sobota, 26 grudnia 2020

Wyprawa na Wysoką


      W nocy przeszła ulewa. Słyszałam jak krople deszczu bębniły o dach. Tak było w dolinie, ale nieco wyżej, zamiast deszczu, posypało trochę śniegiem. Widać było z dołu, że gór szczyty pobielały. Zapowiedziałam Pawełkowi, ze w tym roku już nie ma opcji ominięcia szczytu Wysokiej, na którą trzeba wejść tylko po to, żeby zejść tą samą drogą i wrócić na stała naszą trasę. Zgodził się, stwierdzając, że zdąży oswoić tę wiadomość zanim tam dojdziemy. Ruszyliśmy zaraz po śniadaniu, żeby nie tracić zbędnie czasu.

     Na parkingu pan pobierający opłaty ostrzegał nas, że na szlaku jest błoto. Ale przecież nam żadne błoto nie jest straszne, chociaż wolelibyśmy śnieg. No właśnie, Michałek i Krzyś z każdym krokiem markotnieli, bo matka obiecała śnieg, a tu ani widu, ani słychu. Początkowa część szlaku na Durbaszkę była całkiem jesienna. Albo wiosenna. W każdym razie na pewno nie zimowa.
     Widoki też wcale zimy nie obiecywały, chociaż w niektórych punktach było widać białe. Naburmuszony Miś stwierdził, że to daleko i na pewno tam nie dojdziemy.
     Na to Krzychu stwierdził, że na pewno dojdziemy do schroniska pod Durbaszką, a tam będzie gorąca czekolada. I ta wizja słodkości stała sie doskonałym motorem napędowym do pokonywania wszelkich nierówności terenu i nawet zapomnieniu o upragnionym śniegu.
    O, proszę! Tu już jesteśmy nieco wyżej i na drodze pojawia się coraz więcej zlodowaciałych pozostałości śniegu poprzedniego i trochę świeżego, nocnego.
    W oddali widać schronisko.
    Młode pognały pospiesznie za czekoladową wizją, a Pawełek pozostał nieco z tyłu. Mnie, jak zwykle dopadła rola środkowego pilnowacza całości stada.
    W schronisku przywitał nas tradycyjnie kot czekający na pieszczoty. Wyjątkowo był ich spragniony, bo gości ostatnimi czasy niewielu się przewija. Był zatem kot, ogień w kominku i gorąca czekolada.:)
    Taka gorąca czekolada jest dla chłopaków zastrzykiem wyzwalającym zdolności chodzenia po ścianach, a w przypadku braku ścian może sprawić, ze pokonując wzniesienie wielokrotnie staczają się do podnóża tylko po to, żeby móc z powrotem wbiec na szczyt. Takim właśnie sposobem pokonaliśmy następny odcinek szlaku między schroniskiem, a granicą polsko-słowacką.

Tu już było śniegu na tyle, że można się było spokojnie przewracać i tarzać. Ruszyliśmy w kierunku Wysokiej.
    Ten fragment trasy jest zdaniem Pawełka najbardziej bezsensowny, bo idzie się na zmianę pod górkę i z górki, taką falowaną linią grzbietową. Ja takie trasy lubię, a Pawełek nie.
    Michałek i Krzyś byli zdecydowanie szybsi niż my, więc co jakiś czas odpoczywali czekając na nas. A podczas odpoczynku przychodziły im do głowy różne pomysły, czego efektem było kilka śniegowych kulek za kołnierzami.
   Do Wysokiej było coraz bliżej.
Śniegu było tu coraz więcej, a widoków coraz mniej.
Taki piękny krajobraz aż po horyzont roztaczał się z jednego z punktów widokowych znajdujących się poniżej szczytu. ;)
    Jeszcze troszeczkę, jeszcze kawałek, dwie serie stromych schodków i już będziemy mogli podziwiać widoki ze szczytu Wysokiej.
    Jest szczyt. Najwyższy w Pieninach. Wpatrujemy się w gęstą mgłę.
     Szczyt był śliski. Krzychu zrobił nawet niebezpieczny wślizg wywołany wywrotką. Na szczęście w stronę wejścia , a nie przepaści skrytej mgłą. Po tym incydencie Pawełek natychmiast zarządził opuszczenie szczytu.

     Szybko jeszcze udokumentowałam co powinniśmy widzieć z wysokości Wysokiej. Dobrze, że ktoś pomyślał, żeby taką tablicę zrobić na wypadek braku widoków w miejscu dla nich przeznaczonym.
    Schodziliśmy z Wysokiej w kierunku Wąwozu Homole. To strome zejście, ale tym razem nie było oblodzone, wiec szło się luksusowo.
    Kidy tylko opuściliśmy las i wyszliśmy na hale, Krzychu zmienił sposób przemieszczania się i zamiast iść, brał rozbieg, rzucał się na ziemię przyprószoną śniegiem i zjeżdżał na kolanach lub tyłku. Od samego patrzenia wszystkie kości mi trzeszczały.
     Na grzybowym drzewie odkrytym rok temu przez Pawła znowu wyrosło mnóstwo boczniaków.
    W Wąwozie Homole śniegu nie było. Został na wysokościach, a tu znowu było jesiennie.
    Na wejściu powitały nas liczne trzęsaki pomarańczowożółte, które co rok zasiedlają starą wierzbę.
    Przez wąwóz przeszliśmy sprawnie spotykając paru popołudniowych spacerowiczów i wróciliśmy do domku na świąteczny obiad.



4 komentarze:

  1. To wysoko byliście wow.Uwielbiam ogladać wasze zdjęcia bo moge tak przybliżyć ze widzę każdą igiedrzigiełkęewie.Szkoda ze nie ma sniegu.Bałwana by chłopaki ulepiły.No i okolica piękniejsze. Widziałam zdjęcia w necie ze gdzies w kraju napadało.I jest pieknie biało.Moze i my sie doczekamy prawdziwej zimy.Pozdrowienia Menażerio

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trzeba wyjść wysoko, żeby chociaż trochę zimy spotkać. Mam nadzieję, że na ferie napada więcej śniegu, żeby pokorzystali zanim znowu zostaną uziemieni zdalnie. Dziś jeszcze tylko wyjazdowe śniadanie i wracamy do Krakowa. Pozdrawiamy cieplutko!

      Usuń
  2. Ooo dopiero czytam a pod swiezym postem pytam o pobyt w gorach

    OdpowiedzUsuń