piątek, 29 maja 2020

To już miesiąc


     Miesiąc wiejskiego życia u stóp Babiej Góry zleciał błyskawicznie. Uświadomiłam sobie, ze to byłaby połowa wakacji. A tu jeszcze cały czerwiec i dopiero będzie początek wakacyjnej wolności. Na razie muszę zaganiać chłopaków do lekcji, a nie jest to łatwe... Wakacyjne miejsce generuje masę pokus, z których najsilniejszą jest porzucenie tej "głupiej szkoły" na rzecz zdecydowanie przyjemniejszych zajęć leśno-łąkowo-podwórkowych. Nie jest jednak tak, że siedzi się przy komputerze calutki dzień. Zawsze jakiś spacer udaje się odbyć i poszaleć po podwórku też. Najbardziej brakuje chłopakom towarzystwa do wspólnych zabaw. Niby są w dwójkę, ale to często okazuje się za małą grupą, zwłaszcza jak jeden albo drugi strzeli focha.;) Jak widzę ich tęsknotę za rówieśnikami, to szczerze współczuję każdemu jedynakowi, który nie ma do towarzystwa nawet brata czy siostry.
     Z tego braku towarzystwa Krzyś zakolegował się z gospodarskim psem, którego odpiął od budy i zaczął zabierać na spacery. Rafi, bo takie dumne imię nosi ten pies, wygląda jak skrzyżowanie węża ze szczotką do kibla - jest długi, prawie bez łap i miałby spore szanse na zwycięstwo w konkursie na najbrzydszego psa.
    W tym pokracznym ciele mieści się mnóstwo radości i chęci zainteresowania sobą kogokolwiek. Nie ma w nim agresji i złości, więc spokojnie można dzieciom pozwolić na wyprowadzanie go na spacery do lasu i na łąki.
    Mimo, że Rafi jest mały, ma sporo siły i pod górkę działa jak dobra wyciągarka. Przez pierwszą godzinę spaceru Michał i Krzyś dostosowują tempo marszu do prowadzącego ich psa. Później Rafi zwalnia i nawet Pawełek załapał się na prowadzenie takiego już trochę zmęczonego psa.
    W niedzielę, kiedy las na Babiej na jeden dzień w tygodniu przestaje być przedsiębiorstwem, można spokojnie przejść drogami zrobionymi w celu lepszego dostępu do kolejnych części lasu i zobaczyć ile przez tydzień ubyło  drzew.
    A sytuacja wygląda miejscami fatalnie. Od dołu jeszcze trochę drzew zostało, ale nieco wyżej całe połacie są wygolone. I w ciągu miesiąca naszego pobytu pod Babią, tych miejsc zdecydowanie przybyło.
Tak to wygląda.
    Jak się tak stoi na wyciętym placu bez drzew, to widok rozciąga się daleko i szeroko, że hej! Nie trzeba wcale wychodzić na szczyt Babiej, żeby krajobrazy podziwiać. I może o to właśnie chodzi?
    Podczas ostatniego starcia z leśniczym, który wyrzucał mnie z lasu z powodu powadzonej w nim wycinki, wysyłała mnie na szlak, żebym tam sobie chodziła z chłopakami, a nie plątała się po lesie, robiąc zdjęcia jak wycinają kolejne drzewa. Od razu mu odpowiedziałam, że na szlaku też postawili tabliczki, że wycinają i żeby nie wchodzić. A teraz mam na to zdjęcie. Co prawda ktoś się wcześniej wkurzył i tablicę obalił, ale dalej przy szlaku leży.
     Konic smardzowego sezonu pod Babią ogłosiłam już w połowie maja, ale okazuje się, że się pospieszyłam. W dalszym ciągu można jeszcze znaleźć pojedyncze sztuki i to niektóre całkiem młode.
Nie brakuje też piestrzenic kasztanowatych, które w tym roku wyrosły nieco później i do tej pory są ładne i świeże.
    Z takich późniejszych, wiosennych gatunków pojawiły się polówki wczesne i drobnołuszczaki jelenie.
Kwitną też pięknie borówki i storczyki.:)
    Moi chłopcy zrobili sobie dwutygodniową przerwę od wieśniactwa lipnickiego i zwiali na Mazury. Jeżeli uda im się przeżyć bez mami, to wrócą w sam raz na pierwsze orawskie poziomki.:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz