Na nockę między sobotą, a niedzielą "moja" prognoza pogody ("moja", bo Pawełek ma inną;)) przewidywała całkiem spore opady śniegu. Wieczorem niebo faktycznie było zasnute ciemnymi chmurami, więc prognoza wydawała się jak najbardziej realna. Tymczasem nic z tego nie wyszło i niedzielny poranek był tak samo szary jak sobotni wieczór. Śniegu ani śladu. Michał z Krzysiem znowu przeżyli zawód. W ich wieku jeszcze z utęsknieniem czeka się na zimę i śnieg. Pocieszyłam ich, że może będzie opóźnienie w realizacji dostawy tego białego, a nie całkowite odwołanie. I rzeczywiście, zaczęło sypać, kiedy jechaliśmy na spacer do Lasu Bronaczowa. Całe to sypanie skończyło się po pięciu minutach, a nad lasem to chyba nawet tyle nie sypało.
Podjechałam na inny parking niż zazwyczaj, żeby była jakaś odmiana w przemierzanej po Lesie Bronaczowa trasie. Odmianę od razu zauważył Michałek, który stwierdził, że tutaj nigdy nie byliśmy. Krzysiek przekonywał go, że nie jest to całkiem nieznane miejsce, ale Michał, jak to Michał - wiedział swoje i przekonać się do cudzej racji nie dał. W ramach urozmaicenia spaceringu zarządziłam poszukiwanie śladów zimy, która powinna się już przecież rozgościć na dobre, a trudno ją znaleźć.
Najpierwsze były kałuże pokryte cienką warstwą lodu, ale stwierdziłam, że za łatwo je było znaleźć, więc chłopaki musieli się bardziej postarać. W wyniku tych starań wypatrzyli wrośniaka obsypanego śnieżno-lodowymi kulkami. Wyglądał jak piętrowo ułożone ciasteczka posypane cukrem - pukrem.
Drugim gatunkiem grzybowym były zamrożone maślanki ceglaste. Jedna wyglądała jakby dopiero dziś wyrosła. Mróz ją dobrze zakonserwował, więc powinna w takim stadium hibernacji przetrwać jeszcze długo.
Nieco starsze owocniki maślanek zgromadziły nawet trochę śniegu na kapelutkach. Też były zupełnie zamarznięte. W styczniu widok nawet takich grzybów kapeluszowych jak maślanki, potrafi ucieszyć.:)
Na mchu płonniku porastającym brzegi rowu przydrożnego również zima się objawiła w postaci zamarzniętych kropelek, w których uwięzione zostały zarodnie.
W pewnym momencie atrakcyjnie zrobiło się dla Pawełka, który nagle, ze zdziwieniem i niedowierzaniem zapytał: "Ale to nie jest ta główna droga?" No nie jest, nie jest... Przecież poszliśmy inną zupełnie trasą niż zwykle. I Pawełek stwierdził, tak samo jak Michał na początku spaceru, że nigdy tu nie był.
A drogi, czy to główne, czy bardziej poboczne, wszystkie wyglądają prawie tak samo i są obstawione wyciętym drzewem. To taki standard ostatnich lat na wszystkich drogach we wszystkich lasach.
Wokół wypalonego ogniska zostały po drwalach ustawione pniaki, które służyły im zapewne za siedzenia. Michał i Krzyś wykorzystali je do zabawy, pokonując skokami jak tor przeszkód.
Wyszliśmy na dość stromą górkę, a następnie zeszliśmy z niej na łąki. Teraz już tylko ja wiedziałam, gdzie jesteśmy. Pawełek czuł się mocno zagubiony i chyba nie do końca dowierzał, ze jeszcze kiedykolwiek wrócimy do samochodu porzuconego na parkingu.;)
Szliśmy łąką wzdłuż rowu melioracyjnego wypełnionego wodą. Nad jego brzegami rosną wierzby. Myślałam, że będzie na nich rosło sporo płomiennic zimowych (zimówek), bo tak bywało niekiedy w latach ubiegłych.
Były tylko dwie i to w wieku zdecydowanie podeszłym. Towarzyszyła im para purchawek gruszkowatych, które już były wypurchane dokładnie.
Żeby dostać się z powrotem do lasu, konieczne było pokonanie rowu. Można to było zrobić jednym dłuższym od pozostałych krokiem albo tygrysim skokiem. Młodzi wykorzystali oczywiście tę drugą opcję.
A po drugiej stronie "rzeki" powitała nas róża gmatwicowa i całkiem wiosenna leszczyna.
Michał i Krzyś wymyślili sobie jakąś grę, polegającą na dotykaniu mnie lub Pawełka, co miało skutkować zdobywaniem jakichś punktów. Mimo podjętych starań, nie udało mi się pojąć anie założeń, ani celu tej gry, więc pozwoliłam sobie na oddanie się kontemplacji grzybów i porostów.
Gwałtowny powrót do menażeryjnej rzeczywistości zafundował mi Krzyś, który z dzikim okrzykiem bojowym rzucił się do walki z tatą. W takich okolicznościach trzeba być czujnym, zeby w razie potrzeby przerwać walkę. Panowie bowiem zaczynają od śmiechu i zabawy, a w trakcie zapominają, że to tylko zabawa i atakują się całkiem na poważnie.
Tym razem na szczęście skończyło się tylko na zabawie, a szybko rozłożony na łopatki Krzyś nie szukał odwetu, tylko wpadł w zarośla.
Tam wypatrzył ostatnie spacerowe grzybki - skórnika ochrowożółtego
i trzęsaka pomarańczowożółtego.
Po zimie już za bardzo śladu nie było widac, bo na niebie zagościło słońce, które szybko rozpuściło te pojedyncze śnieżynki, które spadły na ziemię. Chyba na zimowe klimaty w podkrakowskich lasach trzeba będzie jeszcze poczekać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz