Uśmiechnięta zimówka z wyszczerzonymi zębiskami blaszek doskonale odzwierciedliła nasze czwartkowe humory. Dzień, kiedy nie trzeba było się w biegu zbierać do wyjścia do szkoły, nigdzie nadmiernie spieszyć, wywlekać samochodu z garażu, a jedynymi zadaniami do wykonania było wyjście na spacer i spakowanie się na wyjazd świąteczny. Właściwie to spacer był koniecznym wstępem do procesu spakowania się, bo gdyby Michaś z Krzychem nie spuścili pary podczas biegania po lesie, rozładowywaliby nagromadzoną energię ganiając między torbami i plecakami, w których trzeba było umieścić wszystkie potrzebne rzeczy i o niczym nie zapomnieć. Najłatwiej jest się spakować, kiedy nie ma żadnego pomocnika, ale dzisiaj nie było mi to dane. Ale nie o pakowaniu miało być przecie, a o spacerze.:)
Rano zaświeciło słoneczko, trzymał lekki mróz, a ziemia przykryta była cieniutką warstewką śniegu, którym chmury sypnęły w nocy. Wydawało się, że będziemy mieć uroczy dzień rozświetlony słońcem, ale szybko nadciągnęły chmury i już nie było tak pięknie. Pawełek pojechał pracować, a ja z chłopakami wyszliśmy z domu po dziewiątej i ruszyliśmy w stronę Zakrzówka.
Pierwszą atrakcją były ławki pokryte śniegiem, na których można było pisać. Pisanie patyczkiem na takiej tablicy jest zdecydowanie atrakcyjniejsze od robienia tego samego w zeszytach. Kolejne ławki pokrywały się niezbyt ambitnymi tekstami w stylu widocznym na fotce; dominował król Krzyś.
Ławeczek pojawiło się ostatnio w lasku całkiem sporo, więc zapisywanie ich wszystkich zajmowało trochę czasu. Chodziłam w pobliżu chłopców i rozglądałam się za grzybami. Oczywiście co chwilę musiałam się od tego mojego ulubionego zajęcia odrywać, żeby podziwiać kolejne przejawy twórczości ławeczkowej. Zresztą w pobliżu niewiele udało mi się wytropić. W miejscach, gdzie często można było spotkać liczne gromadki próchnilców maczugowatych, rosły jedynie pojedyncze sztuki i to niezbyt pokaźnych gabarytów.
Drugim gatunkiem, który przetrwał przy ławeczkowym szlaku, były maślanki. Grzybki były już mocno zmęczone życiem i warunkami pogodowymi, ale w grudniu cieszy spotkanie nawet z takimi "kapciałuchami".
W końcu wszystkie ławki przydrożne zostały zapisane i można było pójść dalej. Krzyś od początku spaceru rozglądał się za kałużami, które powinny być, na jego życzenie, pokryte gładkim lodem i umożliwiać wpadanie w poślizgi. Jak na złość, żadnej odpowiedniej kałuży nie było na naszej drodze, a kiedy się wreszcie jakaś trafiła, okazało się, ze zamiast ślizgania, oferuje kąpiele błotne.
Wkroczyliśmy w kolejny fragment lasku. Krzyś biegał, a Michaś przykleił się do mnie i uświadamiał nie na czym polega odwrócony ciąg podczas pracy silników odrzutowych. Próbowałam się skupić na wykładzie, ale wzrok uciekał mi między drzewa, a myśli do zupełnie czego innego niż loty samolotami odrzutowymi.
Kiedy zapytał, czy zrozumiałam tłumaczenie, tylko kiwnęłam potakująco głową, chociaż te wszystkie terminy lotnicze, jakie przyswoił sobie Michałek, nie do końca są dla mnie zrozumiałe.
Odetchnęłam z ulgą, kiedy chłopcy zainteresowali się bluszczem oplatającym drzewa - o lesie i zasiedlających go organizmach jakoś przyjemniej mi się rozmawia niż o rozwiązaniach technicznych w maszynach latających.
A tuż obok były lakownice, które też zainteresowały chłopaków, zwłaszcza Krzysia, który sprawdzał ich twardość.
Pojedynczą zimóweczkę tylko ja zauważyłam. W mchu pokrytym częściowo grudkami zlodowaciałego śniegu, prezentowała się uroczo, mimo śladów po zębiskach pazernych ślimaków.
Michaś z Krzysiem znaleźli sobie pochyłe drzewo i ogłosili konkurs, kto wyżej po tym pniu wejdzie.
