Michałek i Krzyś mają od dzisiaj świąteczną wolność "bezszkolną", z czego bardzo, ale to bardzo się cieszą. Wyjeżdżamy dopiero jutro, bo Pawełek wolnego jeszcze nie ma, więc między pakowaniem jednej i drugiej torby podróżnej obowiązkowy był spacerek po lesie. W nocy nadeszła zapowiadana fala opadów i silnego wiatru, ale rano nie było najgorzej, więc po wstępnym pakowaniu i śniadaniu zrobionym przez Krzysia (z niewielką mamową pomocą), założyliśmy obuwie weekendowe (gumowce) i poszliśmy do pobliskiego Lasku Borkowskiego.
Pogodę mieliśmy typowo marcową - co kilkanaście minut po niebie przetaczały się gromady czarnych chmur, z których wyciekał deszcz. Po chwili jednak wiatr robił dobrą robotę i wychodziło słoneczko. Robiło się przyjemnie i kropelki, które osiadły na gałązkach, błyszczały w promieniach jak perełki. I wreszcie wiatr nie był lodowaty, ale ciepły i przyjemnie wiosenny. Niezliczoną ilość razy zakładaliśmy i zdejmowaliśmy kaptury, ale nic, ale to nic nam to nie wadziło. Chłopcy biegali jak psiaki za własnymi ogonami, a ja rozglądałam się po tym pięknym świecie i wypatrywałam grzybów.
Na gałęziach pozostałych na kawałku terenu po wyciętym rok temu lesie zamieszkały tysiące rozszczepek pospolitych. Kiedy ostatnio tamtędy przechodziłam, jakoś zupełnie nie zwróciłam na to uwagi, bo jak zwykle, nie miałam nadmiaru czasu. A dzisiaj nigdzie nam się nie spieszyło, chłopcy biegali pomiędzy stertami gałęzi, więc mogłam się dobrze napatrzeć na te fantazyjne kształty.
Część miejsca po wycince zajęły już budowy nowych bloków, ale kawałek jeszcze nie został ogrodzony i wybetonowany. Rozszczepki korzystają z tego miejsca w sposób inwazyjny - są dosłownie wszędzie.
A są tak piękne, ze trudno im się oprzeć.:)
Poszliśmy dalej, teraz już przez część lasku, do której pilarze nie dotarli. Opuściliśmy błotnista ścieżkę i rozglądaliśmy się za oznakami wiosny, błąkając się między drzewami. W pewnym momencie wyartykułowałam myśl, która błąkała mi się po głowie - tutaj naprawdę powinny być czarki. Nie pierwszą wiosnę się za tym gatunkiem rozglądałam w tym lasku i nigdy nie znalazłam. A tu bach! Powiedziałam na głoś, że powinny tu być, zrobiłam trzy kroki i tuż obok swojego buta zobaczyłam wspaniałą, pierwszą tegoroczną czareczkę! Zupełnie, jakby las chciał mi powiedzieć: "Mówisz - masz!"
Czarka nie była duża i w dodatku jakiś stwór ją poobgryzał na brzegach, a jednak dla mnie w tej chwili była najpiękniejszą czarką na świecie. Michałkowi, na sam widok czarkowej czerwieni, pociekła ślinka. Jak to zobaczyłam, wiedziałam, że trzeba się spieszyć z foceniem i że nie ma szans na zostawienie grzybka na rozsiew.
Wyczyściłam czarkę chusteczką i Michałek ją pożarł. Posiłek zalatywał jednak malizną, więc całą trójką zaczęliśmy przeprowadzać zakrojoną na szeroką skalę akcję poszukiwawczą.
Udało nam się jeszcze wygrzebać jedno maleństwo, które rosło sobie w towarzystwie trąbki zimowej. Fakt, że czarek więcej nie było, jeszcze mocniej utwierdził mnie w przekonaniu, że ta pierwsza była darem od lasu. Nie jest bowiem sztuką znalezienie setki, kiedy rosną tysiące, ale dorwanie dwóch, kiedy w okolicy żadnej wiecej nie ma, to prawdziwe szczęście.:)
Zrobiliśmy też przegląd upraw uszakowych. Do zbioru nie było nic, ale perspektywy na przyszłość są niezłe - rosną maluchy, które na pewno zwiększą swoje gabaryty, jeżeli tylko nie braknie im wilgoci.
A teraz o wiośnie słów parę. Jest jej w krakowskim lasku więcej niż gdzieś dalej od miasta. Pączki na dzikich bzach zamieniły się miejscami w małe listeczki.
W nasłonecznionym miejscu zakwitły żółciutkie podbiały. Tylko ich otoczenie było niezbyt przyjemne - mnóstwo śmieci.:(
W lasku zadomowiły się też krokusy. Najprawdopodobniej cebulki zostały wyrzucone do lasu z cmentarza albo jakiegoś ogródka; znalazły przyjazne podłoże i żyją.
Rozkwitły też przepięknie przebiśniegi, którym robiłam zdjęcia ponad miesiąc temu, dokładnie 20 lutego.
I pojawiło się żywe skaczące! Pierwsze cztery obudzone żaby skakały nam między nogami.:)
Krzysia roznosi wiosenna energia. Już chwilami sam nie wie, co ma z sobą zrobić, więc szaleje na maksa. Do biegania po lesie dołączyły dzisiaj próby maskowania się.
Po ponad trzygodzinnym spacerze zupka ze smardzami zniknęła z talerzy w ekspresowym tempie. Po zupie szybko spakowaliśmy resztę ekwipunku na świąteczny wyjazd i po południu udało nam się jeszcze wyskoczyć na rowery.
Macie więcej wiosny niż my na Podlasiu. Rozszczepki są rzeczywiście śliczne i kwitnie wam więcej :) Miłego i pogodnego wypoczynku życzę- Ewa.
OdpowiedzUsuńW mieście jakoś cieplej; 20 - 30 km od Krakowa jeszcze sporo śniegu w lesie leży. Na Podlasie też w końcu wiosna dotrze. Pozdrawiam serdecznie!
UsuńCudne oznaki wiosny.Na Mazurach leżał śnieg ale już powoli znika,dziś było słonecznie.Dorotka gratuluję Ci czarki,czy przyjdzie kiedyś czas ze ja tez ja zobaczę ja na żywo? Życzę super odpoczynku
OdpowiedzUsuńAle macie fajnie, że Wam słoneczko zaświeciło. W Szczawnicy od sobotniego popołudnia pada/leje bez przerwy. Dla grzybków to dobrze, gorzej dla spacerowiczów. Miłej niedzieli!
Usuń