Parę osób zwróciło mi uwagę, że strasznie zaniedbałam koński temat na blogu. Nie da się ukryć, ze to prawda i dawno już o moich koniskach nie pisałam. Co mogę na swoje usprawiedliwienie powiedzieć? Ano tyle, ze moja dwunożna menażeria coraz rzadziej towarzyszy mi w wizytach w stajni, końmi się kompletnie nie interesuje i woli spędzać czas w innych okolicznościach przyrody. W związku z tym zrezygnowałam z uczestnictwa w paru końskich wydarzeniach, żeby chłopaków za sobą nie ciągnąć i nie zmuszać do towarzyszenia mi w tym, co jest moją pasją, nie ich. Jeszcze trochę i będą sami w domu zostawać, a ja poświecę więcej czasu na koństwo. To i tematów do wpisów znajdzie się więcej. Ja wiem, że proza codzienności też jest niezmiernie ciekawa i nie trzeba hubertusów i innych atrakcji, żeby Was zabrać na wizytę do stajni. Zobaczcie, co się działo przez ten czas, kiedy tu ich nie było.
Moje końskie stado zmalało o połowę. Już rok temu, zimą, miałam pewność, że mimo moich starań Michał i Krzyś nie przekonają się do koni i jazdy konnej. Nie bawi ich to po prostu i tyle. Moje marzenia o wspólnych galopadach legły w gruzach. Z tych gruzów zebrałam się szybko, bo w sumie nie była to niespodziewana katastrofa. Zaczęłam się zastanawiać, co byłoby najlepsze dla kucyków - Żółtego i Feliksa. Miałam dla nich mało czasu, nie miałam dzieciaka, który by na nich z radością jeździł, a to przecież młode, zdrowe, silne koniska, które powinny mieć możliwość wykazania się.
Udało się znaleźć dla nich kapitalne miejsce niedaleko Krakowa. Trafiły do stada hucułów, z którymi większość czasu spędzają na ogromnych pastwiskach, ale mają też grupkę dzieciaków,które je dopieszczają i na nich jeżdżą. Jest im tam zdecydowanie lepiej niż w krakowskim pensjonacie, gdzie przestrzeni jest zdecydowanie mniej i stada swojego kucykowego nie miały.
Żółty i Feliks nie są oddane na zawsze - gdyby się okazało, ze dzieje im się jakaś krzywda albo nie ma dla nich miejsca w tym nowym domu, mogą do mnie wrócić. Na razie sa szczęśliwe tam, gdzie są i dopóki tak będzie, niech korzystają.
A u dużych koni standardowo - im brudniejsze, tym szczęśliwsze. Ta zima jest wyjątkowa pod tym względem - jeszcze nie było takiego dnia, żeby chociaż w jednym miejscu padoku błoto nie rozmarzło. Wtedy wszystkie konie po kolei idą w to rozmarznięte miejsce i nakładają na siebie kolejne warstwy panierki. W efekcie nie było jeszcze dnia bez skrobania grubej warstwy zaschniętego błota.
W poprzednich latach, nawet jak nie było śniegu, to chociaż ziemia była na tyle zmrożona, ze nawet głębokiego błota nie udawało się koniom rozkruszyć, żeby się wytarzać. Wtedy były ze dwa - trzy tygodnie wolnego od intensywnego czyszczenia. Tej zimy to się chyba w ogóle nie uda.
Ja lubię czyścić konie, ale za efektami tegoż już nie przepadam - mam wtedy rozdrobnione błoto w nosie, oczach, włosach i na ubraniu, które w całości jest pokryte pyłem. A to już przyjemne nie jest. Wyczyszczenie takich dwóch brudasów zajmuje godzinę z okładem.
Ramzes rocznikowo ma już 20 lat. Mieszka sobie w strefie dla chyrloków i jest mu tam bardzo dobrze. Ma apetyt jak jakiś źrebak i pochłania niesamowite ilości siana. Ostatnio świetnie się czuje i nawet parę razy zabrałam go na spacerki. Trochę pracy dobrze mu zrobi, bo wzmocnią się mięśnie, które mu jeszcze zostały.
Ostatnio byłam u konisków przedwczoraj. Pojechaliśmy do stajni z Krzychem, który ma zimowe ferie i musi mi towarzyszyć, bo na zimowisko jechać nie chciał, a w domu sam jeszcze nie zostanie. Na moje szczęście na ujeżdżalni zrobiło się całkiem spore lodowisko i przez godzinę Krzyś miał zajęcie. Dzięki temu nie nudził, żeby już jechać gdzie indziej.
Krzyś się ślizgał, a ja czyściłam Latonę i Ramzesa. W tym czasie zaczął padać deszcz, który natychmiast zamarzał przy zetknięciu z ziemią. Lodowisko zaczęło się robić nie tylko w miejscu wielkiej kałuży.
W takich warunkach jazda mogłaby się kiepsko skończyć, a przecież nie chciałam uszkodzić ani siebie, ani konia. Wypuściłam więc Latonę luzem na ujeżdżalnię, żeby sobie nieco poczłapała chociaż.
Ciężko jej było zrobić zdjęcia, bo mnie goniła, szperając po prawej kieszeni, w której zawsze są dla niej jakieś smakołyki schowane.
Dopiero na skraju lodowiska się zatrzymała i dalej nie poszła.
Dałam jej Ramzesa do towarzystwa. Mogły poćwiczyć chodzenie parą.:)
Jak widać na załączonym obrazku, Ramzes jest mniej przewidujący i ostrożny od Latony. Wlazł na środek lodu. I bez poślizgu opuścił lodowisko. Zaczęło mocniej padać. Krzyś już zasiadł w samochodzie i zapiął pasy, sygnalizując, że pora najwyższa na powrót. Schowałam konie pod dach, żeby już bardziej nie mokły. Moze dziś aura będzie nam bardziej sprzyjać i uda się wyjechać na spacerek.
Nareszcie o konikach. To kuce nie dla chłopaków. Na siłę nie ma co, inne dzieci się cieszą z jazdy na nich. Fajnie że zadbałaś że w razie co wrócą do Ciebie. Bo inaczej serce by Ci pękło gdybyś wiedziała że im źle i nic zrobić nie możesz. A tak serce spokojne. Dlaczego Dorotka konie lubią taplac się w błotku? Bo leśne też lubią. Cieszę się że zobaczyłam Ramzesa i Latone ale bym chciała zobaczyć jak galopujesz. Co to za widok wow. Pozdrawiam Menazerie
OdpowiedzUsuńNa siłę nic się nie da. Chłopaki mają swoje zainteresowania, zupełnie odmienne od moich. Kucyki wydzierżawiłam w zamian za utrzymanie. Gdyby się moim chłopakom odwidziało i chcieliby się nimi zajmować, w ciągu miesiąca wróciłyby do nas. Taką mamy umowę. Konie dzięki taplaniu się w błocie, lepiej się maskują, zacierają swój zapach, a w lecie gruba skorupa chroni je przed owadami. W warunkach stajennych, gdzie nie mają żadnych wrogów, mogłyby sobie to tarzanie odpuścić, ale instynkt jest silniejszy - nie taplają się tylko wtedy,kiedy nie mają w czym.:) Pozdrawiamy Ewciu feryjnie!
Usuń