Wakacyjna przyjaźń z Erykiem dobiła do trzeciej rocznicy. Chłopcy od razu ogromnie przypadli sobie do gustu, a kiedy okazało się, że Eryk chce z nami chodzić na spacery i grzybobrania do lasu, znajomość przerodziła się w znacznie mocniejsze więzi. W tym roku Michałek i Krzyś mieli kolegę na trzy tygodnie, ale chociaż to całkiem długo, kiedyś mija. Na pożegnalny spacer wybraliśmy zbocza Babiej Góry, gdzie cała trójka bardzo lubi buszować.
To był kolejny upalny dzień. Ściółka już trzeszczy pod nogami, bo tak jest sucha. Nie nastawiłam się na żadne zbiory, licząc jedynie, że będzie na czym oko zawiesić. Tymczasem od samego wejścia do lasu zaczęło nam się darzyć.
Królowały borowiki- szlachetne, górskie i ceglastopore. To właśnie ceglasie zdominowały pozysk - było ich najwięcej, a poza tym, jako jedyne, nie były nafaszerowane robalowymi dodatkami. Krzyś z Erykiem donosili mi kolejne znaleziska, a ja siedziałam pod drzewem i oczyszczałam to, co przynieśli, zamiast sobie poszukać.
To skraj lasu był taki bogaty. Poćki stały i czekały na znalezienie. A niektóre leżały pod kołderką. Tego znalazł Krzyś i zawołał mnie, żebym zobaczyła i uwieczniła, jak sobie śpi okryty pierzynką z mchu. Michaś i Eryk też przyszli zobaczyć to niezwykłe znalezisko. Krzyś mówił szeptem, żeby nie obudzić pociusia, a my wczulismy się w sytuację i też mówiliśmy po cichu. Zapytałam Krzysia, czy zabieramy tego śpiącego grzybka, czy też pozwolimy mu spokojnie spać. Krzychu nie miał wątpliwości - bierzemy go, ale tak, żeby się nie obudził. :) Wykręciłam delikatnie naszego śpiocha i w ciszy i skupieniu włożyłam go do koszyka. Krzychu z zadowoleniem stwierdził, że udało się go nie obudzić, a teraz to już można głośno mówić, bo zaczyna się grzybowy dzień i pora, żeby się nawet ten śpioch już obudził.:)
Po borowikach suszy nie widać, ale spójrzcie na mleczaje smaczne. Fakt, że wyrosły na odkrytym terenie, ale mimo wszystko, nie wyglądałyby tak, gdyby nie upały.
Eryk podczas, spacerów z nami, nauczył się szukać grzybów i rozpoznawać ponad dwadzieścia gatunków. Kiedy ma wątpliwości, co do swojego znaleziska, woła Krzysia, który, jako ekspert, wydaje werdykt. Eryk sporo już o grzybach wie, ale nie jest pewien swoich umiejętności, co chłopcy kiedyś bezczelnie wykorzystali. Był wtedy z nami jeszcze Miłosz. Eryk znalazł szlachetniaka, a oni mu powiedzieli, że to niejadalny grzyb. Eryk zostawił swój łup, a chłopcy triumfalnie przynieśli go do koszyka, przypisując sobie znalezisko. To był chyba jedyny zgrzyt miedzy chłopakami w czasie wspólnych spacerów. Sytuację szybko załagodziliśmy i skończyło się na śmiechu.
Nasz ostatni wspólny spacer obfitował w grzybowe cudaki. Oprócz borowików - zroślaków ze zdjęć powyżej, wpadł nam w łapy kwiatuszkowy pieprznik jadalny.
Był też borowik wypięty na nas spodnią częścią grzyba.;)
I purchawki ustawione szeregowo. Prawie już gotowe do purchania zarodnikami.
Ogromnie mnie zdziwiła garstnica wypaleniskowa, grzybek lubiący wilgoć. Mimo niesprzyjających warunków, wyrosła gromadnie na jednym z licznych w lesie miejsc po ogniskach.
Zajrzeliśmy na nieco wilgotniejsze miejsca, gdzie niedawno rosły stada przepięknych kolczakówek kroplistych. Chciałam sprawdzić, czy któraś z nich zachowała jeszcze kropelki.
Początkowo, zamiast kolczakówek, znaleźliśmy kolejną miejscówkę siedzunia jodłowego i młode owocniki sarniaków dachówkowatych.
Kolczakówki już wyschły. Z kropelkami czekał tylko jeden mały, świeży owocnik. Wykształciły się na nim maleńkie kropelki i pewnie też szybko się zasuszyły.
Podczas leśnej wędrówki nie zabrakło oczywiście zabawy. Dotarliśmy do kultowego miejsca nad potoczkiem, gdzie oprócz rzucania kamyków i schładzania rąk, odbywały się ćwiczenia - pompki wodne.:)
W pewnym momencie chłopcy narobili wrzasku. Rzuciłam się od razu w ich stronę, bo to nigdy nie wiadomo, co sie mogło zdarzyć - czy to gniazdo os, czy niekontrolowana wywrotka. Tym razem to była "wielka żaba", czyli ropucha. A chłopcy wrzeszczeli nie dlatego, że się jej przestraszyli, tylko dlatego, że byli przekonani, że leśny stwór zaklinował się pod pniakiem i chcieli go ratować.
Zazwyczaj żaby uciekają przed dziką bandą hasającą po lesie, a ta ropuszka sobie siedziała i miała w głębokim poważaniu chłopaków, mnie i sesję zdjęciową. Znalazła sobie chłodną jamkę i było jej tam dobrze. Zapewniłam dzieciaki, że ropucha poradzi sobie z samodzielnym wyjściem ze swojego schronienia i odwołałam akcję ratunkową.
Konieczne za to było ratowanie Michałka. Zawsze ostrożny, nie biegający nadmiernie Michaś, szedł sobie statecznym krokiem i nagle runął jak długi na patyki leżące na ziemi. Uderzenie było na tyle mocne, że stracił oddech. Na szczęście moje umiejętności wystarczyły, żeby mu szybko pomóc. Biduś był tak przerażony, że nawet się nie rozpłakał, tylko się tulił i tulił.
Na koniec spaceru były tradycyjne lody w budce pod Babią. A tu jeszcze ciekawostka - porównanie hymenoforów borowika szlachetnego, zwykłego i odmiany cytrynowej. Obydwa grzybki trafiły z powrotem do lasu, bo były robaczywe.
To nieźle ci się darzy Dorotka, we wtorek jestem u Ciebie z ambasadorem.
OdpowiedzUsuńSkończyło się darzyć w piątek. Później to już tylko seria nieszczęśliwych przypadków stanęła mi na drodze.
Usuń