Michałek i Krzyś mają świąteczne wolne już od czwartku. Jeszcze tydzień temu byłam święcie przekonana, że dopiero w piątek nie pójdą do szkoły i na czwartek miałam piękny plan - popracować, spokojnie spakować się na wyjazd, nie gotować obiadu (chłopcy jedzą obiadek w szkole) i zrobić domowe porządki. Dobrze, że odnośnie wolnego od szkoły zostałam uświadomiona kilka dni wcześniej, a nie w ostatniej chwili, bo zdążyłam plany pozmieniać tak, żeby zdążyć wszystko zrobić.
Zatem, zamiast brać się za czwartkową robotę, zabrałam chłopaków na spacer do naszego "przyosiedlowego" lasku. Po drodze mieliśmy do załatwienia parę spraw, ale najważniejszy był spacer.
Smog nieco zelżał. Miałam wrażenie, że skumulował się bardziej jeszcze nad centrum, a u nas nieco popuścił. Przez mgiełkę przebijało się słońce, które wraz z lekkim mrozem stwarzało całkiem przyjemną atmosferę. Chłopcy, którym bardzo w ciągu tygodnia brakuje ruchu, odpalili z bloków startowych z prędkością właściwą dla dzieci. Trudno było za nimi nadążyć.
Ominęli nawet pierwszą kępkę zimówek (płomiennic zimowych). Musiałam ich zawołać, żeby zawrócili, bo gnali do przodu, zupełnie nie zwracając na mnie uwagi. A zimówki były piękne! Wyrośnięte i bardzo masywne, na wyjątkowo grubych trzonach. I były zupełnie zamrożone. Do kapelutków przymarzły pojedyncze wierzbowe listki i nie dało ich się zdjąć. Zmrożone trzony łatwo łamały się w palcach, więc bez trudu udało się znalezisko pozyskać i umieścić w lnianej siatce (koszyka nie miałam, bo szczerzemówiac nie bardzo liczyłam na znaleziska godne zbioru).
Tuż obok była druga kępka - z tej jakiś ciekawski człek wyrwał jednego grzybka z ciekawości i porzucił obok tych rosnących. Pomyślałam sobie, ze skoro na wstępie tyle zimówek mi przed oczy wskakuje, to dalej będzie tak samo.
Myliłam się jednak, bo długo, długo nie było nic grzybowego, a później trafiły się uszaki-sztywniaki. Zamarznięte na kość i nieco podsuszone czekały na kogś, kto je przed świętami zabierze do ciepłego domku. I się doczekały. Zostały uratowane przed mrozem, śniegiem i całą tą zimową zawieruchą.;)
Tak pięknie rozpoczęty zbiór zimówek nie mógł być kontynuowany ze względu na wiek kolejnych kandydatów do zasilenia siateczki - jedne były za młode, drugie za stare.
A chłopcy cały czas dokazywali. Na nic się zdały moje upomnienia, żeby dzisiaj postarali się bardzo nie wybrudzić, bo kurtki przed wyjazdem nie zdążą wyschnąć. Patrzyli na mnie baranimi oczami, bo do takich tekstów nie są przyzwyczajeni.
W każdym razie dbałość o czystość kurtek nie przeszkodziła im w łażeniu po pniakach i dzikich galopadach zakończonych leżeniem na ściółce.
W lesie były jeszcze zamrożone stadka maślanek wiązkowych i ceglastych oraz kisielnice kędzierzawe. Za innymi ciekawymi nadrzewniakami za bardzo nie miałam czasu się rozglądać, bo chłopcy narzucili mocna sportowe tempo spaceru.
Marzy mi się piękna szadź do fotek, ale jak na razie muszę się zadowolić lekkimi zmarzlinkami jedynie.
Zimówki i uszaki pozyskane na spacerze rozmarzły dopiero wieczorem. Trafiły, jako dodatek, do kolacji. Dzisiaj, jak się chłopaki pobudzą, jedziemy do Muszyny. Trzeba spenetrować jakieś nowe lasy.:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz