Czasem jest tak, że na leśnym spacerze trafi się coś ciekawszego niż grzyby. Tym razem nastawialiśmy się na ptaki, ale pod kątem dokarmiania (mieliśmy przygotowaną całą torbę ptasich smakołyków), obserwacji i robienia zdjęć - Pawełek zabrał sobie obiektyw mający mu znacznie przybliżyć płochliwy obiekt. Tymczasem spotkaliśmy nie tylko pierzaste, ale i polujących na nich ornitologów. Już kiedyś mieliśmy okazję przyglądać się ich pracy, ale Michałek i Krzyś byli wtedy jeszcze malutcy i niewiele z tego pamiętają. Mieli okazję do odświeżenia sobie pamięci.:)
Wszystko zaczyna się od ptasiej stołówki, wokół której ornitolodzy rozciągają sieci. Nieświadome zagrożenia raniuszki, sikorki, dzwońce, zięby, a czasem nawet dzięcioły, jak co dnia, przylatują, żeby się najeść. A tu zonk.
Niektórym nawet nie udaje się dorwać do jedzenia i już lądują w siatce. Inne jakoś się przedostają do karmników, ale już nie mają szans na opuszczenie terenu stołówki, bo zaczepiają się w sieciach.
Jedne nawet nie drgną z przerażenia i potulnie czekają na swój los nie podejmując prób uwolnienia się z sieci. Inne wręcz przeciwnie - szamoczą się rozpaczliwie, usiłując za wszelką cenę odfrunąć. Widziałam takiego jednego zdesperowanego delikwenta, któremu udało się oswobodzić i na jakiś czas uniknąć losu swoich towarzyszy.
Trafiają się też takie sztuki, które w ciągu akcji potrafią się kilkakrotnie dać złapać. Może lubią wpadać w sidła albo byc przedmiotem badań.:)
Kiedy już w siatkach siedzi trochę więźniów, idą po nich ci straszni ornitolodzy. Wyciągają delikwentów z siatki i pakują każdego oddzielnie do materiałowego woreczka ze ściągaczem. Więzień nie ma szans opuścić takiego pomieszczenia.
W tych woreczkach schwytane ptaszki są dostarczane do miejsca badań, czyli na ławkę znajdującą się w pobliżu ptasiej stołówki. W zamknięciu ptaki siedzą spokojnie - w woreczkach nie ma światła, więc reagują instynktownie - przestają się szamotać i wymachiwać odnóżami.
Woreczki są zawieszane na ławce, a zamknięte w nich ptaki, posegregowane już gatunkami, czekają na swój dalszy los.
Tymczasem do stołówki przylatują kolejne wygłodzone ptaszęta, które nie wiedzą nic o pułapce ani ornitologach. Wpadają w sieci tworząc kolejną grupę badawczą.:)
Na wszystko łypie jednym okiem sowa zamieszkująca pobliski komin.
Zobaczmy co się dzieje ze schwytanymi ptakami. Ornitolog wkłada rękę do kolejnego woreczka i wyjmuje więźnia na światło dzienne. Na zdjęciach wygląda to wszystko bardzo statycznie, ale tak naprawdę akcja jest bardzo dynamiczna. Badanie należy przeprowadzić szybko, żeby nie stresować nadmiernie złapanych ptaków.
A nie wszystkie z nich sa spokojne i spolegliwe. Trafiają się sztuki nad wyraz bojowe - dziobiące, drapiące i usiłujące za wszelką cenę zwiać. Niektóre osiągają ten cel i udaje im się odfrunąć w połowie badania.
Takiego ptaszka trzeba bardzo umiejętnie trzymać, żeby go nie uszkodzić i nie narażać siebie na nadmierne podziobanie czy podrapanie ostrymi pazurkami. Jedna osoba zajmuje się badaniem ptaka, druga zapisuje informacje o nim.
Najpierw następuje identyfikacja - określenie gatunku, płci i wieku oraz kontrola obrączki. Jeżeli ptak jest zaobrączkowany, wiadomo, kiedy i gdzie tę obrączkę miał założoną. Można też sprawdzić, czy już kiedyś wpadł w sieci jakiegoś ornitologa.
Jeżeli ptaszek nie ma obrączki, to ja dostaje i trafia do ewidencji zaobrączkowanych ptaków.
Później oceniana jest kondycja złapanych fruwajców - są mierzone, ważone, a nawet sprawdza im się BMI. W tym roku, ze względu na bardzo łagodną aurę, ptaszki są w dobrej kondycji, mają wystarczająco grubą tkankę tłuszczową i sporo sił, zeby przetrwać nawet chłodniejsze dni, jeśli takowe nadejdą.
Michał i Krzyś przyjrzeli się pracy ornitologów i myślę, że z tej lekcji zapamiętali znacznie więcej niż z wykładu w szkole. Pokazali też ptaki swoim podopiecznym, którymi mieli wypchane kieszenie.:)
Tak, tak... Znowu były z nami ludziki Lego. Myślałam, że chłopcy już na tyle wydorośleli, że zabawa i noszenie z sobą na spacery minifigurek odeszły w przeszłość, ale od jakiegoś czasu mamy powrót do przeszłości i znowu ludziki Lego towarzyszą nam niemal nieustannie - przy stole, w łazience, w szkolnym plecaku i w kieszeniach kurtek.
Dowiedziałam się od Krzysia, że ludziki mocno przeżyły spotkanie z ptakami i teraz muszą nieco ochłonąć "na łonie natury". Zostali więc na to łono wprowadzeni i "zainstalowani."
Zabrali z sobą nawet dziobaka, któremu było nieco za zimno i tylko na chwilkę wyszedł z kieszeni.
Na prośbę Michała i Krzycha zostałam nadwornym fotografem minifigurek.:)
A na koniec spaceru ludziki Michałka odbyły piknik.:)
Czasem odnoszę wrażenie, że te moje dzieci nigdy nie spoważnieją i na zawsze zostaną malutkim Miśkiem i jeszcze mniejszym Krzyśkiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz