Od połowy wakacji Krzyś ćwiczył używanie noża - brał najczęściej Pawełkowy scyzoryk i z zapamiętaniem kroił na malutkie kawałeczki grzybowe resztki pozostałe po obróbce naszych zbiorów. Zabierałam czasem specjalnie jakiegoś robaczywego grzyba, żeby miał wiecej materiału do ćwiczeń.
Kiedy kończyłam "oprawianie" pozysku, przy naszym balkonowym lipnickim stole zasiadał Krzychu i zabierał sie do pracy, której efektem były posiekane jak do sosu robaczywce. Z dnia na dzień powstające kawałki stawały się mniejsze, a krojenie szło coraz sprawniej. Marzeniem Krzysia był własny grzybiarski nóż, którym mógłby obrabiać w lesie swoje znaleziska.
Byłam przeciwna dawania Krzysiowi niebezpiecznego narzędzia, bo w lesie nie zawsze jest tuż obok mnie i nie do końca mogę kontrolować jego poczynania z ostrym nożem, jak to ma miejsce na balkonie. Pawełek jednak postanowił spełnić Krzysiowe marzenie i na ostatni weekend przywiózł mu mały, dopasowany do wielkości dłoni sześciolatka scyzoryk. Pawełek, jak to Pawełek, wręczył prezent oficjalnie, podczas grillowej imprezy piątkowej, pasując Krzycha na grzybiarza wyższej klasy (wiadomo przecież, że grzybiarz z własnym nożem jest poważniejszym grzybiarzem od tego, który woła mamę, żeby mu oczysciła grzybka:)).
Krzyś cieszył się całym sobą, wręcz tryskał radością z powodu otrzymanego prezentu. Widząc jak się cieszy, powstrzymałam się od ględzenia, że na pewno zaraz sobie paluchy poobcina.;) Przeprowadziliśmy szybkie szkolenie z bezpiecznego otwierania, zamykania i przenoszenia scyzoryka z punktu A do punktu B i Krzyś przystąpił do testowania ostrza na ugrillowanych specjałach. Chyba jeszcze nigdy nie zjadł tyle podczas takiej imprezy - samodzielnie krojona kiełbasa, serek i chrupiące kromki musiały smakować wyjątkowo.
Wieczorem Krzyś zasnął z wzrokiem wbitym w scyzoryk leżący na stole obok łóżka (tak, tak... Zasnął praktycznie z otwartymi oczami, aby widzieć swój nowy wypasiony sprzęt). Miał wielką ochotę zabrać scyzoryk do łóżka zamiast maskotki, ale temu sprzeciwiłam się stanowczo.
Po wstępnych testach na kiełbasie, scyzoryk został zabrany do prawdziwej pracy w lesie. Krzyś ćwiczył cięcia głównie na pieprznikach trąbkowych i lejkowcach dętych. Zdecydowanie łatwiej było mu obcinać trzony rosnących grzybków niż tych wykręconych ze ściółki, ale i z tym jakoś dawał sobie radę - wykręcony owocnik kładł na ziemi i obcinał końcówkę trzonu. Było trochę strat w grzybach (rozgniecenia, zmiażdżenia, rany kłute w niewłaściwych miejscach), ale nie było strat w ciągłości powłoki Krzysiowych rączek. Poradził sobie.:)
Michaś w pierwszym momencie pozazdrościł Krzysiowi scyzoryka i uprosił brata, żeby mu pozwolił wyciąć jakiegoś grzybka, jednak szybko mu się to znudziło i zajął się tym co zwykle - kontemplacja uroków lasu i własnymi myślami.
Oprócz pieprzników trąbkowych i lejkowców znajdowaliśmy pojedyncze borowiki szlachetne i ceglastopore; niestety w większości robaczywe.
Również podgrzybki brunatne były nafaszerowane ruszającą się masą robaczą i do koszyka trafiał jeden z dziesięciu.
Pociechą były piękne pieprzniki ametystowe, którymi napełniliśmy sporą część przestrzeni koszykowej.
Znaleźliśmy też nowe stanowisko siedzunia jodłowego. Podłużny owocnik skojarzył się dzieciom z gąsienicą i nawet Michaś ułożył historyjkę jak to ta siedzuniowa gąsienica wędruje sobie po lesie i odwiedza inne grzybki.
Tak wygląda siedzuń jodłowy na zbliżeniu; jest zupełnie inny od sosnowego krewniaka.
A to już nasze zbiory z pierwszej wyprawy, w czasie której Krzyś używał swojego nowego scyzoryka.:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz