Dzięki przedłużonemu weekendowi udało nam się odwiedzić dwa lasy - w niedzielę był Las Bronaczowa, a w poniedziałek Puszcza Niepołomicka. Chłopakom było wszystko jedno, gdzie pójdą na spacer, a mnie zależało na sprawdzeniu jak sobie radzi w obecnych warunkach znaleziony w listopadzie lipnik lepki. Liczyłam też na spotkanie innych ciekawych gatunków puszczańskich. Pojechaliśmy zatem do puszczy.
Parking był puściutki, bo w styczniu mało kto włóczy się po lesie. Przypomniało mi się, że Krzyś w lecie planował poszukiwania i znalezienie poroża. A teraz jest przecież doskonała pora na takie poszukiwania! Skoro mnie się już przypomniało, to natychmiast przypomniałam również głównemu zainteresowanemu, który natychmiast się napalił i ruszył w las.
Pawełek z Michałkiem zostali na leśnym dukcie, stwierdzając, że nie będą niczego szukać po krzakach, a my z Krzysiem zajęliśmy się poszukiwaniami grzybów i poroża. Zamiast oczekiwanych znalezisk trafiliśmy na szereg oznaczonych drzew i krzaków, przeznaczonych zapewne do wycinki. Puszczę trzeba przecież czyścić, żeby była bardziej podobna do parku zdrojowego niż do pierwotnego lasu.
Krzyś długo nie wytrzymał skupienia na poszukiwaniach poroża i kiedy tylko doszliśmy do miejsc, w których nie wszystkie przewrócone drzewa zostały sprzątnięte, wyznaczył sobie tor do pokonania. Można mu tylko pozazdrościć sprawności w bieganiu, skakaniu i wywrotkach (podobno kontrolowanych).
Krzychu biegał i skakał, a ja przemieszczałam się wokół niego statecznym krokiem, którego tempo umożliwia zobaczenie grzybów. Wiadomo, że w zimie nadrzewniaki wzbudzają większe zainteresowanie niż w jakiejkolwiek innej porze roku. Było ich sporo, więc wybierałam sobie takie o ciekawym kształcie albo miejscu wzrostu.
Puszcza była jak zebra - poprzecinana pasami śniegu i braku śniegu, ułożonymi w poprzek. Wyglądało to tak, że szło się dwieście metrów i na ziemi nie było niczego białego i zimnego, a następne dwieście metrów pokrywał śnieg. Zupełnie jakby nad lasem ustawiły się paskowe chmury i wysypały swoją zawartość w ściśle wyznaczonych miejscach.
W takim śnieżnym pasie sfociliśmy wypatrzone przez Krzycha próchnilce maczugowate i grzybówkę, którą samodzielnie znalazłam.:)
Kisielnica kędzierzawa i trzęsak pomarańczowożółty rosły natomiast na pasie bezśnieżnym, ale były zamarznięte.
U lipnika też śniegu nie było, ale bok kłody, na której rosną częściowo pokrył się warstwą lodu i nie można było zobaczyć jak się miewają sztuki, które rosły właśnie na tym bocznym mchu. Za to te wyrastające niżej, bardziej od spodu pnia zawieszonego nad ziemią, mają się całkiem dobrze. Od listopada nie podrosły nic ale to nic, co oznacza, że większe to one już nie będą. Owocniki były całkiem zmrożone. Sprawdzę, co się z nimi stanie, kiedy rozmarzną.
Kłoda obok tej zamieszkanej przez lipnika okazała się siedliskiem dla śluzowców. Na niewielkiej powierzchni sąsiadowały z sobą cztery gatunki.
Dawno już straciliśmy kontakt wzrokowy z Pawełkiem i Michałkiem, a głosowego nie nawiązywaliśmy, żeby niepotrzebnie hałasu nie produkować. Na naszej trasie było teraz bagienko. W zasadzie, w tym suchym roku, bez problemu moglibyśmy tamtędy przejść, ale wykorzystałam okazję, zeby wyciągnąć Krzycha na droge i trochę dogonić resztę Menażerii.
Na drodze doskonale widać te pasy śnieżne i bezśnieżne. Tu, gdzie wyszliśmy na dukt, śniegu nie było, a po przejściu niewielkiego odcinka, pod nogami zrobiło się biało.
Pawełka i Michałka nie było widać. Dopiero po chwili szybkiego marszu zobaczyliśmy w oddali dwie małe kropeczki - czerwoną i niebieską. Właściwie to Krzyś zobaczył, a ja dopiero za kolejną chwilę.;) Teraz, już nie zwlekając, porzucił mnie na rzecz biegu w stronę brata.
Krzyś dobiegł, ja doczłapałam, grupa się połączyła. Padło pytanie dokąd my tak idziemy w tym ponurym lesie. Trochę ponuro było, bo chmury wisiały nisko nad czubkami drzew, a kolor miały mało radosny. Ale przecież zawsze można w takie okoliczności wnieść trochę własnej, wewnętrznej radości. I od razu robi się mniej ponuro.:) Ustaliliśmy, że dojdziemy do końca puszczy, a później wrócimy do jej początku.
Im głębiej wchodziliśmy w las, tym szersze były pasy śniegu, a węższe te bezśnieżne. Krzyś z Michałek oczywiście starali się wykorzystać te marne namiastki zimy i tarzali się na prawie gołej ściółce, a nawet lepili malutkie śnieżki.
Więcej było nie tylko śniegu, ale i drzewa ułożonego wzdłuż drogi. W pewnym momencie szło się dłuższą chwilę w wąwozie utworzonym przez pocięte pnie drzew. Gospodarka leśna się rozwija.
I tam, za siedmioma wzniesieniami, za wyciętymi i rosnącymi jeszcze lasami, znalazłam jednego jedynego uszaka bzowego, który wcale nie rósł na bzie, tylko na jakimś innym drewnie i był otoczony kisielnicą kędzierzawą. Wyglądał jak samotny rycerz okrążony przez wrogą armię.
W pierwszym odruchu miałam zamiar go uratować poprzez wyrwanie z macek kisielnicowych, ale doszłam do wniosku, że ciekawiej będzie wrócić tam za jakiś czas i sprawdzić czy sobie poradził.
W pierwszym odruchu miałam zamiar go uratować poprzez wyrwanie z macek kisielnicowych, ale doszłam do wniosku, że ciekawiej będzie wrócić tam za jakiś czas i sprawdzić czy sobie poradził.
Doszliśmy do końca puszczy. Zaproponowałam chłopakom, żebyśmy pokonali otwartą przestrzeń łąki i zagłębili się w następny kawałek puszczy, żeby iść do kolejnego końca. Nie chcieli...Oświadczyli, że doszli do końca końców i dalej już innego końca szukać nie będą. Na dowód prawdziwości słów swoich zażyczyli sobie uwiecznienia na słupku wyznaczającym kres spaceru.
Ten koniec puszczy był w rzeczywistości połową spaceru, bo przecież jeszcze trzeba było wrócić do początku, który z powodzeniem mógłby nazywać się również końcem. Zanim ruszyliśmy na tę drugą część spaceru, chłopcy wypytali, co będzie na obiad. Pytania o jedzenie są zawsze świadectwem stanu brzuchów, które zaczynają się upominać o swoje prawa i potrzeby. Wiem wtedy, że powrót do parkingu będzie odbywał się szybkim tempem.
Las się ożywił. Przez drogę co chwilkę przemykały jakieś zwierzaki - grupki saren, zając, lis, a nawet wiewiórka. Żaden jeleń ani koziołek nie chciał na drodze zostawić poroża, które chciał znaleźć Krzyś.:) Ja znalazłam jedną trąbkę otrębiastą i hubiaki, ale musiałam po nie zejść nieco z drogi.
Pawełek też zszedł, bo wypatrzył istne cudo. Zawołał mnie, oznajmiając, że odkrył budkę dla pterodaktyla. Po bliższych oględzinach okazało się, że to leśny ul dla leśnych pszczół. Prędzej zatem w puszczy zjawi się niedźwiedź z małym rozumkiem i dużym apetytem na miodek niż pterodaktyl.;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz