poniedziałek, 7 września 2020

Wrzesień nie przyniósł pełnego koszyka

     Po tygodniowym pobycie w mieście, rozpoczęciu roku szkolnego i próbach przestawienia się na miejskie funkcjonowanie, odetchnęliśmy w piątek z ulgą i pojechaliśmy pod Babią na weekend. Wymyśliłam sobie tak, że, kiedy już opuściliśmy letnią sadybę, grzybki wystawiły spod ziemi swoje łebki i stwierdziwszy, że już ich nie szukamy, wystartowały masowo... W środku tygodnia trochę popadało i wizja błyszczących kapelutków wystających ze ściółki  i z trawy towarzyszyła mi nieustająco od środy. 

     Żeby jednak dostać się do Lipnicy, trzeba pokonać zakorkowaną w piątkowy wieczór zakopiankę. Pawełek pojechał wcześniej, a ja czekałam aż Krzyś skończy trening. Ruszyliśmy dopiero o 19 i jazda miała więcej wspólnego ze staniem niż z przemieszczaniem się. Gdyby nie perspektywa porannego grzybobrania, zawróciłabym po półgodzinnym postoju w korku wywołanym policyjną blokadą. Dobrze, że w Lipnicy Pawełek czekał z przygotowaną kolacją, bo można było szybko zaspokoić głód i spokojnie zasnąć.

     Chłopcy nie dali się namówić na sobotnie grzybobranie. Stwierdzili, ze grzybów na pewno w dalszym ciągu nie ma, więc lepiej zająć się czymś innym. Szykowali się na testowanie nowych lin do wspinaczki po drzewach, więc zainteresowanie grzybami było zerowe. Ani trochę mnie to nie zmartwiło, bo samotne poszukiwania mają dla mnie nieodparty urok. Po wydaniu śniadania gnałam do granicznego lasu, żeby zapełnić koszyk. Ja byłam pewna, że urosły i czekają na mnie! Najbardziej liczyłam na koźlarze czerwone rosnące na obrzeżach lasu, gdzie do trawy powinno było dotrzeć więcej deszczu niż pod korony drzew. Koźlarze już kiedyś zrobiły mi takiego psikusa - zaczęły rosnąć w dniu, kiedy ja po wakacjach wyjeżdżałam do Krakowa. Koleżanka Ania poszła na spacer i przyniosła cały kosz. A ja się pakowałam... Myślałam, że kolejne, tegoroczne pokolenie kozakowych owocników będzie równie złośliwe i pojawi się w czasie, kiedy ja będę w mieście. Chciałam je przechytrzyć. ;)
     Nic z tego jednak... Za mało tego deszczu było nawet jak na odsłonięte fragmenty podłoża. Koźlarze nie wyrosły. Tylko w jednej miejscówce był pojedynczy maluszek. W lesie też nie było co zbierać - kilka borowików ceglastoporych, z których większość okazała się zasiedlona robactwem, parę owocników pieprznika ametystowego i jeden samotny borowik szlachetny. Jak na trzygodzinne poszukiwania i przejście blisko dziesięciu kilometrów to wynik kiepściutki.
     Po południu zrobiłam sobie powtórkę z rozrywki i poszłam w drugą stronę - na Grapę. Wystartowałam zdecydowanie mniej optymistycznie niż rano i wzięłam koszyk o połowę mniejszy niż na przedpołudniowe wyjście.
    Grzybowy efekt był podobny jak z pierwszego grzybobrania. Nawet mi się tej zdjęcia nie chciało robić tak nędznie prezentującego się pozysku. Uwieczniłam za to jednego z pierwszych zimowitów kwitnących na łące pod lasem.

    Tak minęła sobota, która zakończyła się przyjemnym i bardzo ciepłym jak na góry wieczorem. Nikt nie spodziewał się, że w nocy nadejdą deszczowe chmury i burza. Nawet żadna prognoza pogody tego się nie spodziewała. Zatem nocne błyski na niebie i chlupotanie wody spływającej z dachu były sporym zaskoczeniem. Świat zrobił się mokry i ponury, ale ciepły. Pawełek podwiózł mnie popod las, a sam miał zgarnąć chłopaków oraz ciocię Wiolę i jechać do bacówki, gdzie mieliśmy się spotkać za trzy - cztery godziny.

