Po smardzowej majówce nadeszła pora na sprawdzenie czy w znajomych miejscach nie rosną już maślaki. Zaplanowaliśmy doroczną eskapadę na Pustynię Błędowską. Michałek i Krzyś cieszyli się na samą myśl o wyjeździe "na piasek", ale Pawełek trochę marudził, że będzie padać i zmokniemy tak samo jak w ubiegłym roku, kiedy wybraliśmy się na Pustynię. Poranek był niestety potwierdzeniem tego czarnowidztwa - za oknem było szaro, buro i ponuro, a z chmur wyciekała mżawka. Nie spieszyliśmy się zbytnio, zwłaszcza, że Krzyś postanowił odespać wszystkie poranne pobudki i o ósmej jeszcze pochrapywał. Niemniej w końcu zebraliśmy się i wyruszyliśmy. Przez większą część drogi towarzyszył nam deszcz, ale parę kilometrów przed celem wycieraczki w samochodzie mogły odpocząć.
Kiedy zaparkowaliśmy koło wieży widokowej Czubatka, mżawki już nie było i mimo stuprocentowego zachmurzenia stwierdziliśmy zgodnie, że mamy doskonałą pogodę na spacer. Początkowy plan zakładał okrążenie Pustyni i zapełnienie maślakami dwóch koszyków, ale szybko okazało się, że trzeba będzie ten plan zmodyfikować. Po pierwsze chłopcy chcieli biegać po pustyni, a nie tylko szukać grzybów, a każdy nasz wyjazd ma być nie tylko pazerniactwem, ale przede wszystkim przyjemnością dla każdego uczestnika. Michał z Krzychem wypadli na otwartą przestrzeń i przez kwadrans galopowali po piasku jak źrebaki wypuszczone na wybieg po przymusowym postoju w boksie. Po drugie okazało się, że szukając grzybów i robiąc zdjęcia, nie da się rozwinąć szybkiego tempa marszu.
Jak już chłopcy pobiegali, zagoniłam ich do lasu otaczającego piaskową powierzchnię i rozpoczęliśmy wypatrywanie pierwszego maślaka. Po kilkudziesięciu metrach, kiedy to Pawełek smętnie stwierdził, że nic nie będzie, zobaczyłam tego pierwszego. Zawołałam Krzycha, żeby mógł się cieszyć razem ze mną, w związku z czym natychmiast okazało się, ze to on znalazł tego pierwszego, a nie ja. A przy okazji wyhaczył następnego.
Grzybki wyrosły na otwartej, dobrze nagrzanej powierzchni; pod drzewami nie było nic. Idąc tym tropem, penetrowaliśmy takie miejsca, do których promienie słoneczne miały dobry dostęp. Do koszyka trafiły kolejne grzybki.
Krzysiowi wpadło nawet w łapki maślakowe serduszko.
Po takim wstępie wydawało się, że plan grzybowy zrealizujemy z nawiązką, ale wkrótce weszliśmy na teren, którego maślaki nie zasiedliły. Przez ponad dwie godziny nic nam nie przybyło. Czas upływał. Wiedzieliśmy już, że całej Pustyni nie obejdziemy, więc przecięliśmy ją w poprzek i dobiliśmy do miejsc, w których czekały na nas maślaczki.
Wszystkie maślaki były strasznie wybrudzone, obklejone ziemią i ściółką. Mimo wstępnego oczyszczania jeszcze na miejscu wzrostu i tak prezentowały się niezbyt wyjściowo.;)
Oprócz maślaków, lasy wokół Pustyni zasiedla mnóstwo innych grzybków, wśród których najwięcej jest rozmaitych strzępiaków.
Były też niezawodne grzybówki.
Tam, gdzie skończyły się maślaki, sosnowy las zajęły piestrzenice kasztanowate.
Z nadrzewniaków najliczniej reprezentowane były żagwie i gęstoporki cynobrowe.
Wokół Pustyni oprócz sosen rosną piękne brzózki. Okryte seledynowymi listkami wyglądają wręcz magicznie. Michałek, który zupełnie nie był zainteresowany szukaniem grzybów, chodził między brzozami, głaskał je po korze i przytulał się do nich.
A ja liczyłam na to, że między nimi trafię na pierwszego tegorocznego koźlarza babkę. To się jednak nie udało.
Nie mniej urokliwe od brzóz są sosenki wypuszczające wiosenne pędy i pachnące żywicą młode szyszki.
Wokół Pustyni nie brakuje porostów. Podobnie jak rok temu, przyciągały wzrok tworząc całe czerwone płaszczyzny na podłożu.
Pawełek starał się zrobić urocze zdjęcia porostowe, w czym niezwykle pomagali mu Michaś i Krzyś, potrząsając nim z różnych stron. Musiałam złośliwe bestie przegonić parę metrów dalej.
W planie było jeszcze zbieranie szczawiu, więc opuściliśmy las i zabraliśmy się za skubanie szczawiowych listków na łące. Drugi koszyczek, w którym miały się znaleźć grzyby, został zapełniony zieleniną.
Wróciliśmy na parking. Ostatni rzut oka na Pustynię, trzepanie butów wypełnionych częściowo piaskiem i powrót do domku.
Nakarmiłam menażerię i zabrałam się za obrabianie pozysku. Na robieniu przecieru szczawiowego na zupę i skórowaniu maślaków zeszło mi sporo czasu, ale warto było.:)
Zauroczyły mnie te młode brzozy,śliczne są,tez bym sie przytuliła.Chłopaki maja fajowe czapki.Tak pomysłam jakby wasze koniki po tej Pustyni Błędowskiej galopowały.Szkoda ze ne dwa koszyczki maslaczków ale zawsze juz pierwsze są i fajowo,pozdawiamy z Iwonką
OdpowiedzUsuńWiesz Ewo, że mi się tak wczoraj marzyło, że sobie galopuję po tej pustyni, ale to trochę za daleko od naszej stajni, a transport koni to już spore koszty.
UsuńJa się w sumie wieczorem cieszyłam, że tych maślaków więcej nie było, bo obierałabym je do północy.
Pozdrawiamy gorąco Ciebie i Iwonkę.:)