Przyzwyczajenie i tradycja to druga natura człowieka. Od lat pierwszy dzień listopada spędzamy w taki sam sposób. Za każdym razem jest niby tak samo, a równocześnie inaczej. Chłopcy co rok są starsi, zmienia się ich sposób myślenia, postrzegania świata, zadają coraz trudniejsze pytania. Pierwszy listopada traktujemy jak dzień wspomnień i pamięci, spędzany razem, nie tylko w miejscach spoczynku naszych bliskich, ale również w lesie, na spacerze. Po drodze bawimy się, szukamy grzybków i obserwujemy jak las układa się zimowego odpoczynku. W tym dniu na drogach jest duży ruch i z definicji nie ruszamy samochodu, tylko chodzimy na nogach lub korzystamy z komunikacji.
Po śniadaniu nie musimy nigdzie jechać; wystarczy przejść przez kawałek przez osiedle i już jesteśmy w Lasku Borkowskim. Wybraliśmy trasę przez tę część lasku, w której nie byliśmy od wiosny. Tam jest taki podmokły, zarośnięty krzakami teren, na którym rządzą dzicze rodziny; wszędzie jest pełno ich śladów. Patrzymy, a tu przez środek bagienka ktoś umyślił sobie alejki zrobić. nie są jeszcze gotowe, ale krawężniki stoją, a środek wysypany jest kamieniami. Tak to cywilizacja wkroczyła na teren zwierząt, które zapewne zapuszczą się jeszcze głębiej między bloki, jak ich siedlisko opanuje człowiek.
Michał i Krzyś wykorzystali natychmiast krawężniki i był to najlepszy wybór trasy, bo po nieubitych kamieniach szło się niezbyt komfortowo. Po bokach przyszłej alejki ziemia była zryta przez koparkę i trudno było się przedostać przez ziemny wał, aby zagłębić się między drzewa. Zwłaszcza, jeśli nie chciało się upaprać świątecznego stroju.;)
W najdogodniejszym miejscu przedostałam się jednak przez rozmięknięte błoto i wpakowałam się wprost w bagienko. Jak Pawełek zobaczył, że stoję po kostki w wodno błotnistej mazi, szybko odciągnął chłopaków i aż do asfaltu poszli "aleją przyszłości". A mnie już było wszystko jedno, czy pójdę po suchym, czy po mokrym, bo i tak wyglądałam na butach wyjątkowo odświętnie.;)
Szłam więc przez lasek, wypatrując grzybów. Krzyś wyrywał się z alejki do mnie, ale Pawełek trzymał go mocno. Wiedziałam, że za długo go nie utrzyma, więc jak znalazłam ruliki nadrzewne i uszaki na jednej gałęzi, stwierdziłam, że na ten moment to musi wystarczyć, a pochodzimy więcej, wracając z cmentarza. Wyszłam na chodnik i poszliśmy w stronę, w którą zmierzało sporo osób niosących kwiaty i znicze.
Kilka dni wcześniej Michałek i Krzyś oglądali zdjęcia z babcią. Krzyś nawet się dziwił, że na niektórych fotkach babcia była całkiem młoda.:) Bo przecież, skoro to babcia, to powinna być stara... Jeszcze bardziej się dziwił, kiedy mu powiedziałam, że dzidziuś siedzący na kocyku, to wujek Marcin, który nie wiadomo kiedy tak wyrósł. Krzyś babci nie pamięta, Michaś mówi, że trochę pamięta. Podczas oglądania zdjęć chłopcy wypytali o wszystko, co im przyszło do głowy, więc to nasze grzebanie w starych albumach było takim prawdziwym wspomnieniem mojej Mamy.
Wizyta na cmentarzu była dla chłopców atrakcyjna tylko do momentu, kiedy można było coś ustawiać czy zapalać znicze. Jak się skończyło zajęcie, Krzychu oświadczył, że mu się nudzi i najwyższa pora, żeby iść do lasu. Nie miałam nic przeciw, bo wolę przyjść tam, kiedy w pobliżu nie przewalają się dzikie tłumy.
Poszliśmy zatem okrężną drogą przez las. Teraz, po wizycie na cmentarzu, nie hamowałam Krzysia w bieganiu po krzakach i kontrolowanych upadkach, których zaliczył koło setki. Poszliśmy po uszaki, które wytropiłam pięć dni wcześniej.
Byłam przekonana, ze urosną jak uszy słonia, bo codziennie po trochę padało. Jednak i w tym miejscu wiatr zwyciężył i moje uszaki, zamiast osiagnąć rekordowe rozmiary, uległy podsuszeniu.
Tylko kilka sztuk rosnących u podstawy pnia, gdzie wiatr nie hulał, urosło tak, jak powinno.
W pierwszolistopadowym lesie jeszcze sporo liści trzyma się na drzewach. Aż dziwne, ze te wszystkie wichury nie dały im rady.
Krzyś miał zbierać bukiet z liści, ale szybko mu się to znudziło i doszedł do wniosku, że obrzucanie się liśćmi podniesionymi ze ściółki jest zdecydowanie atrakcyjniejsze od wyszukiwania liści bez skazy, nadających się do bukietu.
Grzyby mają doskonałe warunki do wzrostu - jest wilgotno i nie ma jeszcze przymrozków. Korzystają z tego tysięczne armie czernidłaków błyszczących, które są wdzięcznymi obiektami do obserwacji i fotografowania.
Poszliśmy też oczywiście na miejscówkę okratków australijskich, które zlokalizowałam kilka dni wcześniej. Owocniki, które były wtedy w pełnym rozkwicie, leżały teraz na ściółce, tworząc okratkowe cmentarzysko.
Takie w miarę świeże i jeszcze ładnie wybarwione, były tylko dwa. Jeden z nich złamał się, kiedy odsłaniałam suche liście, żeby chłopcy lepiej obejrzeli śmierdziela.
Tuż obok rosły jeszcze maślanki
i galaretnica mięsista.
Znaleźliśmy jeszcze pierwsze w tym roku płomiennice zimowe. Kora, spod której zaczęły wyrastać, odpadła, dzięki czemu można było obejrzeć w całości żłobkowe owocniki.
I to by było na tyle grzybów. Wyciągnęłam chłopaków na jeszcze jeden "skrót" w drodze do domu, żeby skontrolować boczniakowe drzewo. Straszne błoto tam było, więc już się wysmarowaliśmy dokładnie, zwłaszcza, że chłopcy stwierdzili, że zaliczyli elegancką wizytę na cmentarzu, więc już absolutnie nie muszą dbać o czystość własną i innych. Okazało się, że moje boczniakowe drzewo zostało wycięte, a grzyby nie zdążyły zasiedlić pozostałości pnia ani sąsiednich drzew, wiec musieliśmy się obejść smakiem.
Po ostatniej walce na patykowe miecze, ubłoceni jak stado dzików, wracaliśmy przez osiedle bocznymi drogami na obiadek.
Nakarmiłam menażerię i pojechaliśmy na drugi cmentarz, teraz do Pawełkowego taty. Zanim doszliśmy do cmentarnej bramy, trzeba się było przedrzeć przez gęsty tłum oblegający stragany rozstawione po obu stronach drogi. Oprócz jedzenia, można tez było kupić kolorowe balony. Brakowało mi tylko stoiska z wydrążonymi dyniami, które idealnie komponowałoby się między frytami, a kolorową chińszczyzną, a byłoby jeszcze dobitniejszym przejawem obłudy tych, którzy uważają, że dzień zadumy nie powinien być niczym zanieczyszczony.
Na cmentarzu Michałek zrobił tacie test pamięci o dziadku, zadając mnóstwo pytań. Później zamyślił się przez chwilę i stwierdził:"Ale to dziwne, niesamowite prawie... Dziadek umarł 21 listopada, Krzyś się urodził 21 listopada i Britanic zatonął 21 listopada!" (Michaś interesuje się katastrofami morskimi i lotniczymi, o których ze szczegółami potrafi opowiadać przez cały dzień. Pamięta daty, ilość ofiar, powody katastrof i szczegóły prowadzonych śledztw.) Żeby wzmocnić Michałkowe poczucie dziwności świata, przypomniałam mu, że w tym samym dniu urodziny ma również wujek Andy. Długo kręcił głową z niedowierzaniem, jaki ten świat dziwny jest...;)
Z cmentarza, również tradycyjnie, poszliśmy na Kopiec Krakusa, żeby pooglądać Kraków z góry i zobaczyć, czym w tym roku posilać będą się pogańskie dusze harcujące po kopcu. Chłopcy mieli wysępione na straganach cukierki, ale kategorycznie odmówili podzielenia się nimi z duchami, które "przecież nie istnieją" i słodkie by się zmarnowało albo, co gorsza, jakieś inne dziecko by sobie wzięło.
Poniżej Kraków widziany z Kopca Krakusa.
Zaproponowałam zmianę corocznej trasy powrotnej. Poszliśmy przez teren Parku Bednarskiego i Krzemionek - po terenie Pawełkowych zabaw dziecięcych. O dziwo, na tym terenie niewiele się zmieniło przez ostatnie kilkadziesiąt lat i Pawełek wrócił wspomnieniami do przeszłości. Pokazywał i opowiadał Michałkowi i Krzysiowi gdzie i jak bawił się z kolegami w Indian, gdzie grał w piłkę i w jaki sposób mama wołała go do domu - wywieszała białą szmatę w oknie. Chłopcy nie mogli wyjść ze zdumienia jak to tata sam, bez mamy, bawił się tak daleko od domu. To był prawdziwie sentymentalny spacer. Robiło się coraz ciemniej, więc nie robiłam już zdjęć, ale słuchałam opowiadającego Pawełka i przypominałam sobie jak sama, z kolegami i koleżankami bawiliśmy się na naszym osiedlu, które było jednym wielkim placem budowy. I jakoś udało nam się to dzieciństwo przeżyć. A teraz ja się boję wypuścić chłopców samych na plac zabaw przed blokiem, żeby jakiś życzliwy nie zadzwonił po Straż Miejską, że dzieci plączą się bez opieki (były takie przypadki w okolicy) albo jakiś psychol nie zrobił im krzywdy. Mamy teraz inne czasy niż te, na które nasze dzieciństwo przypadło. Na pewno bogatsze, ale czy lepsze?
Po ostatnich wichurach jeszcze nie wszystkie powalone drzewa zostały uprzątnięte. Takiej okazji do wspinaczki Krzychu nie mógł przepuścić.:)
Weszliśmy w listopad spacerowym krokiem, trochę z zadumą i nostalgią, a trochę z radością i zabawą. Ot, samo życie. I byliśmy cały dzień razem, a to jest bezcenne.
Pięknie opisane i opowiedziane.Zdziwienie chłopaków historiami z lat dawnych cudowne.I jak pomyśle o naszym dzieciństwie i naszych zabawach,jacy byliśmy bezpieczni i szczęśliwi na trzepaku lub w namiocie na podwórku w nocy wow.Teraz strach o dzieci nie pozwala na ich swobodę,twoje dzieci i tak maja super bo poświęcasz im duzo czasu.Są dzieci które ze szkoły prosto na angielski,potem na basen,potem na zajęcia teatralne i na tańce do szkoły Hakiela a jakże i wieczór zastaje takie dziecko jeszcze nie w domu,masakra.Też wolę być na cmentarzu wieczorem i samotnie,nie lubię oglądać rewii mody.Zrobiło mi się okropnie smutno jak zobaczyłam te balony i frytki.Ja mieszkam w małym mieście to u nas nie ma nic takiego,To jest takie niesmaczne że człowieka szlak trafia,pozdrawiam was serdecznie
OdpowiedzUsuńZapomniałam napisać jak podziwiam Michałka za jego zainteresowania i wiedzę,to co piszesz o jego wiedzy to wspaniale.Mówiłam ze on naukowcem będzie. Jak ja lubię jak dziecko czy młody człowiek ma konkretne zainteresowania i jak kończy gimnazjum czy liceum to wie na jakie studia idzie.Brawo Michał
OdpowiedzUsuńEwuniu, Michał jest dzieckiem szczególnym. Ja mówię nawet, że są różne dzieci i jest Michał. On ma zadatki nie tylko na naukowca, ale nawet na genialnego naukowca. To nie jest wyłącznie moje zdanie. Już w przedszkolu jedna pani powiedziała, że może w przyszłości będzie mogła się pochwalić, ze znała Michałka. Z jednej strony jego inteligencja i umiejętność samodzielnego pozyskiwania wiedzy są dużym ułatwieniem, z drugiej strony jednak jest to ogromne obciążenie, żeby takiego dziecka nie stłamsić i nie sprowadzić do średniej. A to nie tylko nasze, rodziców, zadanie, ale i szkoły. Od zawsze ci najlepsi albo windowali się na sam szczyt, albo spadali na dno. Staram się podążać za nim, ale coraz częściej zauważam, że Michaś zaczyna mnie wyprzedzać. Jego umiejętność łączenia faktów i strzępków wiedzy z różnych dziedzin jest zdumiewająca. Czas pokaże, co z niego wyrośnie.:) Pozdrawiamy serdecznie z deszczowego znowu Krakowa.
UsuńNo to i ja mam nowego członka rodziny od dziś czyli też z listopada.Mam wnuka i jestem taka przejęta i milion emocji ,że dziś przesyłam tylko serdeczne pozdrowienia :)) No kocham dzieci jak wariatka :)
OdpowiedzUsuńSuper! Gratulacje! Wszystkiego najlepszego dla maluszka, jego rodziców i dla Ciebie! Ciesz się wnusiem!
Usuń