Na spotkanie z grzybowymi znajomymi z facebookowej grupy "Grzyby, grzybiarze, grzybobranie" zorganizowane w tym roku w Zielonej Polanie u wrót Bieszczad, wyjechaliśmy w środę rano. W tym roku byłam już mądrzejsza niż rok wcześniej, kiedy byliśmy na podobnym spotkaniu na Mazurach i zamiast jednej, zabrałam dwie suszarki oraz więcej pustych słojów na suszony pozysk. Na pierwszy dzień to wystarczyło, ale już następnego dnia okazało się, że trzeba było zabrać jeszcze trzecią suszarkę... Ale na razie dzień pierwszy.
Jechaliśmy bezproblemowo, z jednym postojem w Dynowie, gdzie zrobiliśmy ostatnie przedzlotowe zakupy. Po przyjeździe na miejsce szybko się rozpakowaliśmy, Pawełek z Krzysiem zjedli drugie śniadanie, wzięłam koszyk i poszliśmy w las znajdujący się zaraz za ogrodzeniem Zielonej Polany. Przeszliśmy może z dziesięć metrów, kiedy Krzyś odbił ze ścieżki pod pierwsze drzewa i wyciągnął spod buka dorodnego borowika; tego z pierwszej fotki. Znowu Krzyś był pierwszy...
To znalezisko stało się sygnałem do zejścia ze ścieżki i ruszenia w górę. Bo skoro Krzyś wyhaczył pierwszą sztukę już tu, to wyżej musi być baaardzo grzybowo.;) Zaczęliśmy marsz po zboczu porośniętym głównie bukami. Oprócz rozmaitych gołąbków nic szczególnego nam się w oczy nie rzucało. Na uwagę zasłużyły piękne gałęziaki i kępka łuszczaka zmiennego.
Ale kiedy tylko podeszliśmy z 300 metrów wyżej, grzybowe życie zaatakowało nas nieoczekiwanym bogactwem. Krzychu wyciągnął borowika usiatkowanego, a obok nie go znaleźliśmy trzy gatunki pieprzników - jadalnego, bladego ametystowego. W przypadku pieprzników czekała nas niestety niemiła niespodzianka - większość z nich była robaczywa! A przecież każdy grzybiarz wie, że kurki nei są robaczywe... Te bieszczadzkie niestety są. Po odrzuceniu zaczerwionych owocników niewiele nam zostało.
I w tym miejscu zaczął się lejkowcowy zawrót głowy. Wiele z nich już wyschło zupełnie i nie nadawało się do zbioru, ale tych pięknych i w doskonałym stanie było tyle, ze szybko zapełniliśmy jedyny koszyk, jaki wzięliśmy do lasu.
Niektóre lejkowce tworzyły przepiękne skupiska i na ściółce wyglądały jak przecudne leśne kwiaty o niesamowitych kształtach i niezwykle wyszukanym zapachu.
Wśród lejkowców trafiały się prawdziwe giganty. Oczywiście mistrzem w ich wyszukiwaniu był nasz najlepszy grzybiarz - Krzyś.
Ponieważ koszyk był pełniutki i Pawełkowa torba z aparatem również, postanowione zostało, że wrócimy do pokoju, weźmiemy więcej koszyków i wrócimy do lasu. Powrót nie był taki prosty, bo na drogę wkraczały rozmaite przeszkody, których przecież nie można było ominąć, nawet jeśli wcale nie znajdowały się na bezpośrednim szlaku, tylko obok niego.;)
Wytłumaczenie było proste - przecież na takich drzewach mogą być jakieś rzadkie grzyby, które trudno znaleźć w lasach bieszczadzkich czy jakichkolwiek innych.:)
Wróciliśmy do ośrodka. Okazało się, ze w tym czasie, kiedy my zapełnialiśmy pierwszy bieszczadzki koszyk, dojechało wielu znajomych, a przede wszystkim koledzy i koleżanki Krzycha i Michałka. To przesądziło o reorganizacji planów. Grzyby i las przegrały w starciu z towarzystwem, z którym można sie bawić. Zamiast dzieci, które zostały pod opieką cioci Iwonki, zabraliśmy do lasu przyjaciela Pawła z Jaworzna.
Wychodziliśmy tą samą droga, którą chwilę wcześniej wracaliśmy do ośrodka. Wystarczyło spojrzenie z innej strony i tuż koła ścieżki znalazłam rodzinkę borowików przyczepkowych. Czasem opłaca się iść tą samą trasą.:) Doszliśmy do miejsca, z którego zaczęliśmy odwrót z pierwszym pełnym koszykiem i ruszyliśmy przez las jeszcze wyżej.
Pawełek trafił na podstarzałego siedzunia sosnowego, a ja na pięknego łuskowca szyszkowatego. Oczywiście cały spacer i poszukiwania grzybów okraszone były rozmowami i relacjami z dość długiego okresu, kiedy nie widzieliśmy się z Pawłem z Jaworzna, zdjęciami i nagraniami filmowymi.
Jeszcze wyżej rosły dorodne kanie. Te ze zdjęcia były idealnymi trojaczkami - ten sam wiek i te same gabaryty. Nie chwaląc się, jam ci je znalazła.:)
Za to Paweł wykosił najładniejsze borowiki w tym dniu. Wróciliśmy niemal biegiem, żeby zdążyć na obiadokolację. A po napełnieniu brzuchów trzeba było zabrać sie za obróbkę pokaźnego pozysku i dopiero później dołączyć do integrujących się uczestników zlotu.
Jakie borowiki,ostatnie zdjęcie zwala z nóg,cudne grzyby.Życzę super zabawy,miłych wieczornych spotkań i pozysku jakiego Bieszczady nie widziały.Uściski dla wszystkich i dla Jaworzna również.Niech Paweł kreci filmy które potem obejrzymy
OdpowiedzUsuńDziękujemy i wzajemnie pozdrawiamy! Paweł nagrywa cały czas, więc jego filmów powinno być po zlocie nabogato.:)
Usuń