Ogłaszałam remis w zdobywaniu wysokości i w tym momencie dostrzegłam pierwsze dzisiaj uszaki. Były całkowicie wysuszone od wiatru i mrozu, ale ponieważ uszakom to w niczym nie wadzi, zapakowałam je do kieszonki plecaka. Pozysk marny, ale był.:)
Powędrowaliśmy dalej. Chłopcy zauważyli, że kamień przy Alei Presleya ma zupełnie inny kolor niż ostatnio, kiedy byliśmy w tym miejscu. Zaczęliśmy dokładnie oglądać głaz. To był ten sam kamień (Michaś stwierdził, że pewnie ktoś go podmienił), tylko usunięto z niego wszystkie zanieczyszczenia leśne - glony, mchy i wszystko, czym las chciał zagarnąć postawiony przez człowieka element wystroju.
Na życzenie chłopaków sprawdziliśmy, czy zalew zamarzł. Okazało się, ze mróz nie dał rady tak dużej powierzchni i woda nie pokryła się lodem.
Znacznie atrakcyjniejsze okazało się małe bajorko skute mrozem. Michaś i Krzyś włożyli wiele wysiłku w rozbicie lodowej tafli, ale po kolejnych rzutach kamieniami ich starania zostały zwieńczone sukcesem.
Okolice tego bajorka są doskonałym siedliskiem dla zimówek (płomiennic zimowych). Czasem rosło ich tam całkiem sporo. Dzisiaj nie były to ilości powalające, ale sam fakt, że się pojawiły po raz kolejny, w zupełności mnie zadowolił.
Nie zawiodły też uszaczki, ale były drobniutkie i zupełnie zasuszone, więc je zostawiłam, żeby poczekały na odwilż i nieco podrosły.
Na koniec Michaś z Krzychem poszaleli jeszcze w małpim gaju i stwierdzili, ze są na tyle zmęczeni i głodni, ze nie będą zbyt intensywnie pomagać w pakowaniu bagaży.
Wróciliśmy do domu. Nakarmiłam chłopaków, którzy rzeczywiście na chwilę zajęli się zabawami stacjonarnymi, dzięki czemu mogłam upchać do bagażnika te wszystkie sanki, kombinezony i inne, niezbędnie potrzebne akcesoria zimowe. Jutro ruszamy do Szczawnicy, gdzie ma na nas czekać śnieg i domek z kominkiem.:)
A dlaczego wyszorowali ten kamień,czy on jest z jakiegoś niezwykłego kruszcu? Czy nazbierałaś płomienicy tyle aby zjeść na kolację? Patrzę na chłopaków i oni wszędzie w każdym miejscu znajdą swoje miejsce do zabawy,uściski
OdpowiedzUsuńTo na pewno kamień z innego minerału niż wapienie, z których zbudowany jest Zakrzówek. Na stronie, której nie widać, jest tabliczka z napisem Aleja Presleya. Żadna inna alejka w okolicy nie ma nazwy i prawdę mówiąc,nigdy się nie zastanawiałam dlaczego ta jedna została nazwana. Najwyraźniej ktoś dba o świeżość tego miejsca, bo kamień jest ewidentnie wymyty. Poranne uściski i pozdrowienia już zimowe.:)
UsuńDorotko to że masz synów dwóch to jest cudowna sprawa.Oni razem już się nie nudzą ,każdy ma kupla w drugim ,jak widzę na zdjęciach te ich dziecięce pomysły i zabawy to się przyglądam i uśmiecham .Jaki mają super wiek teraz.Przysłuchiwać się tylko ich dyskusjom już jest mega ciekawe -fajnie masz .Ależ oni są podobni do siebie:)To uciekasz na święta tak? a przede mną jeszcze cale szykowanie i wypieki i sałatki ,ech ,ale mam pomocników i jest wesoło.Wesołych Świąt Wam życzę i szczęśliwego powrotu do domu.Pozdrawiam z choinką w tle :))
OdpowiedzUsuńTak, moi chłopcy doskonale się razem bawią; są nie tylko braciakami, ale i przyjaciółmi. Często są brani za bliźniaków. Już chyba z tysiąc razy słyszałam pytanie czy to bliźniaki.:)
UsuńParę dni wolnych wykorzystamy na wyjazd na czystsze powietrze, a czas który musiałabym spędzić na zakupach i w kuchni, przeznaczymy na spacery. Chociaż przyznam Ci się, że chętnie zaszyłabym się w kuchni na cały dzień i pichciła sobie nie spiesząc się donikąd.
Spokojnych i pełnych ciepła Świąt dla Ciebie i Twoich Bliskich życzy cała Menażeria.:)