Świecką tradycję dorocznych odwiedzin targów świątecznych na Rynku Głównym pielęgnujemy starannie, aby nie zanikła.:) Jest to jedna z nielicznych w roku okazji, żeby być w centrum Krakowa, poprzeciskać się w tłumie i mieć dość bycia tam przez najbliższe pół roku - do następnych targów świątecznych. W tym roku trudno było wygospodarować chwilę na wypad do Rynku, bo ciągle coś mamy do realizacji, cały czas coś się dzieje i znalezienie wolnego popołudnia graniczy z cudem. Z kalkulacji wyszło nam, że jedynie w sobotę jest szansa na wyjście "na miasto".
Dojechaliśmy kilka przystanków tramwajem, a później, wedle życzeń chłopaków, poszliśmy w odwiedziny do smoka wawelskiego. Oczywiście trzeba było poczekać, aż z gazowni wydzielą kapkę gazu, żeby sobie mógł ten nasz smok puścić ogień z paszczy.
Doczekaliśmy się i zobaczyliśmy trzysekundowy błysk. Na następny trzeba byłoby czekać pięć minut. Na szczęście Michaś i Krzyś byli usatysfakcjonowani jednym "zianiem" i można było iść dalej, między Wisłą, a Wawelem. Krakowskie mosty w tym roku oświetlone są bardzo oszczędnościowo. Uliczne latarnie i reklamy bardziej rzucają się w oczy niż świąteczna iluminacja.
W drodze na świąteczne targi zatrzymał nas jeszcze plac zabaw, z urządzeniami, jakich nie ma na placach zabaw na naszym osiedlu. Chłopcy natychmiast zapomnieli o celu naszego wyjścia i zajęli się zabawą, która przecież jest najważniejsza.
Dotarliśmy do rynku. Przed nami przyszło tam całe mnóstwo innych ludzi, więc trafiliśmy na ścianę z tłumu. Trudno było zrobić jakieś zdjęcia, bo cały czas ktoś się pakował w kadr. Trzeba było opracować strategię chodzenia, zeby się nie pogubić.
Ja wzięłam za rękę Michałka i razem torowaliśmy drogę dla reszty Menażerii - Pawełka trzymającego Krzysia. Wbiliśmy sie w tłum.
Najtrudniej było na początku. Później wpasowaliśmy się w leniwie płynącą ludzką rzekę i jakoś udawało się przedostać od jednego do drugiego straganu.
Obowiązkowo zatrzymaliśmy się przy stoisku z węgierskimi specjałami, gdzie co roku kupujemy ten sam zestaw - pudełko z rozmaitymi serami dla Michałka i Krzysia oraz tłustości dla Pawełka. Pani obsługująca węgierski stragan musiała już być strasznie zmęczona, bo najpierw zgubiła zważony już kawałek słoniny, a później, jak już zważyła drugi kawałek, nie mogła się doliczyć, ile mamy zapłacić. Ostateczna cena okazała się niższa niż dwie podawane wcześniej. Zapłaciliśmy i ruszyliśmy dalej.
Pooglądaliśmy sobie stoiska z, jak ja to mówię - rzeczami ładnymi, które cieszą oko.
Dla chłopaków zdecydowanie ciekawsze były stoiska z czekoladą. A tu wybór i kreatywność producentów są nieograniczone.
Mikołaje, choinki i bałwanki to już klasyka.
Nowością w tym roku były słynne obrazy na czekoladzie, a nawet Kewin wyskakujący z kolorowej tabliczki.
Z trudem dopchaliśmy się do stoisk z bombkami choinkowymi. A to właśnie tu chcieliśmy zakupić jakieś wyjątkowe ozdoby na upominki dla przyjaciół. Przy stoiskach z bombkami kłębiły się tłumy. ale mało kto kupował ozdoby; większość osób kończyła na oglądaniu. Trzeba się było nieźle przepychać, żeby coś wybrać, a nastepnie przebić się do sprzedawcy i zapłacić.
Wydostaliśmy się na chwilę z tłumu na obrzeża kiermaszu. Można było złapać oddech. Ja bym już najchętniej uciekła stamtąd gdzie pieprz rośnie, ale chłopcy stwierdzili, że robimy jeszcze jedną nawrotkę. Trzeba było nabrać powietrza i wbijać z powrotem w tłum, który jeszcze się zagęścił.
Miś i Krzyś pociągnęli nas do kolejnego stanowiska z czekoladą. Bez zakupów oczywiście się nie obeszło. Pawełek proponował Krzychowi jakiś zardzewiały gwóźdź (gwoździe i śruby były w przystępnej cenie), ale Krzychu uparł się, że będzie jadł zardzewiały kran z kurkami...
Michał wybrał największy z małych kawałków czekolady z żurawiną. Podczas zakupów chłopcy wygłosili oczywiście wykład na temat zdrowotnych właściwości czekolady, którą warto jeść codziennie w ilościach znacznych.
Czekolady z tego stoiska faktycznie można nazwać zdrowotnymi, bo mają wysoką zawartość kakao, a mało cukru. Niemniej pożarcie trzydziestu dekagramów czekoladowego kranu z kurkami dla statystycznego zjadacza czekolady mogłoby być zabójcze. Dla Krzycha to jednak bułka z masłem.;)
W trakcie konsumpcji i tuż po Krzyś uzyskał swój standardowy wizerunek z buzią umazianą tym, co akurat spożywał. Po następnych kilku minutach czekolada zaczęła swoje właściwe działanie - Krzychu zamienił się w magazyn energii, która szukała drogi do wydostania się na zewnątrz. Teraz mógł iść jak taran przez tłum okupujący rynek i coraz trudniej było go utrzymać za rękę. Pora się była najwyższa ewakuowac, zanim nam Krzychu odfrunie.;)
Napędzani Krzysiową energią przemknęliśmy skrajem jarmarku, gdzie w kolejnych budkach kusiły Pawełka goloneczki i grzaniec. Zrobiłam mu zdjęcie, żeby mógł paść oczy, kiedy tylko zgłodnieje.
Wydostaliśmy się na zewnątrz terenu przeznaczonego na świąteczne atrakcje. Cyknęłam na szybko jeszcze kilka ostatnich fotek i poszliśmy w kierunku Wawelu i Wisły.
Po drodze mijały nas kolejne karoce i powozy wożące chętnych po uliczkach Starego Miasta.
To ostatnia prosta, na której trzeba było powstrzymywać Krzysia od biegu. Za chwilę były już alejki nadwiślańskie i mógł w miarę bezpiecznie odpalić, oddając atmosferze energię pozyskaną z czekolady. To był taki moment, w którym Krzycha można byłoby wystawić w sprincie. Nie wiem tylko czy czekolada nie zostałaby potraktowana jako doping.:)
Wycieczkę zakończyliśmy w osiedlowym sklepiku, gdzie nabyliśmy grzańca, który umilił nam sobotni wieczór.:)
Czekolada musi być z najlepszego kakao na świecie żeby tyle kosztować.Ja też nie lubię tłumów ale świąteczne dekoracje bym obejrzała. Pozdrowienia
OdpowiedzUsuńNa targach świątecznych wszystko jest droższe niż w sklepie. Opłacenie miejsca na płycie rynku na pewno kosztuje krocie, więc muszą zarobić. A jak tu takiemu Krzysiowi odmówić czekolady? ;) Uściski z Krakowa! U nas wiosna się zrobiła.
UsuńTeraz jestem w hotelu ze spa w okolicy Krakowa, ale na pewno zajadę do Krakowa zobaczyć jarmark świąteczny. Na razie odpoczywam i korzystam ze spa, aby doładować baterie przed świętami.
OdpowiedzUsuńUdanego relaksu przedświątecznego! Koniecznie wpadnij do Krakowa. Polecam.:)
UsuńDorotko, byłam... Byłam w Krakowie i widziałam te wszystkie cudowności... Nacieszyłam oczy blaskiem światełek i błyskotek świætecznych😍 Wybralismy sie z wycieczką w niedzielę, niestety godziny zwiedzania Jarmarku były wczesne 12-16 , więc światło dzienne nie robiło tej roboty, co na Twoich fotkach😔 Niemniej cudownie było odwiedzić Kraków po ok.20 latach nieobecności. Pogoda tez dopisała, momentami nawet słoneczko świeciło i było przepięknie... Pozdrawiam przedświątecznie, Gabrysia Wysocka.
OdpowiedzUsuńPogodę na wycieczkę miałaś wspaniałą.:) Dzięki temu, że byłaś na jarmarku przed zapadnięciem zmroku, mogłaś swobodnie pooglądać wszystko. Później robi się tłoczno i do niektórych miejsc trudno się dopchać. Cieszę się, że podobało Ci się w Krakowie. Następnym razem wpadnij na dłużej. Pozdrawiam prawie wiosennie!
Usuń