W piątek po południu Pawełek przyjechał do nas do Lipnicy na weekend i oświadczył, że będzie realizował swój plan poszukiwań dojazdu do Jeziora Orawskiego od polskiej strony. Chciał znaleźć takie miejsce, w którym mógłby dojechać do brzegu z kajakiem i popływać po jeziorze. To nie jest taka prosta sprawa, bo brzegi są bagniste, porośnięte trzcinami i nie ma żadnego "komercyjnego" miejsca z plażą, przystanią i możliwością w miarę ucywilizowanego dostania się do wody. Michał z Krzysiem stwierdzili, że też by chcieli nad jezioro. Ja tam wolałam do lasu... Powiedziałam więc chłopakom,że przygotuję im śniadanie i ubrania, a sama wypruję przed świtem do mojego kurkowego królestwa w Orawce. Wizja porannej wolności bardzo im się spodobała, więc zyskałam wolną sobotę na samotne grzybobranie. Wszystko ogarnęłam w domu jeszcze "po ciemności" i o piątej zameldowałam się na parkingu Pod Danielkami. A stamtąd już tylko parę kroków i byłam w lesie.:)
Las o poranku był cudowny, bardziej jesienny niż letni. Z ziemi parowało na potęgę i wszystko zasnute było mgłą na ziemi sporo liści żółknących i czerwieniejących leżało. Od ziemi bił przyjemny chłodek nasączony ostatnimi opadami. Złapałam się na tym, że zamiast patrzeć po ściółce i szukać grzybów, rozkoszuję się okolicznościami przyrody.
Później przez mgły zaczęło przebijać się słońce. Gra świateł o poranku zawsze wyzwalał we mnie lekki dreszczyk gdzieś tam na pleckach, po kręgosłupie. Dawno tego nie doświadczyłam, więc wrażenia były jeszcze intensywniejsze niz zazwyczaj.
Możecie się śmiać, bo przecież pazerniak powinien kosić i kosić, a ja przyglądałam się grze świateł wśród drzew. Narobiłam fotek od groma, ale tylko część z nich nadaje się do publikacji. W takich warunkach czas naświetlania jest długi, a utrzymanie aparatu w ręce w sposób wykluczający poruszenie, jest trudny. Moja niechęć do lepszego sprzętu i osprzętu noszonego w plecaku przynosi efekty w postaci schrzanionych ujęć. Ale parę kadrów udało się wybrać.
Słońce przebijające przez mgłę tworzyło niesamowity leśny spektakl, więc zanim przejdziemy do właściwego pazerniactwa, zobaczcie jak było pięknie.:)
A pazerniactwo w tych pięknych okolicznościach przyrody panowało w najlepsze. Moje ulubione kureczki wyrosły stadami. Pomijając miejscówki, do których wdarł się jakiś obcy i je ogołocił z wszelkiego dobra, czekały na mnie i mój nóż.
Najdorodniejsze były pieprzniki blade. W jednym miejscu ktoś je oglądał - leżało kilka wyciętych i przekrojonych fachowo owocników. Widać było, że ktoś próbował je zidentyfikować, bo nie do końca ich wygląd zgadzał się ze znanymi kurkami=pieprznikami jadalnymi. Najwyraźniej identyfikacja przebiegła na niekorzyść pieprzników bladych, które pozostały w lesie.
Niektóre sztuki miały spore gabaryty i po oczyszczeniu miejscóweczki, koszyk wyraźnie zrobił się cięższy.
W samochodzie miałam dwa koszyki, ale do lasu poszłam z jednym, bo przepychanie się przez zarośla z dwoma koszykami jest za trudne. Ale wymyśliłam, ze kiedy napełnię pierwszy koszyk, odstawię go do samochodu i wezmę drugi. Tak też zrobiłam. Pierwszy koszyk był pełny o 8.30. Pognałam do auta stojącego na parkingu i wymieniłam koszyki. Przy okazji prawie zapomniałam przełożyć nożyk, ale na szczęście w tym wypadku "prawie" zrobiło sporą różnicę. Kilka kroków musiałam zawrócić, bo sobie o nożu przypomniałam.:)
Ruszyłam ponownie w stronę lasu. Mgiełki poznikały, a na niebie świeciło dawno niewidziane w tym miejscu słońce. Trochę mnie to martwiło, bo obawiałam się, że grzyby zostawione w bagażniku mogą się zaparzyć. Dlatego postanowiłam chodzić najszybciej jak się da, żeby zminimalizować zagrożenie dla pełnego koszyka. Chęć pośpiechu popchnęła mnie jednak do podjęcia błędnej decyzji - postanowiłam dostać się do lasu na skróty, przez część, po której od lat nie chadzam, bo tam grzyby nie rosną. Kiedyś była tam ścieżka między malutkimi świerczkami. Teraz wbiłam się w młodnik o wysokości 2 - 3 metry. Na skraju wydawało się, ze prowadzi przez niego ścieżka, ale ona szybko zanikła. Ani tu iść dalej, ani wracać... Wydawało się, że gorzej już być nie może. Aż do momentu, w którym wdepnęłam w gniazdo czegoś żywego, nawet nie wiem, czy to były osy, czy pszczoły, ale w takim dziwnym miejscu nie powinno ich być. Żebyście wy widzieli jak ja uciekałam przez ten młodnik pod górę przed brzęczącym rojem... Ostatkiem sił dobiłam do końca młodnika. Brzęczenie zostało gdzieś za mną. Padłam na ścieżkę sapiąc jak lokomotywa. Byłam cała mokra - od wody z drzewek i od potu wylanego podczas pokonywania młodnika. Zdecydowanie szybciej dotarłabym do tego miejsca okrężną drogą, ale nie byłoby co wspominać.;)
Podczas poszukiwań i pozysku pieprzników znalazłam parę ciekawych grzybków. Jednym z nich jest bielaczek owczy, zwany obecnie naziemkiem białawym. Z roku na rok spotykam go coraz rzadziej - na mniejszej ilości stanowisk i w coraz mniej licznych grupach. Na Czerwonej Liście ma status E - wymierający. I w orawskich lassach faktycznie jest go coraz mniej.
Bielaczki owcze są jadalne, ale podobno nie przez wszystkich tolerowane. Ja kilka razy jadłam ten gatunek, ale nie bardzo mi smakował.
Drugim ciekawym grzybkiem jest korkoząb ciemny. On ciemny i w lesie ciemno było, więc zdjęcia spartaczyłam. Muszę mu poświecić więcej czasu na lepsze obfocenie, kiedy będę w tamtym lesie następnym razem, bo grzybek urokliwy.
Duża wilgotność w lesie zdecydowanie sprzyja kurkom, ale dla innych gatunków nie jest aż tak korzystna. Młodziutkie borowiki ceglastopore, które pojawiły się pojedynczo, zaczynają pleśnieć, zanim urosną.
Koźlarze, które pięknie wyglądają na zdjęciach, mają mięsny wsad i niektóre nawet sprzed obiektywu uciekają. Ten delikwent z poniższego zdjęcia pojechał ze mną do domu, bo dość wysoko ciachnięty trzon był czyściutki. Ale wystarczyło obciąć go centymetr wyżej i prawda wychodziła na jaw.;)
Sporym zaskoczeniem było spotkanie szyszkolubki kolczastej. Zauważyłam ją przez przypadek podczas zbierania kurek. Zaczęłam rozglądać się za jakąś sosną, ale w okolicy żadnej nie było. Skądś się jednak ta sosnowa szyszka w ściółce musiała wziąć.
Wracałam na parking przez łąki patrząc na babią z daleka. Było gorąco, ale wiało, więc maszerowało się przyjemnie. Zadzwonił Pawełek z informacją, że już wrócili znad Jeziora Orawskiego, dzieci się bawią, a on czeka w pełnej gotowości do mycia kurek. Pawełek obiecał mi bowiem, ze wszystkie weekendowe kurki będzie mi czyścił i pucował. Powiedziałam, żeby się szykował na sporo roboty. Dotarłam do samochodu. Na szczęście grzybkom zostawionym w bagażniku nic się nie stało.:)
Kiedy przyjechałam do domu, Pawełek czekał przygotowany do roboty. Poradziłam mu, żeby tym razem wziął sobie dużą wanienkę (tę, w której kąpałam Michałka i Krzysia, kiedy byli maleńcy). A Pawełek mi na to, że przecież nie ma tych kurek tyle. Tak mu się wydawało ich niewiele w koszykach...
Szybko jednak zmienił zdanie na temat ilości przyniesionych kurek i był zadowolony, że mnie posłuchał i wziął wanienkę.:)
Maleńkie sprostowanie. Nad Jeziorem Orawskim jest dużo miejsc, gdzie można łatwo wejść do wody, zwodować kajak czy zażyć kąpieli. Wszystkie te miejsca są po stronie słowackiej. Poszukiwania miały na celu znalezienie takiego miejsca po stronie polskiej.
OdpowiedzUsuńPlan jest taki, że startuję kajakiem po stronie słowackiej - w Namestowie a meta jest na drugim końcu jeziora - po stronie polskiej. Razem około 15 km dzikiej przyrody i całkowitego spokoju. :)
Paweł zwany Pawełkiem
Mam nadzieję na taki zbiór na Mazurach.Jeszcze 2tyg.a potwm 2tyg.labyyyy!Zbiór,ze tak powiem imponujący.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Menażerię
Życzę podobnych albo obfitszych zbiorów na Mazurach! Pozdrawiamy serdecznie!
UsuńGratulacje,tak dużo kurek jeszcze nigdy nie widziałam ,nie znalazłam,tym bardziej podziwiam.Las o poranku cudny ,te złote promienie między drzewami to jest wyjątkowy obraz.Miałaś bardzo udany wypad.Czy konkurencji dużo już w lesie?Pozdrawiam upalnie:)
OdpowiedzUsuńRano nie spotkałam nikogo; dopiero napełniając drugi koszyk natknęłam się na pojedyncze osoby. W innych lasach też tylko od czasu do czasu spotykam innych grzybiarzy. Tłumów zdecydowanie nie ma.:) Pozdrawiam z porannym chłodem:)
Usuń