wtorek, 30 marca 2021

Szukamy orawskich smardzów :)

 

     W Krakowie już co nieco wiosnę widać. Co prawda miejscówki smardzówkowe na ten moment jeszcze są puste, ale trawa zaczyna powoli zielenieć, na forsycjach są już doże pąki kwiatowe, krokusy na trawnikach zakwitły, a z koni zaczęło się sypać zimowe futerko. Wiedziałam, że na Orawie wiosna przez minione dwa tygodnie cudów nie zdziałała, ale liczyłam na to, że chociaż szyszkówki i baziówki spod śniegu wyciągnęła, a łąki ozdobiła pierwszymi krokusami. Okazuje się jednak, że się tegorocznej wiośnie całkiem te kierunki wędrówki mieszają i strasznie krętymi ścieżkami idzie. Zobaczcie zresztą sami, co ona wyprawia.

    Na południowych zboczach, pod Grapą, nie jest źle. Tu śnieg stopniał, a miejscami nawet podbiały wybiły się nad szarość traw. W zamian jest masakryczne błoto, które przykleja się do butów, tworząc natychmiast gliniane kule u nóg. W sobotę było całkiem ciepło przez dzień i nawet to błoto nieco podeschło.
    Dzięki dobrej pogodzie udało się zrealizować pierwszy projekt budowlany i zainstalować mini osiedle domków jednorodzinnych. Niestety, główny dostawca prefabrykatów miał opóźnienie i dalsza inwestycja musiała zostać odłożona w czasie. Kolejne domki powiesimy przy użyciu Michała za dwa tygodnie. Może w tym czasie już pojawią się mieszkańcy w tych gotowych do zamieszkania.

     W nocy nadeszła kolejna fala zimnego powietrza okraszonego opadami śniegu i niedzielny poranek, nie dość, że przyspieszony o godzinę, wstał całkiem zimowy, a nie wiosenny. Ziemia zamarzła od nowa i przykryła się warstwą świeżej pokrywy. Pojechaliśmy na spacer pod Babią. Ostatni odcinek drogi do parkingu był biały, ale udało się dojechać bez skorzystania z saperki.

    Tak to wyglądało na starcie w trasę przy leśniczówce Stańcowa.
    W tej zimowej scenerii wiosna też próbowała się wtrącić ze swoimi kotkami, ale kiepściutko jej to wyszło. Na nielicznych baźkach krople wody zamarzły i utworzyły lodowe koraliki. Wyglądało to ładnie, ale szczerze mówiąc, wolałabym, żeby to były płynne kropelki wody, a nie zmarzlinki.
    Michałek i Krzyś szli smętnie noga za nogą, bo nie do końca mogli się obudzić po zmianie czasu na letni. A tu trzeba ich było pogonić, żeby zaczęli wykazywać aktywność fizyczna, która jest uznawana na wf-ie.
    Lodowe bryły pozostałe na brzegach drogi po odśnieżaniu Rajsztagu wyzwoliły pierwsze przejawy energii. Skopywanie takich gór lodowych do rowu oraz skoki nad nimi powinny zostać uznane za aktywność na zaliczenie kolejnej lekcji tak zwanego wychowania fizycznego. Mam nadzieję, że zdjęcia wystarczająco pokazują, że chłopcy się ruszali.:)
    Słońce raz wychodził, raz się chowało za chmury. Wraz z tym jego pojawianiem się i znikaniem, zmieniała się temperatura. Kiedy wychodziło, od razu robiło się cieplutko, a z drzew skapywały kropelki z roztopionego śniegu. Topiło się również to, co nasypało w nocy, ale gruba warstwa zlodowaciałego śniegu leżąca poza drogą, pozostała całkowicie niewzruszona. Kiedy słońce zachodziło, od razu robiło się znacznie zimniej i trzeba było od razu zapinać kurtki i naciągać czapkę na uszy, bo wiać też zaczęło solidnie.
    Tam, gdzie drzewa robiły cień, nawet główna droga w godzinach południowych pozostała nietknięta.
    Michał i Krzyś, po słownej zachęcie, podjęli kolejną aktywność i zaczęli biegać po dziewiczym śniegu. Dokumentacja na wf oczywiście została wykonana.
   Doszliśmy do budki, w której w latach poprzednich zimowały nietoperze. Zamiast wiszących u sufitu stworzonek, zastaliśmy wyrwane drzwi i stertę śmieci w środku. I na pewno nie zrobiły tego nietoperki.
    Stół stojący koło budki został wykorzystany jako rozbieg do skoków śnieżnych. Michał nie skakał, stwierdzając, że sobie pomoczy spodnie i buty... tak to dwunastoletnia powaga zabrania Miśkowi być dzieckiem.

    Powrót do parkingu, czyli od strony Zubrzycy do Lipnicy, odbywał się biegiem, bo chłopaki już zgłodniały i spieszyło się im na obiad.
     Przez czas naszego spaceru nieco śniegu stopniało, ale niewiele. Miejsca smardzowe wyglądają jak na zdjęciu poniżej - leży tam miejscami nawet po metrze śniegu, który jest zlodowaciały i stwardniały. Na pewno nieszybko stopnieje.

    W takich warunkach wyrósł już pierwszy smardz pokaźnych rozmiarów. Z daleka wabił wzrok swoim smardzowym kształtem.

     Słońce odsłoniło pierwsze lepiężniki, którym udało się wykluć nad brzegiem strumienia.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz