Po sobotniej, popołudniowej mżawce i nocnych ulewach poranek niedzielny wyzierał zza okna chmurny i zamglony. Pawełek donosił z mazurskich Krzyży, że u nich słoneczko wyskoczyło na niebo i choć nie tak gorące jak ostatnimi czasy, świeci i grzeje. A Michałka i Krzysia, prawie już jesienna mgła nie bardzo mogła wywlec z łóżek... Stwierdziłam, że susza i tak nie pozwoli nam napełnic koszyków, wiec po cóż sie spieszyć? Pozwoliłam chłopakom doleżeć do późna (jak na nasze menażeryjne standardy) i dopiero po wpół do dziewiątej wbiliśmy się w osiedlową mgłę.
Szybko okazało się, że u nas i tak było cudnie - tuż za miastem trzeba było włączyć światła przeciwmgielne i wycieraczki. Jechaliśmy bardzo powoli, bo widoczność spadła do kilku metrów, a drogi do "naszego" lasu wiodą wąskie i kręte.
Wzdłuż drogi wijącej się po lesie, do którego zmierzaliśmy, stało już sporo samochodów; do niektórych wracali grzybiarze - próbowałam podglądnąć, co mają w koszykach i wiaderkach, ale nic nie wystawało z pozyskowych pojemników, więc podglądanie spełzło na niczym. Równocześnie z nami, na przedleśnym parkingu zaparkował drugi samochód. Wyskoczyła z niego pani w słusznym wieku, porwała z bagażnika wiaderko, obrzuciła nas wzrokiem (zakładaliśmy gumowce), nie odpowiedziała na moje "dzień dobry" i pognała do lasu, porzucając swojego towarzysza spokojnie zamykającego samochód. Uśmiechnęłam się, bo nie posądzałabym starszej już pani o taką werwę i prędkość pokonywania przestrzeni - szybko zniknęła nam z oczu, w kierunku przeciwnym niż zaplanowany przez nas.
A my poszliśmy sobie w mroczny bór, mokry zamglony i pokapujący po nas kropelkami. Pogoniłam chłopaków najpierw pod górę, gdzie poprzednio rosły najdorodniejsze siedzunie sosnowe. Nie liczyłam tym razem na taki zbiór jak dwa tygodnie temu, bo przez ten czas nie spadła ani kropla wody, a słońce dogrzewało jak w środku lata.
Zdziwiła mnie nieco obecność pierwszego siedzunia - niewielkiego co prawda, ale świeżutkiego i młodego. Tuż obok rósł kolejny, o którego chłopcy prawie się pobili - nieważne, że ja im pokazałam, gdzie mają patrzeć - najistotniejsze było to, który pierwszy dostrzegł rzeczonego szmaciaczka. Stali nad nim jak dwa nabuzowane koguciki i nawet na zdjęciu szczerzyli do siebie kły jak zdobywcy gotowi walczyć o swój łup. Zdumiał mnie przede wszystkim Michaś, któremu zawsze było obojetne czy coś znajdzie, czy nie.
Przedarcie się przez chaszcze i spenetrowane kolejnego fragmentu lasu "na górce" nie przyniosło żadnych grzybowych efektów.
Dopiero obniżenie lotów i poszukiwania na niższych partiach zbocza pozwoliło nam zapełnić koszyki.
Wszystkie owocniki były drobniutkie - najwyraźniej susza nie pozwoliła im osiągnąć większych gabarytów, ale ilościowo było ich bardzo dużo; powiedziałabym nawet, że więcej niż podczas poprzedniego szmaciakobrania.
Krzyś i Michałek biegali i wyszukiwali kolejne grzybki, a ja tylko podążałam za nimi i pozyskiwałam ich znaleziska.
Przy dwóch ostatnich egzemplarzach okazało się, że nie mamy już miejsca w koszykach. Chłopcy zostali, żeby popilnować naszych już grzybów, a ja poszłam do samochodu odstawić łup i wziąć trzeci koszyk, zabrany tak "na wszelki wypadek".
I okazało się, że po wpakowaniu pilnowanych przez Krzysia i Michałka owocników siedzuniowych, nie trafiliśmy już na żadnego grzybka z tego gatunku.
Oprócz zaskoczenia obecnością siedzuni, które wyrosły na przekór suszy, czekało mnie jeszcze jedno, już nie tak miłe. W dwóch sztukach stwierdziłam obecność robaczkowych korytarzy, które zostały wydrążone nie tylko w grubym trzonie, ale i w cieńszych płatkach "gałązek". Aż wyjęłam z plecaka okulary, żeby potwierdzić naocznie, że cały owocnik został opanowany.
Wśród siedzuni przywiezionych do domu, w trzech sztukach też były pojedyncze ślady po lokatorach, ale nie wychodziły poza trzony. Dlaczego się zdziwiłam, skoro inne grzyby są ostatnio bardzo robaczywe? Otóż nie trafiłam jeszcze na robaczywego siedzunia i myślałam, ze ich się robale nie imają. A tu masz! Nawet za nie się wzięły.
Poszliśmy dalej. W lesie niezmiennie było ciemno i mgliście. Ale mimo tych niesprzyjających okoliczności oraz sporej rzeszy grzybiarzy, która przeszła przed nami, udało nam się trafić na kilka podgrzybków brunatnych,
borowików ceglastoporych
i muchomorów czerwieniejących.
Niestety, wszystkie muchomorki ledwie wytrzymały do zdjęć, a później uciekały wraz z wsadem. Podgrzybki też wszystkie były robaczywe, a z ceglasi nadawały się do zabrania tylko najmłodsze.
Z niezjadliwców można było podziwiać goryczaki i oczywiście grzyby nadrzewne, które cieszą oko przez cały rok.
A na koniec las pozegnał nas po królewsku - dwoma szlachetniakami. Ten mniejszy rozsypał się pod dotknięciem... Większy wyglądał dobrze i przyjechał z nami do domu, gdzie prawda o jego stanie wyszła na jaw - wróci do lasu...
Teraz jeszcze prezentacja pozysku i można jechać do domu i brać się za obróbkę, obróbkę, obróbkę....
Fajne zbiory a co.Czy dzieciaki chętnie jadą do lasu czy stawiają opory?
OdpowiedzUsuńKiedy w czasie wakacji przez 66 dni z rzędu mieli leśne wycieczki codziennie, to trochę im się już nie chciało - wtedy w weekend, jak dojeżdżał do nas tata, zostawali czasem na podwórku. Ale teraz, jak mają wycieczki leśne raz w tygodniu, pierwsi są gotowi do wyjścia.:) Obydwaj lubią chodzić do lasu.:)
Usuńwiem jak to jest też od dzieciństwa jestem grzybiarką a raczej byłam bo teraz leże przeważnie w łóżku i w tym roku nawet nie spróbowałam smażonych grzybków.Chyba chłopaki jeszcze nie wiedza jakie maja szczęśliwe życie z takimi rodzicami,ściskam was
UsuńUściski Ewo dla Ciebie! Bardzo mi przykro, że nie możesz cieszyć się spacerami po lesie. Ja Ci chętnie podeślę trochę z moich zapasów - napisz do mnie na maila: dorotaok@gmail.com - jak podasz adres, to albo podrzucimy, jeśli będziemy gdzieś w pobliżu, albo poślemy do Ciebie specjalnego kuriera.:)
UsuńA dzieci może kiedyś docenią swoje cudowne dzieciństwo (ja mogłam o takim tylko marzyć, ale to inna bajka).
jakie świeżutkie jasne , bo moje kilka tygodni temu były takie przypieczone słońcem.
OdpowiedzUsuńA swoją droga to się naszmacisz przy tych zbiorach siedzuniowych
Naszmaciłam się, oj naszmaciłam.:) Byłam w szoku, że takie świeże i młode były; spodziewałam sie jakichś suszków co najwyżej.
Usuń