Dojechała dzisiaj do nas warszawska ciocia Iza, która razem z nami wyruszy jutro na majówkę. Wiedziałam, że bardzo chciała zobaczyć w naturze i pofocić naparstniczki stożkowate i mitrówki półwolne, których dotychczas nie udało jej się odkryć na własnych terenach łowieckich. Dlatego też, zaraz po przyjeździe, zaproponowałam Izie spenetrowanie moich miejscówek. Byłam na nich tydzień temu (później już nie było czasu na sprawdzenie co się na nich dzieje) i byłam gotowa wykorzystać okazję do spaceru w miłym towarzystwie.
Przypuszczałam, że naparstniczek już może nie być - ostatnio były już mocno podstarzałe, ale mitrówki powinny czekać. Iza porzuciła bagaże w mieszkaniu i ruszyłyśmy od razu na łowy.
Słoneczko świeciło i nawet zaczęło całkiem porzadnie grzać, otaczała nas zieleń i kwitnące drzewa owocowe, a my, z nosami przy ziemi węszyłyśmy za śladami grzybów. Pan spacerujacy z psem patrzył na nas co najmniej dziwnie, kiedy w kucki penetrowałyśmy podłoże w miejscu, gdzie coś powinno rosnąć.
Okazało się, ze wyrosło kilka nowych naparstniczek, które zostały zaproszone na profesjonalną sesję zdjęciową. Iza była ogromnie "rozcieszona" (jak mawia Krzyś) tym znaleziskiem, szczególnie, ze nastawiałam ją raczej na to, że tego gatunku nie uda nam się spotkać.
Kawałek dalej rosły mitrówki - mniejsze i większe, starsze i młodsze. Całkiem sporo ich było. Również one zostały poddane szczegółowym oględzinom i zdjęciowaniu ze wszech stron.
Przedzieranie się przez chaszcze do kolejnych owocników nie było wcale takie proste, a wczołgiwanie się pod nisko zwisające gałęzie wymagało miejscami akrobatycznych umiejętności. Wcale się tymi utrudnieniami nie przejęłyśmy i odkrywałyśmy co rusz nowe egzemplarze.
W przelocie między naparstniczkami, a mitrówkami udało nam się zauważyć jak przepięknie zakwitają jabłonie - ich bladoróżowe kwiatuszki są nieco inne niż na pozostałych gatunkach owocowych drzewek.
Kiedy ogródkowo - działkowo - parkowe miejscówki zostały skrupulatnie obadane, ruszyłyśmy dalej. Sprawdzenie żółciakowego miejsca nie zaowocowało żadnym znaleziskiem (chyba dla żółciaków jest jeszcze za chłodno...)
Idąc dalej wśród soczystej zieloności zauważyłam przy drodze leżącego uszaka, który miał kształt miseczki i tak na ziemi wyglądał bardziej jak kustrzebka niż uszak. Pochyliłam się nad nim, aby stwierdzić na czym rośnie. Okazało się, że nie rośnie na niczym - leży zerwany i udaje tylko, że jest przytwierdzony do podłoża. Szybko stwierdziłyśmy z Izą, że ktoś musiał go zerwać i po obejrzeniu porzucić. Zaczęłyśmy się uważniej przyglądać konarom leżącym na ziemi.
Okazało się, że jest na nich całkiem sporo owocników uszakowych,które po obfoceniu znalazły sobie miejsce w moim zasobniku.
Na koniec spaceru trafiły się jeszcze wieruszki rosnące w czarcim kręgu wokół drzewa. Miło byłoby jeszcze przeczesać kawałek terenu, ale pora była najwyższa, żeby wracać i jechać po Michałka i Krzysia do szkoły. Jutro ruszamy wszyscy razem na Orawę, gdzie wśród lasów, gór i pastwisk owieczkowych spędzimy tegoroczną majówkę. Oby nas tylko śnieg nie zasypał.:)
Korzystając z faktu, ze mitrówki rosły na działkach, pozyskałyśmy je, podobnie jak uszaki. Susza się teraz na kaloryferze, bo grzybowa suszarka jest już spakowana w bagażniku i czeka na jutrzejszą dostawę orawskich smardzów.:)
To był bardzo udany spacer! 2 nowe dla mnie gatunki, piękne okoliczności przyrody, pogaduchy w miłym towarzystwie. Dziękuję, Dorotko :-)
OdpowiedzUsuńCała przyjemność po mojej stronie.:)
Usuń