Nakrokusowaliśmy się i naczarkowaliśmy porządnie. Słoneczko przygrzewało coraz mocniej. Kurtki, w których wyszliśmy na krokusową łąkę już w trakcie robienia zdjęć trzeba było z siebie zdjąć; teraz powędrowały do bagażnika, a my do samochodu. Odpaliliśmy w kierunku orawskich smardzowisk. Nie nastawiałam się absolutnie na jakikolwiek zbiór, bo tegoroczna wiosna jest sporo opóźniona w porównaniu z ubiegłym rokiem, ale liczyłam na wypatrzenie choćby maleńkich smardzynków i upewnienie się, że już zaczynają rosnąć i do majówki będą miały zadowalającą wielkość.:) Krzyś ponaglał, bo wydawało mu się, że na znajomych miejscach będzie kosił smardze tak jak rok temu...
Tymczasem w pierwszych trzech miejscach leżał śnieg. Nie byłam tym widokiem zachwycona, w odróżnieniu od Michałka i Krzysia, którzy natychmiast wykorzystali materiał do doskonałej zabawy. Skokom po śniegu, rzucaniem kulkami i wywrotkom nie było końca.
Nie wiedziałam czy są bardziej mokrzy od topniejącego śniegu, czy od potu. Trudno ich było zagonić z powrotem do samochodu, a przecież trzeba było jechać dalej, na kolejne miejscówki.
Nie wszędzie leżał śnieg. W niektórych punktach białe lepiężniki już były w pełni kwitnienia.
Różowe też już się przygotowały do towarzyszenia smardzom.
I wreszcie w ciepłych, najbardziej wygrzanych słońcem punktach czekały maleńkie smardze. Pierwsze orawskie 2017.:) I muszę się pochwalić, że tylko ja je znajdowałam. Chłopcom tym razem nic nie chciało wpaść w oczy.
Największe sztuki miały około dwóch centymetrów wzrostu. I to były giganty. Znacznie więcej egzemplarzy nie osiągnęło jeszcze centymetra wysokości. Było ich sporo, co dobrze wróży na przyszłość. Jeżeli oczywiście warunki pogodowe będą dogodne - nie wysuszy ich za bardzo ani nie przymrozi.
Jak już na kolejnych kilku miejscówkach stwierdziłam, że są, rosną i tylko czekają na swój czas, odstąpiłam od dalszej penetracji, żeby podczas wypatrywania "zapałczaków" nie podeptać tych, których nie zauważę.
Wielokrotnie nabrały mnie skrzypy olbrzymie, które, zwłaszcza widziane pod słońce, wyglądają z odległości jak dorodne smardze.:)
Na smardzowiskach znaleźliśmy trochę szyszkówek świerkowych, grzybówki wiosenne, pojedyncze czarki i kubeczniki.
Chłopcy byli znudzeni szukaniem milimetrowych smardzyków, więc w kolejnych miejscówkach urządzali sobie rozmaite zabawy. Krzychu nie mógł przeboleć, że nie ma czym załadować koszyka i nawet walił głową w ziemię.;) Pocieszyłam go, że jak już przeprowadzimy inspekcję wybranych smardzowisk, pojedziemy do szyszkówkowego lasu i będziemy kosić. Perspektywa pozysku powstrzymała Krzysia od dalszego wybijania dziury w ziemi.
W ciepłych punktach, w których wyrosły pierwsze smardzusie, zakwitły tez wiosenne kwiaty - żywiec gruczołowaty,
zawilce gajowe,
śledziennice srętnolistne
i wawrzynek wilczełyko.
Nad roślinkami musiałam się też wyżyć fotograficznie.:) Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze na miejscówce piestrzenic kasztanowatych. Chłopakom się już trochę spieszyło do lasu szyszkówkowego, ale nawet nie próbowali szemrać, jak powiedziałam, ze MUSZĘ sprawdzić, czy piestrzenice wyrosły.
Było ich kilkanaście. Zasiedliły cały brzeg nad rowem, którym w czasie roztopów i opadów płynie woda. Będę do nich zaglądać przy każdej okazji, jaka się nadarzy.:)
Ja patrzyłam na piestrzenice, a jedna z nich gapiła się na mnie.:) Cyknęłam kilka fotek, pogłaskałam je po kędzierzawych główkach i pojechaliśmy dalej.
To chyba te wasze słowackie miejscówki są w górach,bo na dole to chyba już śnieg nie leży? Twoi kawalerowie jak zwykle swawole w każdym miejscu.Zobaczyliście i już wiesz że będzie po co pojechać i serce ci się raduje
OdpowiedzUsuńWiosna ma opóźnienia. Sporo śniegu zostało jeszcze w dolinach.
UsuńSuper! Na piestrzenicę jeszcze nie trafiłem...
OdpowiedzUsuńOna gdzieś tam czeka na Ciebie.:)
Usuń