gorzej zniósł przymrozki, co spowodowało, ze owocniki miały pociemniałe blaszki i zrobiły się bardzo kruche. Zdecydowanie więcej z nich miało tez lokatorów.
Ten drugi gatunek, który dotychczas niezmiennie nazywałam, rozpoznawałam i zjadałam pod nazwą czubajka czerwieniejąca (wariant zasiedlający lasy), w świetle najnowszych badań mykologicznych wcale tym gatunkiem nie jest. Na razie ma tylko łacińską nazwę - Chlorophyllum olivieri. Jest oczywiście jadalny. Tak to, pod wpływem nauki trzeba nie pierwszy już raz zweryfikować swoje wiadomości. Najważniejszy dla mnie jest fakt jadalności, a w tej kwestii nic się nie zmieniło. Dobrze by było, jakby została ogólnie przyjęta jakaś sensowna polska nazwa tego gatunku.
Kiedy weszliśmy głębiej w las, czubajki zupełnie nas opuściły. Tym samym moje wyliczenia odnośnie ilości czubajek w koszyku po całym spacerze, wzięły zupełnie w łeb.
Idąc przez las, dokumentując znalezione grzybki, które w nim pozostawały, nie byliśmy obojętni na uroki rzucane przez drzewa. A niektóre z nich były , rzec można zaskakujące.
Drzewa z oczami, nad którymi znajdują się elegancko skorygowane brwi, od czasu do czasu się trafiają,
ale inne drzewne organy potrafią zaskoczyć.;)
Krzychu aż buzię rozdziawił, a później się śmiał z męskiego drzewa tarzając się w liściach dobre piętnaście minut. Rozważania nad drzewnym przyrodzeniem przerwało znalezisko Pawełka, który radośnie oznajmił światu: "A ja mam poćka!"
Ten okaz zdecydowanie na supermodela się nie nadawał, ale został uwieczniony, bo nie było wiadomo, czy się jeszcze jakiś trafi.
Zaraz się okazało, że tak! Krzyś wzbudził się na tyle znaleziskiem taty, że zaraz wykopał z liści zdecydowanie piękniejszego borowika ceglastoporego.
W rewanżu tatuś dopadł kolejnego - największego.
Dumny był z siebie bardzo!
A później odkrył, ze jego ceglaś ma bardzo, bardzo bogate życie wewnętrzne i musi pozostać w lesie na rozsiew.
Ja tym razem nie znalazłam ani jednego borowika. Nie wpadł mi w łapy żaden ceglastopory ani szlachetny. A borowików szlachetnych tez kilka bylo - znaleźli je Paweł i Krzyś.
Mnie znacznie lepiej szły poszukiwania jadalniaków rosnących na drewnie. W kilku miejscach widziałam ładne drobnołuszczaki jeleni, których jednak nie brałam. Są co prawda jadalne, ale smak mają nieszczególny i rzdko jestem aż tak zdesperowana, zeby pakować je do koszyka, a następnie do gara.
Za to z wielką przyjemnością znajdowałam i pozyskiwałam boczniaki ostrygowate. Teraz zaczyna się sezon na te pyszne zimowe grzyby.
Chociaż w przeważającej większości były młodziutkie, to wiele z nich miało robalowy w sad. W tym roku z robactwem w jesiennych grzybach jest jakaś masakra. Zazwyczaj w październiku i listopadzie na robaczywe grzyby trafiało się sporadycznie, a tegoroczna ciepła jesień sprawiła, że robaczki nie zmarzły i w najlepsze żrą moje grzyby.
W kilku miejscach boczniaki zdążyły się zestarzeć i już nie nadawały się do pozysku.
Trafiła się też kłoda, na której oprócz boczniaków ostrygowatych, wyrosły boczniaki rowkowanotrzonowe (lejkowate). Widok był piękny, a mój Pawełek stwierdził, że moja paździapa rozpromieniła się na ten widok tak, że mogła robić za słoneczko.:)
Obok na rosnącym jeszcze drzewie też było kilka kępek młodych boczniaków ostrygowatych. Obfociłam je przed przystąpieniem do pokosu.
Pozysk w takich okolicznościach to czysta przyjemność.
Wykorzystałam obecność dwóch gatunków boczniaków do zrobienia fotek porównawczych. Obydwa gatunki są zmienne pod względem kolorystycznym jak i w zakresie budowy, ale pomylenie tych dwu gatunków w jesiennym lesie nie jest groźne, bo obydwa są jadalne i równie smaczne.
Tutaj całe kępki boczniakowe - na górze ostrygowaty, na dole rowkowanotrzonowy. Akurat tutaj owocniki boczniaka ostrygowatego miały zdecydowanie boczne trzony, a rowkowanotrzonowego bardziej centralne, ale to w dużej mierze zależy od miejsca, w którym wyrosły owocniki i może się zmieniać. Z moich doswiadczeń wynika jednak, że boczniak rowkowanotrzonowy znacznie częściej ma centralnie ustawiony trzon niż ostrygowaty.
Jeśli chodzi o kształt kapeluszy, to boczniak rowkowanotrzonowy ma widoczny lejek, który może być usytuowany na środku lub z boku kapelusza. Od tego lejka pochodzi stara nazwa tego gatunku - boczniak lejkowaty. Boczniaki ostrygowate lejka kapeluszowego nie mają, aczkolwiek wielokrotnie znajdowałam takie egzemplarze, które miały wgłębienie w kapeluszu. Zdarza się tak na przykład u owocników, które wyrosły na górze pnia po ściętym drzewie.
Na moich porównawczych egzemplarzach jest ubarwienie atlasowe, ale wiadomo, że takie idealnie wybarwione sztuki nie trafiają się za często, więc boczniak ostrygowaty może być jaśniejszy, a rowkowanotrzonowy ciemniejszy.
Od strony blaszek wyglądają bardzo podobnie. Starsze owocniki boczniaka rowkowanotrzonowego żółkną na blaszkach i trzonie. U moich egzemplarzy nie było to dobrze widoczne, bo wszystkie były jeszcze w miarę młode. Na kolejnych zdjęciach boczniak ostrygowaty jest po lewej stronie, a rowkowanotrzonowy po prawej.
Koszyk został zapełniony, karty w aparacie prawie też, a z lasu żal było wychodzić. Postanowiliśmy zrobić jeszcze pętlę, zanim stąd odjedziemy. Chłopcy szaleli w liściach zaścielających podłoże.
Krzychu wymyślił nawet, że ukryje się pod nimi.
Razem z Michałkiem zasypaliśmy go zupełnie. I spójrzcie - czy widać, że tu lezy całkiem sporych rozmiarów Krzyś??? Krzycha spod liści nie widać, a co dopiero znacznie mniejszych grzybków.
Dobrze, że Krzychu odnalazł się sam.:)
Pożegnaliśmy w końcu las i wróciliśmy z Katowic do Jaworzna, gdzie nastąpiła celebracja jaworzańskiej tradycji - zgarnęliśmy ciocię Iwonkę z Mają i Nelą i pojechaliśmy do Borowej Chaty na obiad. Dzieciaki miały okazję do obgadania miesiąca, w czasie którego się nie widziały i zabawy.
Później trzeba już było wracać do Krakowa i brać się za obróbkę. Borowiki wrzuciłam do zamrażarki, czubajki odłożyłam "na jutro", a na bieżąco zajęłam się boczniakami. Nagotowałam gar flaczków, z których część wraz z Pawełkiem pojechała nad morze.
W drugim garze obgotowałam całe kapelusze na boczniakowe kotlety.
Raz jeszcze dzięki Paweł za kolejne wspaniałe spotkanie na śląskiej ziemi! :)
Pierwsza :) Cudowny zbór ,tyle pieknych boczniaków.Pyszne sá ,ale znam tylko te ze sklepu :)te w garnkach to az zapach poczulam.Mialaß tak kiedys ze wrocilißcie bez jednego grzybka? mam klawiaturé popsutá i sorki ze tak wychodzi.Pozdrawiam kolorowo :)
OdpowiedzUsuńSię Kochana pospieszyłaś, aż pierwsza byłaś.:) Boczniaki z lasu są smaczniejsze od tych sklepowych - bardziej aromatyczne. To jest uzależnione od podłoża na jakim rosną; baloty ze słomy czy inne sztuczne podłoże nigdy nie oddadzą grzybom tego, co naturalnie próchniejąca kłoda. Podobnie jest też z pieczarkami. A z pustym koszykiem zdarzało mi się z lasu wrócić. Ale na karcie w aparacie zawsze coś miałam.:) Pozdrawiam z zamglonego przez cały dzień Krakowa.
Usuńa ja jeszcze nigdy nie znalazłam boczniaka :( Tylko w lidlu :D
OdpowiedzUsuńTo szukaj właśnie teraz! Rozglądaj się po pniach liściastych drzew - buków, dębów, topól, rzadziej brzóz i owocowych drzew. Boczniaki mogą wyrosnąć na żywych i martwych drzewach, a także na pniach po ściętych drzewach. Będą tańsze niż z Lidla.:)
UsuńNitro ruszamy na poszukiwanie boczniaków... :)
OdpowiedzUsuńBrzęczę.... Mucha :)
Powodzenia w poszukiwaniach i wspaniałego spacerku życzę! No i pełnych koszy i garów po wyprawie.:)
UsuńJutro
OdpowiedzUsuńBM
:)
UsuńCo ja widzę! I to właśnie jak wróciłem "na pusto" z rowerowego rekonesansu boczniakowego ;)
OdpowiedzUsuńSuper ta kłoda trafiła się Wam :))
Następnym razem będzie lepiej! Życzę z całego serca znalezienia boczniaków! Długi weekend przed nami, więc będzie okazja na penetrację kolejnych terenów.:)
UsuńTeż jestem z tych co nigdy nie znalazła leśnych boczniaków. Gdybym zobaczyła w lesie taką kłodę to chyba bym ogłupiaeeła. Wiadomo że zanim was poznałam nigdy w listopadowym lesie nie byłam. Dopiero w tamtym roku roku widziałam listopadowy las. Zauroczyły mnie foteczki Krzyś pod liśćmi hii. Rewelacja. Pozdrawiam serdecznie. Paweł ma śliczne córy
OdpowiedzUsuńMam nadzieję Ewciu, że w tym roku też uda Ci się dotrzeć do listopadowego lasu. A może i boczniaki w nim będą? Krzyś dostaje do lasu najbardziej znoszone ubrania, jakie aktualnie na niego pasują, żeby nie ograniczać u swobody w tarzaniu się po wszystkim. To i korzysta ile wlezie.:) A dziewczyny Pawła i Iwonki strasznie wydoroślały. To już bardziej pannice niż dziewczynki. Zwłaszcza Maja. Pozdrawiamy w ten listopadowy wieczór!
Usuń