Znowu te czarki! Ale nie ma się co dziwić; przecież to najbardziej rzucające się w oczy grzybki, jakie można spotkać w lesie. A te są zupełnie z innego miejsca niż tamte sprzed tygodnia.:) A poza tym cieszmy się nimi, dopóki nie ma smardzówek, smardzów, kielonek i innych wiosennych cudowności. Na kolejne pokolenie czarkowe trzeba będzie poczekać do jesieni. A teraz ich historia sobotnia.
W marcu, wiadomo - jak w garncu. Po kilku cieplutkich, cudownych dniach wiosennych w ciągu roboczego tygodnia, przyszła sobota z porannym mrozem i, o dziwo, słońcem na niebie. A miało być zachmurzone i posypywać śniegiem. Zgodnie z planem, Pawełek i Miś poszli na warsztat szykować rowery do wiosennego sezonu. Ja z Krzychem pojechaliśmy na piłkarski sparing. Krzyś tak poganiał, żeby już szybciej jechać, że przez kwadrans czekaliśmy przed zamkniętą bramą, a zawodnik się stresował, że reszta jego drużyny nie dotrze na czas. Kiedy tylko pojawił się trener, zostawiłam Krzycha i czmychnęłam sobie do pobliskiego lasku. A w lesie, wiadomo, zawsze coś ciekawego się trafi.
Pierwszymi grzybkami, które przyciągnęły mój wzrok, były pięknie przymrożone kisielnice kędzierzawe. Mrozinki nocne wymalowały na nich przestrzenne obrazy, które w szybkim tempie rozpływały się pod wpływem słonecznych promieni.
Z rosnących obok trzęsaków pomarańczowożółtych zmarzlina już całkowicie spłynęła. Gałąź, którą zasiedliły, leżała w miejscu dobrze nagrzanym przez słońce.
Mrozu nie widać było również na drewniakach szkarłatnych, które rozsiadły się na każdym grubszym patyku i pniaku w okolicy. Jakoś nigdy na nie nie zwróciłam szczególnej uwagi, a tym razem jakoś tak same rzucały się w oczy na każdym kroku.
Za to mchy oszronione były pięknie.
Odwiedziłam moją miejscówkę smardzówkową. Nie brakuje w niej wilgoci w tym roku i pod grubą warstwą liści na pewno już buzuje grzybowe życie. Nie rozgarniałam ściółki, żeby zobaczyć jakieś milimetrowe smardzówki, bo mi się aż tak do nich nie spieszy. Poczekam spokojnie, aż wybiją się ponad warstwę liści pokrywających ziemię.
Obeszłam smardzówkowy teren, pomruczałam pod nosem trochę zaklęć, żeby lepiej rosły i poszłam do innej części lasku, gdzie powitały mnie trąbki zimowe. Zazwyczaj było ich tu bardzo dużo i rosły cały gromadami, a teraz tylko trzy sztuki dawały świadectwo istnienia tego gatunku w tym miejscu. Tej wiosny generalnie jakoś trąbek zimowych za wiele nie widuję. a czasem wystarczyło przejść do sklepu, żeby zobaczyć całe setki owocników rosnące przed blokami, na trawnikach.
Obok trąbek trwał na pniaku rulik nadrzewny, obdarty ze skóry. Dobrą chwilę zastanawiałam się, co to za stwór niepodobny do niczego. Jego tożsamość ujawniła próba dotykowa, po której niewiele z niego zostało.
A później były czarki. Nazwałam je czarkami wędrującymi, bo w tym lesie co roku rosną w innym miejscu. Jest to fenomen wśród moich czarkowych doświadczeń. Od dobrych paru lat znajduję czarki w tym kompleksie leśnym i za każdym razem trafiam na nie w innym miejscu, a tam, gdzie były w latach poprzednich, nie ma nic.
A najśmieszniejsze jest to, że po tym lesie chadzam regularnie od czasów dzieciństwa i przez lata całe żadnej czarki w nim nie widziałam. A rosły na pewno. Tylko kto by szukał jakichś grzybów w marcu.;)
Przy foceniu tych czarek przypomniało mi się, jak naście lat temu jechałam 150 kilometrów, żeby na poboczu słowackiej drogi zobaczyć pierwsze w życiu czarki. I jakim były rarytasem grzybowym! Przez myśl nikomu wtedy nie przeszło, ze one na każdym kroku, w każdym niemal polskim lesie rosną.
W lesie wiosny jeszcze nie widać. Króluje wczesne przedwiośnie, ale ptaki już się wydzierają radośnie, więc lada dzień wytrysną spod ziemi wiosenne kwiatki i będzie bardziej kolorowo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz