Od kilku dni w internecie krążą sensacyjne wieści, jakoby z powodu wyjątkowo ciepłego i przyjaznego życiu stycznia, w lasach pojawiły się grzyby. Oczywiście nie takie dziwaki nadrzewniaki, uszaki, boczniaki czy inne zimówki, ale grzyby prawdziwe - z trzonem i kapeluszem, albo jak kto woli - z nóżką i czapką.;) I tak krzyczą sensacyjne nagłówki, ze w jednym lesie zbierają kurki, a w innym borowiki. Jaka prawda jest? Czy naprawdę wyrosły teraz, w styczniu? Nie ma szans! Znajdowane obecnie owocniki wyrosły w październiku,najpóźniej listopadzie i dzięki takiej, a nie innej pogodzie, doskonale przetrwały wtulone w leśną ściółkę. Nie zgniły, nie skapciały pod wpływem przymrozków, tylko zostały sobie w lesie, a wytrwali grzybiarze nie dali imżyć i na światło dzienne je wywlekli.
Sama sobie zadałam podchwytliwe pytanie - czemu zatem w poprzednich latach w styczniu nikt nie napełniał koszyków kurkami i borowikami, skoro one na pewno również wtedy zostawały w lesie, nie wszystkie były wyzbierane do zera w miesiącach jesiennych. Odpowiedź wcale trudna nie jest - przychodziły deszcze (w sezonie 2019/2020 praktycznie nie było ich ani w listopadzie, ani w grudniu), przymrozki (obecnie regularne i większe niż -3 chyba tylko w górach), śniegi, roztopy, mrozy, odwilże. Takie warunki sprawiały, ze owocniki szybko obumierały i nikt ich w styczniu nie znajdował. I nie ukrywajmy - mrozy, śniegi, czyli ogólnie zima zła, nie zachęcały wielu grzybiarzy do błąkania się po lesie. A teraz mamy sympatyczną aurę, jak z początków marca, więc i ludzi bardziej goni w las. A idąc tam, mają szansę znaleźć to, czego by nie znaleźli, gdyby był mróz i śnieg. I tak urodziła się sensacja.:)
Do "moich" lasów wcale ta sensacja nie dotarła. Powiedziałabym, że biednie jest, skromnie i okrutnie sucho. W poprzednich latach na przełomie grudnia i stycznia, kiedy były niewielkie mrozy, przerywane odwilżami, a z nieba na zmianę padał deszcz i śnieg, miałam bogate zbiory uszaków bzowych. W obecnym sezonie są to pojedyncze sztuki. Nie mam co narzekać, bo zawsze coś przynajmniej w kieszeni z lasu wyniosę, ale moja dusza pazerniacza cierpi nieco, nie mogąc wywlec dużo albo jeszcze więcej.;)
Bez pełnego koszyczka, bez kurek i borowików i tylko z niezbyt licznymi ciekawostkami grzybowymi wychodzę ze styczniowego lasu.Chrząstkoskórnik purpurowy zestarzał się, stwardniał i wyblakł. Daleko mu teraz do soczyście liliowego młodziaka.
Łzawników powinno być w styczniowym lesie pod dostatkiem, a tymczasem mnie udało się znaleźć raptem jedna gałązkę, na której wyrosły owocniki tego gatunku. Łzawniki wyskoczyły na części patyczka przylegającej do podłoża, bo tam zebrało się trochę wilgoci.
Kisielnice kędzierzawe również powinny rosnąć stadami, kępkami i gromadami. I też nie rosną. Widziałam ich co prawda więcej niż łzawników, ale wcale nie były to ilości powalające.
W części parkowej Lasku Wolskiego, gdzie alejki zostały wysypane rozdrobnionymi kawałeczkami wyciętych drzew i krzewów, powstało doskonałe siedlisko dla trąbek otrębiastych, które korzystają ze sprzyjających im okoliczności i zaczynają rosnąć gromadnie.
To miejsce na łagodnie nachylonym, południowym stoku, dobrze nasłonecznione, z bardzo rzadko rosnącymi drzewami.
W lesie tego słońca jest zdecydowanie mniej, a ściółka znacznie chłodniejsza. Jak się tak patrzy na to miejsce, to trudno uwierzyć, że to styczeń. Widok jest raczej typowy dla słonecznego dnia listopadowego lub marcowego.
Jak już wspomniałam, uszaków zawsze jakaś garstka się trafi. Pojedyncze sztuki wyrastają na omszonych konarach leżących na ściółce. Tylko tam grzybki mają na tyle wilgoci, żeby wykształcić owocniki. Konary rosnącego dzikiego bzu są mocno przesuszone i pozbawione lokatorów.
Uszaki, choć ich niewiele, i tak są najliczniej reprezentowanym gatunkiem zimowych jadalniaków. Spotkanie płomiennic zimowych czy boczniaków, graniczy z cudem. W tym roku (czyli już ponad dwa tygodnie) udało mi się znaleźć raptem trzy małe boczniaki. Zimówek w ogóle nie widziałam.
Szukając uszaków i innych małych grzybków na bzowych konarach, trafiłam na skupisko jakichś przezroczystych jajeczek, które były ukryte w szczelinie pod korą. Zdjęcie zrobiłam dzięki doświetleniu obiektu latarką. Jajeczka były maleńkie, ledwie widoczne gołym okiem. Jakby ktoś wiedział czyja to wylęgarnia, to bardzo proszę się tą wiedzą podzielić.:)
Wpadłam w odwiedziny do orzechówek mączystych. Małe owocniki sa nadal zamknięte, ale te większe zaczęły już pękać.
Zajrzałam też do moich cudaków. Parę dni temu dostałam informację o wynikach ich badań genetycznych. Okazuje się, że w 98 procentach ich genom jest zgodny z sekwencją genów żagwi orzęsionej. Można mieć zatem pewność, że to właśnie ten gatunek. Nie wiadomo, co spowodowało powstanie tak nietypowych owocników i to juz drugi rok z rzędu.
Ostatnim grzybkiem godnym obfocenia była fałdówka kędzierzawa. Ładnie i świeżo wyglądała tylko kępka rosnąca na boku patyka. Te, które wyrosły od góry, całkiem uschły.
Ze spaceru nie przyniosłam borowików ani kurek, ale garstkę uszaków miałam. Poddusiłam je z cebulą i czosnkiem, a następnie dodałam do zupy dyniowej. Zestawienie uszaków z zupą dyniową wyszło kapitalnie i spasowało nawet Pawełkowi, który za uszakami nie przepada.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz