Powrót z wakacji i początek roku szkolnego to kumulacja bieganiny i prób odnalezienia się w miejskiej rzeczywistości. W to wszystko udało się wpleść szybki wypad na Ponidzie i spotkanie z borowikami szatańskimi. Na dokładną penetrację lasów okołokrakowskich czasu nie miałam, ale w kilka miejsc wpadłam z rozbiegu przy okazji bycia w pobliżu. A w niedzielę, kiedy Pawełek musiał pracować, zabrałam dzieciaki na dłuższą wycieczkę na tereny naszych wakacyjnych spacerów, do Lipnicy pod Babią. Zobaczcie, co ciekawego wpadło w obiektyw i do koszyka.
W Krakowie, w parkach i najbliższych laskach rozglądałam się za żółciakami siarkowymi, bo od tygodnia z różnych stron Polski napływają wieści, że żółciaki właśnie teraz zaczęły nadrabiać swoją wiosenną nieobecność spowodowaną suszą i wysokimi temperaturami. U mnie jednak nie wyrosły. Znalazłam tylko jeden stary egzemplarz rosnący na dębie. Do zbioru się nie nadawał, ale miał sympatyczne towarzystwo. Tuż obok rosły świeżutkie ozorki dębowe. Na tym drzewie ozorków jeszcze nie widziałam; dotychczas wyrastały na sąsiednim dębie.
W tym samym lesie (byłam w nim nie dłużej niż 20 minut) znalazłam ogromnego siedzunia sosnowego, który wypełnił cały, średniej wielkości koszyk i malutkiego podgrzybka tegoskórowego/pasożytniczego.
W parku koło klubowego boiska, na którym trenuje Krzyś, wypatrzyłam dorodnego pochwiaka jedwabnikowego i młodą purchawicę olbrzymią, która nie załapała się na fotki, bo już było prawie ciemno, kiedy została zlokalizowana. Nie zostawiałam jej do podrośnięcia, bo w pamięci miałam sytuację z ubiegłego roku, kiedy to dwa małe jeszcze owocniki postanowiłam zostawić do następnego treningu i ktoś je porozbijał na drobne kawałki. Wzięłam więc taką małą.
Na nieco dłużej wpadłam do lasu po północnej stronie Krakowa. W sobotę Pawełek z dzieciakami i znajomymi pojechali poszaleć w Energylandii, a ja miałam cały dzień dla siebie.:) Do południa szalałam z konikami, a po południu wyrwałam do lasu.
Znalazłam kilka siedzuni sosnowych, na których zależało mi najbardziej i kureczki, które wyrosły w miejscach, w których nigdy wcześniej ich nie spotkałam.
Jedna z nich nie miała w życiu łatwo - wyrastając natrafiła na przeszkodę pozostawioną w lesie przez człowieka. Poradziła sobie z nią w sposób bardzo pomysłowy.:)
Wyrosły też lejkowce dęte. Biadoliłam, że nie mam ich zapasu, więc las postanowił mi je podrzucić. Zebrałam ich sporo zarówno w sobotę, jak i na następnym spacerze, w niedzielę.
Nie mniej niż lejkowce ucieszyły mnie grzybki nadające się tylko do zapisania na karcie. To rzadko spotykana kruchaweczka brudnobiała.
A teraz już niedziela i moja Orawa. Jechaliśmy do niej przez taką mgłę, że na kilka metrów nie było nic widać i byłabym przejechała zjazd na drogę prowadząca do lasu. Skręciłam w ostatniej chwili. Oberwanie chmury, które zatopiło Lipnicę dzień po naszym wyjeździe, rozmyło też polną drogę, z której spłynęły wszystkie drobne kamyczki, a pozostały tylko te cięższe, większe. Ponadto powstały głębokie koleiny. Jechałam w żółwim tempie, mając nadzieję, że nie zawiesimy się na żadnym wystającym fragmencie trasy. Udało się i ruszyliśmy w las.
Nie miałam kompletnie weny do focenia. Jedyne zdjęcia z lasu to urocze purchaweczki i zasłonaki. Pozostałe grzyby zostały uwiecznione dopiero po powrocie do Krakowa. Zgodnie z moimi przewidywaniami, grzybki zaczęły rosnać gromadniej jak nam się skończyły wakacje. Na pierwszym zdjęciu w tym wpisie są nasze niedzielne borowiki szlachetne, ceglastopore i podgrzybki brunatne. To nie wszystko, co znaleźliśmy.
Były jeszcze pieprzniki rozmaite
i cały koszyk lejkowców dętych.
Powrót z Orawy został przyspieszony z powodu Krzysia, którego jakiś zły duch podkusił do włożenia całych rąk w płynącej ze świeżo ściętego drzewa żywicy. Od łokci do końca czarnych od ściółki pazurów Krzyś pokrył się ochronną warstwą żywiczną. Próby wyczyszczenia rąk o trawę, paprocie czy pnie drzew skończyły się przyklejeniem roślinnych drobinek do żywicy. Ręce oczywiście trafiły na twarz i włosy. Później zakazałam Krzysiowi dotykania czegokolwiek pod groźbą obcięcia rąk.;) Zamiast jechać w odwiedziny do gospodarzy lipnickich, darliśmy do Krakowa, dzwoniąc po drodze do Pawełka, żeby szykował kanister z benzyną ekstrakcyjną do ratowania Krzycha i wszystkiego, z czym mogłyby mieć kontakt jego kończyny. Dwa litry benzyny zużyliśmy, żeby doprowadzić Krzysia do stanu używalności.
Z kaniami jakoś w tym roku u mnie bieda, więc robię kotlety z tego, co akurat wpadnie w łapy. Tutaj była mieszanka czubajek gwiaździstych, pieczarek i purchawicy. Jutro rano ruszamy w Bieszczady na spotkanie grzybowej grupy. Jeśli nie będzie zasięgu, to relację zamieszczę dopiero po powrocie.
Lekcja o właściwościach żywicy zaliczona! Sposób jej usuwania także... Dobrze, że benzyny wystarczyło. Pozdrawiam- Ewa.
OdpowiedzUsuńZ żywicą Krzyś już nieraz miał do czynienia, ale to było zazwyczaj niewielkie, punktowe zabrudzenie. Dobrze wiedział czym grozi włożenie rąk do żywicy. I dlatego trochę się dziwię, że zrobił. Z rozmowy wynikało, że chciał zaimponować bratu... Pozdrawiam o poranku!
UsuńNie dziw się dziecku,sama dobrze wiesz ,że u dzieci nie wszystko da się wytłumaczyć na rozsądek.Na bank zapamięta już tą niemiłą przygodę i może za 20 lat powie -pamiętasz mamusiu ...:))To są chłopcy i raczej jeszcze będą przygody :))Grzyby imponujące.Daleko masz do lasów grzybowych z Krakowa?Idą deszcze ponoć więc grzybow będzie dużo myślę .Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńNo, o tej żywicy to na pewno szybko nie zapomnimy.:) Do najbliższych lasów od Krakowa mam 20 - 25 km. Na Orawę trzeba jechać ponad setkę. Pozdrawiam bieszczadzko!
UsuńImponujący zbiór Dorotka.Zastanawiam się czy dane mi będzie w swoim życiu spotkać borowika ceglastoporego,chyba bym się popłakała,one takie cudowne.Jak w tamtym roku tak i teraz dostałam od sąsiadki czasznice;Postaram się panierować i złożyć w zalewie octowej dla moich bezmięsnych członków rodziny na świąteczny stół.Krzyś jak to przywódca stada musi zawsze być w centrum uwagi hii i co na to poradzisz,szkoda ze ściął swoje loczki,pozdrawiam i powodzenia
OdpowiedzUsuńPo ceglastoporego chyba musiałabyś się Ewo wybrać do nas na południe. Czasznica, jak duża, to sporo z niej można zrobić. I na teraz, i na zapas. Krzyś sam zdecydował, ze obcinamy włosy na krótko. Jaka to wygoda z krótkimi włosami przy myciu czy po basenie. Uściski z Zielonej Polany!
UsuńMało się Dorotko nie popłakałam,czasznica była już niedobra,jeszcze nie czarna ale żółte naloty i jak plastelina taka ciastowata,niestety,tak mi smutno
UsuńPrzykro mi strasznie.:( Też w ubiegłym roku znalazłam takie już za stare. A w tym roku nie pojawiły się w tym miejscu.:( Trzymaj się Ewciu cieplutko. Mam nadzieję, że ktoś Ci jeszcze jakąś świeżyznę podrzuci. Ode mnie nie ma szans dojść w dobrym stanie.:(
Usuń