Po kilku dniach pobytu w Krakowie trzeba się było spakować na ostatni kawałek wakacji. Krzyś ponaglał, bo w Lipnicy czekała już na niego od soboty ulubiona koleżanka Natalka posiadająca temperament podobny do Krzysiowego. Stwierdziłam, ze w sumie to już mam wszystko w mieście pozałatwiane i nie ma większego sensu czekać do wtorkowego popołudnia, kiedy Pawełek skończy pracę, tylko możemy jechać rano, jak chłopaki wstaną i spakujemy resztę rzeczy. I tak jechalibyśmy na dwa samochody, więc dla Pawełka nie miało to specjalnie znaczenia. Pojechaliśmy, robiąc po drodze zakupy grillowo-warzywno-owocowe w Jabłonce. Nie chciałam nietrwałych produktów wieźć z Krakowa, bo był upał i obawiałam się o zachowanie świeżości.
Po przyjeździe chwilę zajęło mi rozpakowanie i ugotowanie chłopakom zupy, ale kiedy się z tym uporałam, wyprułam na chwilę do najbliższego lasu, na Grapę. Chciałam naocznie sprawdzić czy prawdą jest to, jakoby również tu przestało rosnąć cokolwiek.
Chwilę przed moim wyjściem przeszła piętnastominutowa burza. Trawa była pomoczona i na środkach dróg widać było wilgoć. Ściółka natomiast pozostawała suchuteńka. Grzybów nie było. Jedyną ciekawostką był zasuszony borowik orawski. Tylko jego uwieczniłam na zdjęciu. W koszyku przyniosłam 51 kurek (tyle ich rosło, ze aż z ciekawości liczyłam podczas zbierania), dwa malutkie szlachetniaki i jednego obgryzionego borowika ceglastoporego. Nad lasem cały czas krążyły kolejne burze. Rozlały się dopiero, kiedy wróciłam na podwórko. Wtorkowe popołudnie, wieczór i noc były jak z marzeń grzybiarza - przechodziły kolejne fale deszczu, raz mocniejszego, raz delikatniejszego. Liczę na to, że za kilka dni będą efekty tego opadu.
Tymczasem na środowy spacer poszliśmy bez specjalnej nadziei. Ja się nastawiłam na dalsze testy nowego aparatu, a przede wszystkim na spacer w mokrym lesie. Pierwszymi grzybami, nad którymi się pastwiłam fotograficznie, były kołpaczki rosnące na wyschniętych krowich plackach.
Ponieważ po drodze do lasu nic więcej grzybowego się nie trafiło, wykorzystałam napotkane, dobrze obsuszone, porosty.
Robiąc fotki, ciągle zostawałam z tyłu, a chłopcy pędzili w stronę lasu - Pawełek i Michaś krokiem statecznym, a Krzyś biegając tam i z powrotem między nimi, a mną. Gdyby nadmiar energii posiadanej przez niego można było wykorzystać do zasilania, spokojnie ze trzy suszarnie mogłyby na niej hulać.
W lesie zabacówkowym sprawdziłam przede wszystkim miejscówkę z siedzuniami jodłowymi. Chciałam wiedzieć, czy któryś z nich będzie się jeszcze nadawał do zdjęć. Po południu mieli dojechać grzybowi goście i chciałam im pokazać parę ciekawostek orawskich. Okazało się, że jeden owocnik wygląda jeszcze całkiem przyzwoicie.
Z grzybów nadających się do koszyka wyrosły tylko dwa młode ceglasie. Sytuację pozyskową podratowały odrobinkę pieprzniki ametystowe - wyrośnięte i nieco podsuszone, ale jeszcze nadające się do zbioru.
Borowik górski też stary nie był, ale miał sporo lokatorów.
Chłopcy stwierdzili, że nie ma czego szukać w lesie i zrobili sobie spacer drogami, przekopując kanały miedzy kałużami, a w połowie standardowej trasy doszli do wniosku, że sobie spokojnie wrócą do bacówki, napiją się żętycy i poczekają aż ja sobie poszukam tego, czego nie ma.
Szukałam obiektów do focenia. Nie było tego za wiele... Wykorzystałam więc porządnie grupę łuskwiaków złotawych, które prezentowały się doskonale.:)
Jak się już nachodziłam do woli, ruszyłam w kierunku bacówki, zatrzymując się po drodze przy pięknie kwitnących goryczkach.
Kiedy dotarłam do bacówki, okazało się, że wejścia pilnuje uroczy szczeniak. Za pieszczoty i drapanie pod szyją, bez problemu mnie wpuścił do chłopaków siedzących przy stole.
Michałek zajęty był rozpracowywaniem Pawełkowego aparatu, co mnie zaskoczyło, bo dotychczas nie wykazywał nawet minimalnego zainteresowania fotografowaniem. Kiedy doszedł do wniosku, że już wie jak focić, oświadczył, że chce zrobić zdjęcie ptaka. Jak na złość, żaden ptak nie chciał przylecieć i pozować przez parę minut, żeby Michał mógł zrealizować swój plan. Musiał się zadowolić szczeniakami jako obiektami do focenia.:)
Podsumowując, muszę z przykrością stwierdzić, że w orawskich lasach bieda z nędzą i posucha okrutna. Pozostaje czekać na kolejne opady i ich efekty. Sytuację będziemy kontrolować na bieżąco.:)
Widzę, że nowy aparat się sprawdza, czy już go rozpracowałaś.
OdpowiedzUsuńNa razie to są takie próby z tym nowym aparatem, ale coś już o nim wiem.:) Ma sporo mozliwości, ale jeszcze ich nie ogarnęłam wszystkich.
Usuń