Zawsze, kiedy moje orawskie lasy mają zostać nawiedzone przez grzybniętych znajomych, "mam stresa". Chciałabym, żeby zobaczyli gatunki, których w innych rejonach nie spotyka się wcale lub tylko sporadycznie, a przy tym napełnili koszyki, mieli pogodę idealną do grzybowych wędrówek i ogólnie rzecz ujmując, żeby się zachwycili "moimi" lasami. Sytuacja grzybowa niestety nie zależy ode mnie, tylko od szeregu innych czynników. Jak jeszcze ktoś sobie ustali termin przyjazdu dwa miesiące wcześniej, ma grzybowe marzenia do zrealizowania, a tu akurat panuje grzybowa posucha, kombinuję tak, żeby cokolwiek udało się znaleźć.
Magda z Robertem zalogowali się w Lipnicy w środę po południu. Z terminem wbili się idealnie w sam środek bezgrzybia. Ale parę okazów, pielęgnowanych specjalnie na tę okazję, miałam schowanych w lesie. Trzeba było tylko do nich dotrzeć.
Jak się tylko goście rozpakowali, pognaliśmy do granicznego lasu, w którym prawie tydzień wcześniej zostawiłam dwa malutkie borowiki orawskie. To jeden z gatunków, których Magda i Robert jeszcze nigdy nie widzieli. Nie wiedziałam, czy grzybkom udało się przetrwać te kilka dni zmiennej pogody, ale trzeba było sprawdzić stanowisko i to jak najszybciej.
Zanim dotarliśmy do miejscówki, obfocone zostały rozmaite gałęziaki i naziemki zielonawe, których w orawskich lasach jest w tym roku pod dostatkiem. Wreszcie stanęliśmy oko w oko z borowikami. Przeżyły, chociaż poważnie już się zestarzały i dały się poobgryzać stadom ślimaków. Mimo wszystko, były największą atrakcją tego pierwszego spaceru.
Na jadalniaki za bardzo nie można było liczyć. Sytuację koszykową podratowały trochę pieprzniki ametystowe.
Z lasu wyszliśmy po słowackiej stronie, gdzie na obrzeżach jest mnóstwo miejscówek koźlarzowych. Liczyłam na to, że po ostatnich, marnych opadach, jakieś koźlarze zdecydowały się na wystawienie czerwonych łebków. Na łąkę zawsze nieco więcej wilgoci się dostaje niż pod drzewa. Jeden dorodny owocnik na nas czekał. Był idealnie zdrowy.:)
W drodze powrotnej mieliśmy piękne widoki.:)
Następnego dnia Pawełek pojechał z Krzysiem nad Jezioro Orawskie, żeby "odrobić" pływanie kajakiem, którego nie udało się zrealizować poprzednio z powodu rozszczelnienia dmuchanego kajaka. Ja zabrałam gości i Michałka pod Babią. Pierwszym punktem programu były płomykowce galaretowate.
Znalazłam je tydzień wcześniej i dobrze schowałam pod liśćmi, żeby jak najdłużej utrzymały świeżość. Czekały na nas na miejscu. Podrosły i zostały nadgryzione przez leśne stwory, ale i tak były piękne. Szkoda tylko, że w tym roku są wyjątkowo słabo wybarwione. Obfotografowaliśmy je ze wszystkich stron.
Później przejechaliśmy samochodem do innej części lasu. Tam, zaraz na wstępie, trafiłam na przepięknego, młodziutkiego borowika ceglastoporego. Ucieszył mnie ten widok ogromnie, bo stwierdziłam, że skoro jeden się trafił na początku wędrówki, to dalej będzie ich znacznie więcej. Tymczasem okazało się, ze to był jeden jedyny taki piękny i młody. Z jadalniaków trafiliśmy też na całe stado krówek, czyli mleczajów smacznych. Najładniejsze sztuki zabraliśmy do koszyka, bo Robert jest miłośnikiem smaku tych grzybków.
Dalej poszliśmy na teren, na którym panują siatkoblaszki, kolczakówki i inne wynalazkowe grzybki. Marzeniem Magdy było zobaczenie kolczakówki kroplistej z kropelkami na owocniku. Delikatnie starałam się ją sprowadzić na ziemię, bo po upałach było mało prawdopodobne trafienie na owocnik naprawdę kroplisty. Niemniej nastawiłam się na dokładne przeszukanie terenu.
Zanim dotarliśmy do tych wymarzonych kolczakówek, wpadły nam w łapy urokliwe maluszki. Pierwsze z nich to któreś z pieniążków - albo drobniutkie, albo żółtobulwkowe. Nie obadałam ich wystarczająco dogłębnie, żeby określić gatunek. Wyrosły na martwych naziemkach zielonawych i nie umiałam ich nazwać po imieniu. Nigdy wcześniej nie natknęłam się na nie. Dzięki pomocy zaprzyjaźnionych grzybiarzy, wiem, że to pieniążki. Jeżeli będę miała jeszcze okazję je spotkać, obejrzę je dokładniej.:)
Obok, na pieńku, wyrosła kolonia pępowniczek dzwonkowatych.
A później Magda znalazła swoje wymarzone kolczakówki kropliste z przepięknymi kropelkami. Miała prawdziwe szczęście, bo tylko w tym jednym miejscu owocniki miały kropelki soku malinowego. W paru innych miejscówkach były zupełnie wysuszone i pozbawione gutacji, która stanowi o ich uroku.
To była jedna z dłuższych sesji foto.:)
Kiedy czekałam aż wszyscy uwiecznią kolczakówkę, dopadłam pięknoroga.
Mimo bezgrzybia panującego obecnie pod Babią, udało się znaleźć i sfotografować parę ciekawych grzybków. Udało się też zapełnić pół koszyka mleczajami smacznymi, z których Robert wywąchał połowę aromatu już w lesie.;) Cieszę się, że nasi grzybowi goście mogli się choć trochę nacieszyć orawskimi grzybkami.
Kolczakówka kroplista to prawdziwe cudo.Nie spotkałam nigdy.Piękna też ta droga przez las na przedostatnim zdjęciu.Zresztą kocham lasy i wszystko mi się podoba:)Może się mylę ale będąc dzieckiem ,spotykałam w lesie dużo więcej kopczyków z mrówkami.Wyprawę mieliście udaną bo i grzybki jakieś były i pogoda i spacer w lesie zawsze jest super.U nas nadal upały ,ogród wysycha.Pozdrawiam serdecznie:))
OdpowiedzUsuńU nas niestety też upały.:( Pojedyncze młode grzybki wystartowały głównie na drogach leśnych, bo tam doszło trochę więcej kropelek z wtorkowego deszczu. Więcej opadów niestety nie widać i w prognozach na najbliższy tydzień ich nie ma. A kolczakówki są prawdziwym cudem natury i uwielbiam je spotykać.:) Pozdrawiam przedwieczornie.:)
Usuń