    Ruszyłam na samotny, deszczowy spacer. Drogami spływały strumyczki deszczowej wody, las nasiąkał wilgocią. Ja też nasiąkałam. Wkrótce okazało się, ze moja nieprzemakalna kurtka zaczęła przemakać - najpierw delikatnie na ramionach, a później sukcesywnie, coraz solidniej przepuszczała wodę. Aparat zaczął pływać w etui wrzuconym do koszyka, a w koszyku zgromadziło się całkiem sporo wody, co jest niezbitym dowodem na to, że spokojnie wodę w koszyku nosić można.:)
     Po moknącym lesie chodziło się bardzo przyjemnie, ale zdecydowanie przyjemniej byłoby, gdyby ściółkę zasiedliły stworki w kapeluszach. A ich prawie nie było niestety.

     W deszczu uwieczniłam tylko najciekawsze znaleziska - jednego koźlarza czerwonego (został na miejscu, bo był robaczywy),
muchomorka królewskiego,
rodzinkę borowików górskich
i siedzunia jodłowego.
    Orawa zawodzi mnie w tym roku w całej rozciągłości. Przez wakacje ani razu nie miałam pełnego koszyka. Teraz już jest wrzesień i też bieda z nędzą. Kolejna eksploracja orawskich lasów dopiero za dwa tygodnie.




6 komentarzy:

  1. U nas podobnie, jednak coś się zaczyna pokazywać. Wczoraj dostałam siedzunia sosnowego, bo sąsiadka znalazła tylko to i przyniosła dla mnie. Sama nie ma odwagi :) Cieszy mnie to! Ja zostałam babcią na cały etat (dzieci pracują) i coraz mniej czasu mam na przyjemności. A zaczynają się pokazywać szlachetniaki... Pozdrawiam- Ewa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fajnie mieć taką sąsiadkę, która grzybki podrzuca. :) Nie daj się wrobić w babciowanie na dwa etaty, bo Tobie też się należy trochę wolnego i leśny spacer. :) Pozdrawiam podeszczowo!

      Usuń
  2. Ewa Juchniewicz7 września 2020 16:48

    Tak mi przykro Dorotko. Odkąd czytam Twojego bloga i dzięki niemu sie poznałysmy sie widziałam takiej pustki w Twoich koszyczkach.A wysyp borowikow w całej Polsce. Nawet na Mazurach Garbatych ludzie zbierają chociaz nie wszędzie. Moze na Zlocie cos nazbierasz.Usciski dla całej Menażerii.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nigdy Ewciu aż takiej biedy nie było. Cały ten rok jest nie taki jakby się chciało. Na zlotowe pozyski nieśmiało liczę. Już się nie nastawiam na wielkie zbiory, bo nie chcę się po raz kolejny zawieść. Uściski serdeczne!

      Usuń
  3. Dorotko nie trać ducha :) dopiero się sezon rozkręca.Ja jadę w środę do lasu i mam nadzieję nazbierać na porządny sos ,suszonych mam zapas na 2 lata więc mi nie zależy.W sobotę mieliśmy taką ulewę ,że chyba zmoczyło najbardziej gęsty las i liczę ,że coś się znajdzie ale pospacerować też potrzebuję po pracowitym czasie.Dobrze ,że poszły dzieci do szkoły bo.... no wiemy ,ile można wytrzymać z nimi w domu :) Zobaczysz jak dużo ich niebawem narośnie w lasach bo lało w całym kraju chyba.Pozdrawiam wrześniowo :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba teraz po raz pierwszy, odkąd sięgam pamięcią, jestem tak zniechęcona i pozbawiona nadziei na grzybową obfitość, że aż mi trudno nad tym zapanować. Warunki grzybowe zrobiły się doskonałe, więc powinno być dobrze, mimo mojego czarnowidztwa.;) O posłaniu dzieci do szkoły marzyłam od dawna; oby już chodziły normalnie, bo zdalna nauka nikomu nie służy za bardzo. Powodzenia w lesie życzę i pozdrawiam w ten wrześniowy poranek!

      Usuń