poniedziałek, 13 stycznia 2020

Żywa lekcja ornitologii

    Czasem jest tak, że na leśnym spacerze trafi się coś ciekawszego niż grzyby. Tym razem nastawialiśmy się na ptaki, ale pod kątem dokarmiania (mieliśmy przygotowaną całą torbę ptasich smakołyków), obserwacji i robienia zdjęć - Pawełek zabrał sobie obiektyw mający mu znacznie przybliżyć płochliwy obiekt. Tymczasem spotkaliśmy nie tylko pierzaste, ale i polujących na nich ornitologów. Już kiedyś mieliśmy okazję przyglądać się ich pracy, ale Michałek i Krzyś byli wtedy jeszcze malutcy i niewiele z tego pamiętają. Mieli okazję do odświeżenia sobie pamięci.:)

     Wszystko zaczyna się od ptasiej stołówki, wokół której ornitolodzy rozciągają sieci. Nieświadome zagrożenia raniuszki, sikorki,  dzwońce, zięby, a czasem nawet dzięcioły, jak co dnia, przylatują, żeby się najeść. A tu zonk.
     Niektórym nawet nie udaje się dorwać do jedzenia i już lądują w siatce. Inne jakoś się przedostają do karmników, ale już nie mają szans na opuszczenie terenu stołówki, bo zaczepiają się w sieciach.
    Jedne nawet nie drgną z przerażenia i potulnie czekają na swój los nie podejmując prób uwolnienia się z sieci. Inne wręcz przeciwnie - szamoczą się rozpaczliwie, usiłując za wszelką cenę odfrunąć. Widziałam takiego jednego zdesperowanego delikwenta, któremu udało się oswobodzić i na jakiś czas uniknąć losu swoich towarzyszy.
     Trafiają się też takie sztuki, które w ciągu akcji potrafią się kilkakrotnie dać złapać. Może lubią wpadać w sidła albo byc przedmiotem badań.:)
     Kiedy już w siatkach siedzi trochę więźniów, idą po nich ci straszni ornitolodzy. Wyciągają delikwentów z siatki i pakują każdego oddzielnie do materiałowego woreczka ze ściągaczem.  Więzień nie ma szans opuścić takiego pomieszczenia.
     W tych woreczkach schwytane ptaszki są dostarczane do miejsca badań, czyli na ławkę znajdującą się w pobliżu ptasiej stołówki. W zamknięciu ptaki siedzą spokojnie - w woreczkach nie ma światła, więc reagują instynktownie - przestają się szamotać i wymachiwać odnóżami.
     Woreczki są zawieszane na ławce, a zamknięte w nich ptaki, posegregowane już gatunkami, czekają na swój dalszy los.
     Tymczasem do stołówki przylatują kolejne wygłodzone ptaszęta, które nie wiedzą nic o pułapce ani ornitologach. Wpadają w sieci tworząc kolejną grupę badawczą.:)
    Na wszystko łypie jednym okiem sowa zamieszkująca pobliski komin.
    Zobaczmy co się dzieje ze schwytanymi ptakami. Ornitolog wkłada rękę do kolejnego woreczka i wyjmuje więźnia na światło dzienne. Na zdjęciach wygląda to wszystko bardzo statycznie, ale tak naprawdę akcja jest bardzo dynamiczna. Badanie należy przeprowadzić szybko, żeby nie stresować nadmiernie złapanych ptaków.
    A nie wszystkie z nich sa spokojne i spolegliwe. Trafiają się sztuki nad wyraz bojowe - dziobiące, drapiące i usiłujące za wszelką cenę zwiać. Niektóre osiągają ten cel i udaje im się odfrunąć w połowie badania.
     Takiego ptaszka trzeba bardzo umiejętnie trzymać, żeby go nie uszkodzić i nie narażać siebie na nadmierne podziobanie czy podrapanie ostrymi pazurkami. Jedna osoba zajmuje się badaniem ptaka, druga zapisuje informacje o nim.
    Najpierw następuje identyfikacja - określenie gatunku, płci i wieku oraz kontrola obrączki. Jeżeli ptak jest zaobrączkowany, wiadomo, kiedy i gdzie tę obrączkę miał założoną. Można też sprawdzić, czy już kiedyś wpadł w sieci jakiegoś ornitologa.
    Jeżeli ptaszek nie ma obrączki, to ja dostaje i trafia do ewidencji zaobrączkowanych ptaków.
    Później oceniana jest kondycja złapanych fruwajców - są mierzone, ważone, a nawet sprawdza im się BMI. W tym roku, ze względu na bardzo łagodną aurę, ptaszki są w dobrej kondycji, mają wystarczająco grubą tkankę tłuszczową i sporo sił, zeby przetrwać nawet chłodniejsze dni, jeśli takowe nadejdą.
     Michał i Krzyś przyjrzeli się pracy ornitologów i myślę, że z tej lekcji zapamiętali znacznie więcej niż z wykładu w szkole. Pokazali też ptaki swoim podopiecznym, którymi mieli wypchane kieszenie.:)
    Tak, tak... Znowu były z nami ludziki Lego. Myślałam, że chłopcy już na tyle wydorośleli, że zabawa i noszenie z sobą na spacery minifigurek odeszły w przeszłość, ale od jakiegoś czasu mamy powrót do przeszłości i znowu ludziki Lego towarzyszą nam niemal nieustannie - przy stole, w łazience, w szkolnym plecaku i w kieszeniach kurtek.
     Dowiedziałam się od Krzysia, że ludziki mocno przeżyły spotkanie z ptakami i teraz muszą nieco ochłonąć "na łonie natury". Zostali więc na to łono wprowadzeni i "zainstalowani."
    Zabrali z sobą nawet dziobaka, któremu było nieco za zimno i tylko na chwilkę wyszedł z kieszeni.
    Na prośbę Michała i Krzycha zostałam nadwornym fotografem minifigurek.:)
    A na koniec spaceru ludziki Michałka odbyły piknik.:)
     Czasem odnoszę wrażenie, że te moje dzieci nigdy nie spoważnieją i na zawsze zostaną malutkim Miśkiem i jeszcze mniejszym Krzyśkiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz